– W grze słów jesteś mistrzynią. Ja natomiast nie studiowałem w Yale. Moim uniwersytetem była ulica. Moją filozofią zdrowy rozsądek. Czy choć raz zapragnęłaś tego zwalistego ciała, spłaszczonego nosa, odstających uszu i krzaczastych brwi?
– Jesteś piękny – wyszeptała Nancy ze łzami w oczach zbliżając się do niego i głaszcząc go po twarzy.
– Nie mów głupstw, dziecko – upomniał ją.
Słuchała go, gdy tak sam siebie oczerniał, a w jej sercu rosła gwałtowna czułość dla tego mężczyzny. Wydawało jej się, że widzi go po raz pierwszy. Zawsze widziała w nim ojca, a teraz ujrzała w nim mężczyznę, imponującego i wspaniałego mężczyznę, którego można kochać. Nancy zbliżyła się do niego, zarzuciła mu ręce na szyję i pocałowała. José nie uczynił nic, aby ją odsunąć od siebie, i oddał pocałunek.
– Wiem, że nie ruszyłbyś nawet małym palcem, aby mnie dotknąć – wyszeptała mu prosto w usta. – Ale to ja cię pragnę w tej chwili. Ponieważ mnie kochasz. Ponieważ zawsze mnie kochałeś. Postanowiłam zaistnieć nie tylko jako matka, ale również jako kobieta. Nazywaj to wdzięcznością jeśli chcesz, ale to i tak pozostaje miłością.
Wtedy olbrzym wziął ją na ręce, położył na łóżku, rozebrał drżącymi rękoma i posiadł z niesłychaną delikatnością. A kiedy rozkosz osiągnęła szczyty, Nancy odkryła radość z przynależności do mężczyzny, który był dla niej ojcem i bratem, mężem i kochankiem, wreszcie towarzyszem życia. José wiedział o niej wszystko. W jego ramionach Nancy znalazła potwierdzenie, że zawsze ją będzie kochał i chronił, że zawsze będzie mogła na niego liczyć, nawet jeśli pewnego dnia ich drogi się rozejdą.
5
Duży salon był całkowicie wyłożony boazerią, jak góralski dom. W kominku trzaskał wesoły ogień, na podłodze leżały wspaniałe perskie dywany. Wysoka choinka lśniła od złotych i srebrnych ozdób. Na dworze szalała śnieżyca. Oślepiająca śnieżna biel otuliła Champlain Valley, zakątek niespotykanej urody, jedno z niewielu nieskalanych miejsc na ziemi. Było Boże Narodzenie. Nancy jako dziecko właśnie w ten sposób wyobrażała sobie święta Bożego Narodzenia. Teraz, kiedy sen się ziścił, ze zdziwieniem stwierdziła, że brakuje jej napięcia towarzyszącego oczekiwaniu, mimo że w podarowanym jej przez José chalet znajdowała wszelkie symptomy spokojnego, wygodnego życia. Czas złagodził ból i Nancy nauczyła się żyć ze swoimi złymi wspomnieniami.
– Tato, tato! Pociąg wyleciał z szyn! – ostry, radosny głosik Seana przerwał nieskazitelną ciszę.
José wstał z fotela przy kominku i stanął po środku salonu, gdzie wybudował prawdziwą sieć dróg kolejowych w miniaturze ze stacjami, tunelami i przejazdami. Elektryczny pociąg był najpiękniejszym prezentem, jaki Sean znalazł pod choinką.
– Sądzę, że w ten sposób unikniemy następnego wykolejenia – powiedział naprawiając cierpliwie szkodę i zmieniając ułożenie szyn.
– Dziękuję, tato – uśmiechnął się z wdzięcznością. – Teraz spróbuję puścić go z większą szybkością. Zobaczymy, czy nie wypadnie.
Rola wszechmocnego manewrowego upajała go i kiedy pociąg pokonując ten sam zakręt nie wypadł z torów, Sean wzniósł radosny okrzyk.
– Jesteśmy wspaniali, tato! – cieszył się. Zatrzymał skład i rzucił się w ramiona José.
Nancy czytała i obserwowała tę scenę czułości między swoim synem i dobrotliwym olbrzymem, jej mężem, i zastanawiała się, dlaczego nie czuje się całkowicie szczęśliwa. Tliło się w niej uczucie lekkiego niezaspokojenia, prawie niezadowolenia. Była otoczona miłością, szacunkiem. Siedmioletni Sean był zdrowym, inteligentnym, pogodnym dzieckiem. José był cudownym mężem. Udało jej się zdobyć pozycję w kancelarii adwokackiej Printfull, Kaflich amp; Losey. Odgrywała w nim ważną rolę, choć nie aż taką, aby pewnego dnia jej nazwisko zostało dołączone do nazwisk jej słynnych kolegów. Jej niekompletny sukces zawodowy był jednak tylko jedną z przyczyn jej niezadowolenia, braku satysfakcji. Mężczyzna podszedł do niej blisko.
– Spodziewałem się oklasków – powiedział podsycając ogień pogrzebaczem. Tysiące iskier wzleciało w górę.
– Nie chciałabym, aby przewróciło ci się w głowie – uśmiechnęła się zamykając książkę i odkładając ją na dywan.
José przysiadł koło niej.
– Sądzę, że jestem najszczęśliwszym człowiekiem na świecie – wyznał muskając jej dłoń pocałunkiem. – A zawsze stałem twardo na ziemi.
– Jesteś fantastyczny, José. Naprawdę – pogratulowała. – Jesteś najczulszym ojcem i cudownym mężem.
– Ale to nie czyni cię szczęśliwą – zaskoczył ją. Zupełnie jakby czytał w jej myślach.
Nancy za bardzo go szanowała, aby ratować sytuację posługując się kłamstwem.
– Ty też nie jesteś szczęśliwy – broniła się.
– Z innych powodów. A poza tym, kiedy jestem z tobą… – przerwał zmieszany.
– Kiedy jesteś ze mną? – zachęcała go.
– Czuję się jak w raju – powiedział szybko, wstydząc się trochę tego ckliwego frazesu.
– Patrzę na ciebie i jestem wzruszona, słucham cię, gdy szukasz słów mogących opisać twoją miłość do mnie i zalewa mnie fala czułości.
– Jednak często jesteś spięta, niezadowolona, czasami nieszczęśliwa. Jakbyś żyła w poczekalni dworcowej. Albo na lotnisku z walizkami przy nodze.
– To mój niespokojny charakter – próbowała zbagatelizować. – Nie powinieneś czuć się urażony.
Rozmawiali szeptem.
– Nie czuję się urażony, Nancy. Jestem natomiast przekonany, że zasługujesz na coś więcej, na coś lepszego w życiu.
– Lepszego od czego? – zapytała podejrzliwie.
Dźwięk dzwonka przy drzwiach wejściowych oznajmił czyjeś przybycie. Nancy podniosła oczy na José. Sean tak był pochłonięty swoją zabawką, że nie zauważyłby nawet trzęsienia ziemi.
– Któż to może być? – zaniepokoiła się. Nikt się nie zapowiadał z wizytą, więc któż to przywędrował w tę śnieżycę?
W drzwiach salonu pojawiła się Annie.
– Paczuszka dla pani – powiedziała podając jej pudełeczko elegancko opakowane w złoty papier.
– Kto to przyniósł? – wtrącił się José?
– To niezwykła historia – wyjaśniła kobieta. – Podobno przyleciała z Nowego Jorku helikopterem do Ripton, a z Ripton przyniósł ją narciarz.
– W taką pogodę? – zdziwiła się Nancy.
– W taką pogodę – potwierdziła podniecona Annie.
– A narciarz?
– Odjechał. Jak w bajce – odpowiedziała Annie z błyszczącymi z emocji oczami.
– Może to był Święty Mikołaj? – wtrącił się Sean.
– To jest odpowiedni dzień na jego wizytę – mruknął José.
– To ty jesteś tym Mikołajem? – dopytywała się Nancy rozbawiona tą niezwykłą zabawą.
– Nie, moja droga. Nie jestem typem, który wysyłałby helikoptery w burzę śnieżną. A poza tym byłabyś rozczarowana, gdybym to ja krył się za tą niespodzianką.
Nancy z niecierpliwością małej dziewczynki rozerwała opakowanie. Pod złotym papierem było stare etui z wytłaczanej skóry z lekko wytartymi brzegami. Otworzyła je i to, co ujrzała, zaparło jej dech w piersiach. Na aksamicie pudełka lśniła kolia z najprawdziwszych, czystych brylantów, które tworzyły girlandę z róż.
– Co to jest? – zapytał rozczarowany Sean i zaraz wrócił do zabawy z pociągiem.
Nancy, oszołomiona, wpatrywała się zdumionym wzrokiem w to cudo. José, który nie znał się zbytnio na klejnotach, był zafascynowany jego blaskiem i przepychem.
– Zobaczymy, kim jest ten tajemniczy bogaty wielbiciel – powiedział olbrzym.