Выбрать главу

Popijali powoli kawę. Frank odstawił na stolik prawie pustą filiżankę i uśmiechnął się. Z własnego doświadczenia wiedział, że zazwyczaj skrucha, a nie żal za popełnionym złem sprawia, że boimy się konsekwencji swego czynu. Nie był to jednak przypadek Nancy, która nie miała się czego obawiać, może jedynie własnego sumienia.

– Pewnego dnia będziemy musieli porozmawiać o tobie, o twojej przyszłości – powiedział stary spokojnym głosem patrząc na jej zaokrąglony brzuch.

Twarz Nancy złagodniała, gdy pomyślała o dziecku.

– Czy to jest właściwy moment, aby przyszedł na świat? – spytała.

– Dlaczego? – zdziwił się Frank.

– Gwałt. Zło. Zemsta – zauważyła.

– Gdyby ludzie mieli czekać z narodzinami na właściwy moment, to ludzkie plemię już by wyginęło. Wierz mi, moje dziecko, dla narodzin zawsze jest odpowiedni moment.

Spokojny optymizm starego był dla niej wielką pociechą. Był jedyną osobą, oprócz José Vicente, która nie pozwalała jej czuć się winną. Poczuła się lepiej.

– Możemy więc mówić o mnie, moim dziecku, o mojej przyszłości – uśmiechnęła się rozpogodzona.

– Co zamierzasz zrobić? – zapytał Frank.

– Wrócić do Yale i nadrobić stracony czas. Będę studiować do chwili jego narodzin. A jak się urodzi, to znów będę studiować. Chcę zostać adwokatem. Chcę odnieść sukces – próbowała gorączkowo dodać sobie odwagi.

– Twój pierwszy klient siedzi naprzeciw ciebie – zapewnił. – Prawnik w rodzinie jest cenny. Chciałem, żeby to był Nearco – dodał gorzko. – Ale to było niemożliwe. W gruncie rzeczy – ucieszył się – jesteś jakby moją córką.

– Dziękuję panu – Nancy zaczerwieniła się.

– Ja mówię córka, a ty wciąż nazywasz mnie panem.

– Muszę się przyzwyczaić, Frank.

– Tak jest już lepiej. A jakie masz projekty odnośnie dziecka?

– Chcę mu dać ojca – odpowiedziała zdecydowanie. – Sądzę, że dziecko potrzebuje obydwojga rodziców. Seana nie ma, ale ono o tym nie wie.

– Nancy, ty nigdy nie przestaniesz mnie zadziwiać. Czy ty przypadkiem nie oświadczasz mi, że wychodzisz za mąż?

– Nie od razu, Frank. Jak się małe urodzi.

– Czy masz już kogoś na myśli?

– Najlepszego człowieka na świecie, Frank.

– Znam go?

– José Vicente Dominici.

– A on się zgadza?

– On jeszcze o tym nie wie.

Rozmawiała z Latellą jakby prosząc go o zgodę.

– José jest silny i wierny – powiedział Frank – i lubi cię.

Nancy pochyliła się nad dłonią starego i pocałowała ją. Uzyskała przyzwolenie, o które zabiegała. Krogulec, majestatycznie krążący nad puszczą pełną pułapek, już jej nie przerażał.

Złociste ciepło gniazda, w którym było jej małe, było dobrze strzeżone. I to była jedyna pewna rzecz w tym morzu niepewności.

– Może masz rację, Frank. Zawsze jest dobry moment dla narodzin.

2

Charly Imperante zgasił czubkiem buta papierosa, który palił i pośpieszył na spotkanie Alberta. Parę metrów przed nim znieruchomiał. Był wzruszony do łez. Chłopak, przy którego narodzinach był obecny i którego trzymał na kolanach; dziecko, które pocieszał, gdy czuło się osamotnione; kaleki młodzieniec, którego podtrzymywał na duchu po strasznym wypadku samochodowym, teraz chodził.

– To jest ta niespodzianka! – wykrzyknął obejmując go i pociągając nosem jak chłopiec. – Cholera, ale niespodzianka!

Brenda obserwowała ich promieniejąc radością. Wypiękniała w ciągu tych miesięcy spędzonych w Szwajcarii, u boku męża, którego doglądała z miłością, i o którego zdrowie walczyła jak lwica. Profesor Ferdy Brenner, który sukcesem zakończył ten delikatny zabieg twierdził, że znaczny udział w tym sukcesie miała ta niestrudzona, zakochana kobieta. Charly uścisnął ją.

– To naprawdę cud – pogratulował.

– Będzie o wiele lepiej po drugiej, a może po trzeciej operacji – wyjaśnił Albert. – Nie jest wykluczone, że pewnego dnia wyrzucę te kule.

Cała trójka śmiała się idąc w stronę wyjścia. W aucie unoszącym ich na Manhattan, radość prysnęła.

– Opowiedz mi o ojcu – rozkazał Albert.

Charly, za kierownicą, patrzył przed siebie, na drogę.

– Wszystko odbyło się tak, jak ci opowiedziałem przez telefon – powiedział obojętnym głosem. – A poza tym czytałeś gazety.

– Chcę, żebyś mi to powtórzył – nalegał młodzieniec.

Brenda zaszyła się w swoim kącie, nie chcąc uczestniczyć w rozmowie.

– To proste, Albercie – powiedział Charly. – Wszystko wydarzyło się tuż po hucznym przyjęciu. Ty i Brenda byliście w drodze do Europy. Pomieszczenie wypełnione gazem. Krótkie spięcie. Prawdopodobnie zwykłe przekręcenie wyłącznika spowodowało wybuch. Bomba, mówię ci.

Delikatne rysy Alberta stężały. Oczy rozbłysły mu nienawiścią i Charliemu wydawało się, że widzi tę samą okrutną determinację jaka wielokrotnie pojawiała się na twarzy dziadka, Alberta Chinnici.

– Naprawdę tak było? – zapytał.

– Na pewno. To jedyne rozsądne wyjaśnienie.

Albert potrząsał głową. Nie był przekonany.

– Nie uważasz, że to dziwne, że wypadek miał miejsce, gdy nikogo już właściwie nie było?

– Uważam to za cud.

– Zginęlibyśmy i my, Brenda i ja, gdybyśmy wtedy nie wyjechali – powiedział szukając jej dłoni.

Przejechali Queensboro Bridge i wjechali w serce Manhattanu.

– Albert, policja przeprowadziła dokładne śledztwo. Ci, od ubezpieczeń dzielili włos na czworo. Z tym samym rezultatem – nieszczęśliwy wypadek.

– Nieszczęśliwy wypadek, opatrznościowy dla interesów Latelli. Teraz New Jersey jest w jego rękach – skomentował z ironią.

– Chcesz wojny? – zapytał Charly.

Agresja zgasła w oczach młodzieńca.

– Wykluczone – powiedział, żeby uspokoić Brendę, która przez chwilę drżała z niepokoju. – Kiedy prawnik, którego mi przysłałeś opisał mi stan majątkowy naszej rodziny, postanowiłem wycofać się z interesów.

Brenda obdarzyła męża uśmiechem pełnym wdzięczności.

– Dlaczego mi o tym nie powiedziałeś?

– Chciałem, aby ta niespodzianka była uwieńczeniem naszej podróży.

Brenda objęła go i pocałowała, a potem niespodziewanie spoważniała.

– Skoro już jesteśmy przy niespodziankach, muszę wam powiedzieć, że ja także mam mój mały sekret – obwieściła z tajemniczą miną, kiedy samochód zatrzymał się przy chodniku przed pięknym domem na Park Avenue. – Myślę, że spodziewam się dziecka.

3

Lekcja profesora Worly trwała dłużej niż było to w planie. Po wykładzie rozgorzała gorąca dyskusja, która spowodowała, że wszyscy stracili poczucie czasu. Dopiero wychodząc z auli Nancy zdała sobie sprawę, że to już pierwsza i zaczęła biec w kierunku wyjścia. Potrąciła dwie osoby i o mało nie przewróciła trzeciej. Książki Nancy i ofiary poleciały na ziemię.

– Taylor! – zdziwiła się rozpoznając go.

– Jesteś niebezpieczna – powiedział, pogodzony z tym jej ciągłym, przypadkowym wpadaniem na niego, usiłując pozbierać rozrzucone książki.

Nancy starała się mu pomóc w naprawieniu szkody.

– To nie zrobiłeś dyplomu w zeszłym roku? – prawie mu wypomniała. – Masz super magisterium i jeszcze jesteś tutaj? Co tu robisz?

– Doktorat – odpowiedział lakonicznie.