Выбрать главу

Stara Anna obserwowała syna Calogero i wnuczkę połączonych wzruszającym porozumieniem wykluczającym obecność innych. Calogero Pertinace miał czterdzieści trzy lata, był przystojnym, wysokim, smukłym mężczyzną o uśmiechniętej, proporcjonalnej twarzy, ciemnych, gęstych włosach, łagodnych i dobrych oczach, ciepłym, prawie kobiecym spojrzeniu. Miał uprzejmy sposób bycia, powolną i uroczystą gestykulację.

Nancy bardzo przypominała ojca. Już teraz można było w niej dojrzeć zalążek wspaniałej kobiety. W wielkich, szarych oczach tliła się niepowstrzymywana żądza życia. Grecki nos dodawał uroku, usta szerokie i miękkie współgrały z doskonałym owalem twarzy. Włosy miała czarne, gęste i błyszczące jak jedwab, zamyślony wyraz twarzy osoby dojrzałej, kontrastujący z jej dziecinną sylwetką.

– Podoba ci się przyjęcie? – uśmiechnął się Calgero podnosząc do ust rączkę córki, aby złożyć na niej pocałunek.

– Bardzo, tato – odpowiedziała wygładzając załomki tiulowej sukienki, która upodobniała ją do małej panny młodej.

Ta suknia bardzo jej się podobała. Bardziej od prezentów, jakie otrzymała tego dnia: kompasu w czarnym pudełeczku wyściełanym aksamitem, mszału ze złoconymi brzegami, oprawionego w białą skórę, elektrycznego żelazka, książki „Serce”, która tak wzruszała jej ojca i której nigdy nie przeczyta, ponieważ poza amerykańskim znała tylko sycylijski.

– To idź, dokończ swoje danie – zachęcił ją ojciec.

– Tato, dlaczego nie zaśpiewasz dla mnie? – prosiła tym błagającym spojrzeniem, któremu Calogero nie potrafił się oprzeć. Nancy kochała ciepły, smutny głos ojca, kiedy śpiewał pieśni tej ziemi, którą znała tylko z opowiadań rodziców.

– Tobie nikt nie może odmówić – zgodził się. Był człowiekiem uprzejmym, z rezerwą, Calogero Pertinace, i tylko w swoim domu czuł się swobodnie. Kiedy wieczorem przy kolacji spoglądał na żonę i dzieci siedzące przy stole, czuł się w pełni szczęśliwy. Obecna sytuacja stanowiła dla niego maksimum aspiracji. Niewiele było rzeczy pewnych w jego życiu. Jednej był jednak pewien: że Nancy będzie kimś, wspaniałą kobietą.

– Pewnego dnia będziesz miała świat u swoich stóp – często powtarzał to dziewczynce.

Nancy powróciła na swoje miejsce i trąciła łokciem brata.

– Teraz będzie śpiewał tata – zapowiedziała. Była pewna, że wszyscy będą słuchali go chętnie i oklaskiwali z entuzjazmem. Chciała, aby ci ludzie zapamiętali jej ojca, także dlatego, że od przybycia do restauracji uwaga skupiała się na niej i jej bracie, a przede wszystkim na „wujku” Tonim, ich ojcu chrzestnym.

Nancy lubiła Toniego Croce. Był rozrzutny w prezentach dla niej i Sala. To był jego sposób wyrażania uczuć, bez wylewności i miłych słów. Wszystko, co robił, miało w sobie coś z popisywania się. Wspaniałe prezenty podkreślały bogactwo, z którego był dumny, zyskiwały mu sympatię wszystkich, również matki Nancy, która na jego widok czerwieniła się, co czyniło ją jeszcze piękniejszą.

Calogero, akompaniując sobie na gitarze, zaintonował piosenkę o przejmującej historii miłosnej ryby-włócznika. W lokalu ucichły rozmowy, zapadła absolutna cisza. Wszystkie spojrzenia były skierowane na niego. Goście przestali jeść, dzieci przerwały zabawę. Starsi zamarli z widelcem zawieszonym w powietrzu, ze wzruszeniem w oczach, niektórzy pozwolili płynąć łzom. Jutro nikt nie będzie o tym pamiętał, zajęty pracą i obowiązkami dnia powszedniego, ale teraz było przyjęcie, było mocne sycylijskie wino wzmagające tęsknotę, były szarpiące serce akordy gitary, dobrze ustawiony głos Calogero Pertinace. Zniknęła Czterdziesta Druga ulica, a na jej miejsce pojawił się obraz kamienistego zaułku, pobielałych od słońca domów, sylwetek kobiet w biednych czarnych strojach, poruszających się powoli i dostojnie. Wreszcie pieśń się skończyła i wybuch oklasków roztrzaskał delikatny kryształ, w którym odbijały się wspomnienia.

– Nadszedł moment pożegnania miłego towarzystwa – ogłosił Calogero. – Czeka na mnie praca – podniósł się, odkładając ostrożnie gitarę.

– Również dzisiaj, w dniu tak uroczystym dla twoich dzieci? – upomniała go matka.

– Praca to praca – odpowiedział z łagodną stanowczością.

Nancy podeszła do niego i podziękowała mu mocnym uściskiem.

– Nie podano jeszcze tortu – próbowała sprzeciwić się dziewczynka.

– Są rzeczy, których nie można przesunąć, moja wspaniała kobietko – wyjaśnił. – Należy być punktualnym, nie mogę się spóźnić. Ty to rozumiesz, prawda?

Nancy rozumiała, słyszała, że ojciec mógłby zostać zwolniony z takiego powodu. Westchnąwszy uwolniła się od troski. Była bardzo dumna z pracy ojca i wiedziała, że wielu mu zazdrości.

Widziała go w czasie wykonywania obowiązków przed wejściem do Hotelu Plaza, najbardziej znanym hotelem w mieście. Wysoki, w eleganckim mundurze, bardziej przypominał generała niż portiera. Dla Calogero ten mundur miał w sobie coś ze stroju karnawałowego, ale wykonywał powierzone mu zadanie z godnością i sprawnie, a to dzięki wspaniałej sylwetce i przyzwyczajeniu do okazywania szacunku. Sycylijskie „niech Bóg błogosławi” recytowane przy każdej okazji i „całuję rączki” w odpowiedzi na przyjazne spojrzenie lub arogancki grymas, przygotowały go do tych ukłonów, które należały do jego dobrze opłacanych obowiązków. Przed Plaza pracował w porcie. Uciążliwa praca, bardzo dobrze płatna, którą uzyskał dzięki Toniemu Croce, znającemu odpowiednie klamki i umiejącemu odpowiednio je naciskać. Niefortunny wypadek, na skutek którego doznał złamania prawej nogi w dwóch miejscach, uczynił go niezdolnym do ciężkich prac.

Jeszcze raz zadziałał obrotny kuzyn żony i znalazł mu to miejsce w Plaza, które wymagało dobrej prezencji i dobrych manier.

Kiedy Nancy widziała ojca ubranego jak generał przy wejściu do tego luksusowego hotelu z Central Parkiem w tle, wydawało jej się, że to bohaterski wojownik trzyma straż przed fortecą nie do zdobycia. W jej oczach stojący przed Plaza, ubrany w mundur z galonami Calogero był wszechmocny niczym Bóg.

– Czy mogę przynieść ci kawałek tortu do hotelu? – spytała, gdy żegnał się z przyjaciółmi.

– Pod warunkiem, że Sal ci będzie towarzyszył i że nikt się nie spostrzeże – zezwolił.

– Och, dziękuję, tato! – Nancy zarzuciła mu ręce na szyję.

Musiała upłynąć jeszcze godzina, zanim przyjęcie dobiegło końca i małe ręce Nancy i Sala chwyciły za nóż, by ukroić pierwszy kawałek tortu.

Addolorata spojrzała na talerz, na którym leżał nie ruszony jeszcze kawałek tortu, i zaczerwieniła się. Siedzący naprzeciw niej Tony wyjął nogę z buta, na siłę wsadził między jej uda, próbując dużym palcem dostać się do jej majtek. Mężczyzna kontynuował rozmowę, jakby nic niezwykłego się nie działo, natomiast w niej wstyd walczył ze zmieszaniem. Była pewna, że wcześniej czy później ktoś odkryje te haniebne manewry, a wtedy wszystko może się zdarzyć. Calogero był mężem spokojnym i ufnym, ale właśnie dlatego Addolorata bała się go. Potulni mogą stać się straszni w swym gniewie, gdy poczują się znieważeni.

Miała wrażenie, że współbiesiadnicy przeszywają ją spojrzeniami i wydawało jej się, że wszyscy wiedzą o jej wstydzie i pragnieniu i widzą je.

Podniosła się gwałtownie, odsuwając krzesło do tyłu. Krew w niej się burzyła, a w głowie czuła zamęt.

– Idę się odświeżyć – wyszeptała do teściowej.

– Widzę, że jesteś zmieszana – powiedziała Anna tonem nagany.

– To gorąco – usprawiedliwiła się.

– I wino – wtrącił się Tony w jej obronie.

– I któż wie, co jeszcze – strzeliła w ciemno staruszka.

– Czy zechcielibyście pójść ze mną, mamo? – poprosiła.

– Ja się czuję świetnie – odpowiedziała ze zwykłym spokojem.

Addolorata i Tony wymienili spojrzenie pełne wstydu i pożądania. On stawał się coraz bardziej nieostrożny, ona zmuszona była uciekać się do tysiąca niebezpiecznych wybiegów, aby powstrzymać jego natarczywość i własną słabość.

Kiedy Anna podjęła żywą rozmowę w dialekcie ze swoim sąsiadem przy stole, starszym panem, Addolorata skierowała się do toalety. Szła w butach na wysokich obcasach, kołysząc biodrami. Walczyło w niej pragnienie oddania się mężczyźnie, którego zawsze pożądała, z potrzebą respektowania małżeńskiej umowy z Calogero, ojcem jej dzieci. Była to sytuacja nieprzyjemna i przykra, która ciągnęła się już od pewnego czasu.

Na razie Addolorata była jedyną osobą, która wiedziała, że to przyjęcie, prezenty, praca męża to były jedynie podarunki dla niej. Tony Croce nie mógł bez niej żyć. Nabrała zimnej wody w ręce i zanurzyła w niej rozognioną twarz, odczuwając chwilową ulgę. Czasami pragnęła, aby mąż odkrył prawdę. Musiałaby ponieść konsekwencje, nawet poważne, ale uwolniłaby się od poczucia winy, która coraz bardziej jej ciążyła. Wyszła z toalety na korytarz przesiąknięty kuchennymi zapachami. Addolorata lubiła dobrze zjeść, ale nienawidziła woni sosów i zup, charakterystycznej dla biednych domostw i restauracyjnych kuchni. Mieszkała w najgorszej części Brooklynu i był to i tak duży krok naprzód w porównaniu z rozwalającym się domem w Castellammare, w którym mieszkała do dwudziestego roku życia.