Выбрать главу

– Kawy? – zaproponował.

– Kawy – zaakceptował boss dziękując uśmiechem.

José wziął maszynkę do kawy i przygotował kawę.

– Trzeba ich wyżywić, posłać do szkoły, ubrać – wyliczał zamyślony.

– Wciągniemy ich na listę płac i co miesiąc będziemy przesyłać wdowie pieniądze – powiedział Frank.

Lekki szum za oknem zwiastował nadejście wiatru i burzy.

– Można tak zrobić – rozważał olbrzym, jakby rzecz sama w sobie nie była rozstrzygnięta.

Niebieski płomień gazu obejmował ekspres.

– Wydawało mi się, że przyszłość dzieci leży ci na sercu – zdziwił się.

– To prawda – potwierdził José, gasząc gaz i przekręcając maszynkę.

– Więc? – zapytał Frank, podczas gdy zapach świeżej kawy rozchodził się po całej kuchni.

– Może już mają kogoś, kto się nimi zajął – powiedział rozlewając kawę do filiżanek z białej porcelany.

– Znamy go?

– Jakżeby nie. To Tony Croce.

Frank uniósł brwi i zapatrzył się w dymiącą kawę, jakby mógł z niej wyczytać swoje przeznaczenie.

– Krewni? – poinformował się.

– I może kochankowie – odpowiedział łącząc wskazujące palce w jednoznacznym geście.

– Co za głupoty mi opowiadasz, José! – podskoczył, zmieniając ton i język.

– Prawdę. Tony Croce jest kuzynem i prawdopodobnie kochankiem Addoloraty Croce. Wdowy Pertinace.

Frank podniósł filiżankę do ust i upił łyk czarnej kawy, gorzkiej i gorącej. Nie zapytał olbrzyma, dlaczego go wcześniej nie poinformował ani jak i kiedy dowiedział się o tym.

Nie osądzał wdowy nie znając faktów. Nie skazywał i nie uniewinniał.

Przez chwilę zastanawiał się nad możliwością zbrodni w afekcie, ale było to zbyt nieprawdopodobne.

– Powinniśmy wiedzieć o wiele więcej o tej historii – poradził. Nigdy nie wydawał poleceń i nie podnosił głosu.

– Zajmę się tym – powiedział José.

Frank dopił resztkę kawy i pobębnił palcami po zeszycie olbrzyma.

– Zajmij się też dziećmi. Sądzę, że naprawdę potrzebują pomocy.

9

Nancy miała wrażenie, że w drzwiach pojawiła się góra, próbująca przecisnąć się przez nie. A kiedy olbrzym przemówił, wydawało jej się, że jego głos wydobywa się na powierzchnię z głębin morskich. Pobrzmiewała jednak jakaś dobroć w tym niskim głosie i było jakieś piękno w tej brzydkiej, asymetrycznej twarzy o dużym nosie. Od tego mężczyzny biła siła i spokój.

– Nazywam się José. – przedstawił się, uśmiechając do niej i zobaczyła wesołe iskierki w ciemnych oczach olbrzyma.

– Tata nie żyje – zakomunikowała. Nie wiadomo skąd i dlaczego przyszedł jej do głowy pomysł, że mógł to być przyjaciel Calogero.

– Wiem – powiedział olbrzym głaszcząc ją po włosach swoją dużą dłonią.

Miał dobrze skrojoną, w miarę elegancką dwurzędówkę i okropny, srebrny krawat.

– Znał go pan? – zapytała z zainteresowaniem.

– W pewnym sensie – przyznał mężczyzna, rzucając okiem na meble i sprzęty znajdujące się w pokoju, aby wyrobić sobie pogląd na sytuację finansową rodziny.

– Kto to? – spytała Addolorata z kuchni.

– Proszę, niech pan wejdzie – zaprosiła Nancy usuwając się na bok, aby go przepuścić.

José zanim zdecydował się wejść, przez chwilę postał w progu. Było coś nieokreślonego w dużych oczach dziewczynki, niespotykana powaga wzbudzająca szacunek.

– Przyjaciel taty – krzyknęła do matki w odpowiedzi.

Addolorata pojawiła się w drzwiach kuchni, wycierając ręce w fartuch w czerwone i żółte paski. Sal stał za jej plecami.

Obydwoje patrzyli na José z ufnym zdziwieniem.

– Proszę – wtrąciła się Nancy wskazując na kanapę, która była miejscem spania Sala, podczas gdy fotel stojący naprzeciw należał do niej.

– Nie powiedziałbym, że przyjaciel – wyjaśnił José siadając ostrożnie na kanapie, która nagle wydała mu się bardzo mała.

Nancy zapałała instynktowną sympatią do tego mężczyzny.

– Więc? – indagowała Addolorata patrząc na córkę i gościa.

– Don Francesco Latella przekazuje wam swoje ubolewania z powodu śmierci waszego męża – wyjaśnił José. – Przesyła kondolencje.

Spojrzał na ubraną na czarno kobietę i odkrył jej niespotykaną urodę, smutek i słodycz spojrzenia, udrękę w twarzy, której bladość podkreślały czarne, błyszczące włosy, zebrane na karku w kok.

Nie mógł uwierzyć w to, co mu doniesiono. Ta kobieta, dotknięta bólem, krucha i przestraszona istota, miałaby być kochanką Toniego Croce?

Nie nauczył się jeszcze José Vicente Dominici przyjmować rzeczywistości taką, jaka jest.

Addolorata i dzieci spoglądały na niego pytająco. Powód jego wizyty nie został jeszcze wyjaśniony.

– Przypadkowo wasz mąż uratował życie don Francesco Latelli – powiedział José.

– I poświęcił swoje – dorzuciła z bólem Nancy.

– Fatum – powiedział mężczyzna.

Addolorata usiadła na brzegu fotela naprzeciw mężczyzny. Sal stanął za plecami matki, a Nancy pomyślała, że należałoby zaproponować coś do picia niezwykłemu gościowi.

Matka naprawdę musiała być wstrząśnięta, jeśli nie pamiętała o elementarnych zasadach dobrego wychowania. Dlatego odezwała się.

– Może zrobię panu kawy?

José ponownie uśmiechnął się do niej i podziękował skinieniem głowy. Podczas gdy Nancy zajęta była ekspresem do kawy, tacą i filiżankami, mężczyzna zwrócił się do matki.

– Don Francesco czuje się waszym dłużnikiem. A długi trzeba płacić – stwierdził.

– Jest ból, którego nie można ukoić, są długi, których nie można spłacić. Nikt nie zwróci ojca moim dzieciom.

Oczy kobiety zabłysły gniewem i powstrzymywanymi łzami.

José pochylił się do niej, starając się okazać lepiej swoje zrozumienie.

– Kiedy zdarzy się już rzecz nie do odwrócenia, należy myśleć o tych, co pozostali – poradził. Nie był przyzwyczajony do długich przemówień i wydawało mu się, że mówi za dużo.

Nancy podała gościowi filiżankę pachnącej kawy na drewnianej tacy, ozdobionej rysunkami w kolorach błękitu i purpury.

– Krótko mówiąc – podjął, mieszając kawę w filiżance – don Francesco chciałby zająć się waszymi dziećmi – napił się i spojrzał z wdzięcznością na Nancy. – Dziękuję. Właśnie taką lubię. Słodką, mocną i gorącą.

– W jaki sposób? – zapytała Addolorata, która jeszcze nie rozumiała, jak ten bogaty nieznajomy mógłby zająć się Nancy i Salem.

– Na razie przesyła wam to – mężczyzna położył na stoliku wypchaną dolarami kopertę, którą wyciągnął z kieszeni marynarki.

Koperta jaśniała na stoliku budząc nadzieję na lepsze jutro niczym wyspa dla rozbitków z zatopionego statku i Addolorata świadoma tego, jak trudne jest życie, gdy zabraknie ojca, chciała skorzystać z tego pierwszego dowodu solidarności, nawet jeśli pochodził on od osoby budzącej zastrzeżenia.

Ale Nancy uprzedziła ją, wyciągnęła rękę i położyła małą dłoń na kopercie. Podała ją José mówiąc:

– Niczego nie potrzebujemy. Dziękuję.

Mężczyzna szukał w oczach Addoloraty potwierdzenia decyzji podjętej przez dziewczynkę.

– Niczego nie potrzebujemy – powtórzyła kobieta podnosząc się i tym samym zapraszając gościa do zakończenia wizyty.

José potrząsnął głową z dezaprobatą, ale uśmiechnął się na znak szacunku dla decyzji dziewczynki, która według wszelkich oznak decydowała za wszystkich i wzięła na siebie ciężar odpowiedzialności za rodzinę.

– Nazywasz się Nancy, prawda? – zapytał mężczyzna.

– Nancy – odpowiedziała.

– Nancy – podsumował José – jeśli w przyszłości będziesz miała problemy, jakiekolwiek problemy, zadzwoń. Znajdziesz mnie w klubie. – Podał jej wizytówkę. – Klub Dominici. Pamiętaj. Znają go wszyscy tutaj, w Brooklynie.

Olbrzym zabrał kopertę, schował do wewnętrznej kieszeni marynarki, podniósł się, pożegnał i skierował się do wyjścia. Wychodząc dorzucił:

– Zawsze przychodzi taki moment w życiu, kiedy potrzebujemy przyjaciela. Kiedy ten moment nadejdzie, możesz na mnie liczyć.

Addolorata zamknęła drzwi za szeroko uśmiechniętym mężczyzną i natychmiast zwróciła się do córki ze wzrastającą złością.

– Co ci przyszło do głowy? – zganiła ją. – Łez nam brakuje do opłakiwania, a ty odmawiasz pomocy, która zresztą nam się należy.

Sal stanął obok siostry, okazując jej tym swoją solidarność, Nancy poczuła się upokorzona i zmieszana. Sądziła, że dobrze zrozumiała intencję matki, ale widocznie pomyliła się.

– Tata nigdy by nie chciał, żebyśmy zadawali się z pewnymi ludźmi – zaprotestowała, usprawiedliwiając swoje postępowanie.

– Co ty wiesz o ludziach! Jesteś dzieckiem. Nic nie wiesz! – Addolorata westchnęła, ale zabrzmiało to jak łkanie. – Zdajesz sobie sprawę, że poza pensją twojego ojca nic nie mamy?

– Jest jeszcze wujek Tony – zaprzeczyła Nancy. – Jest naszym chrzestnym. Pomoże nam.

Ręka matki sucho trzasnęła, jakby kamień uderzył dziewczynkę w twarz.