Zadanie wyeliminowania Franka powierzył Joe La Mannie, który zawsze wiedział, gdzie można znaleźć zawodowego mordercę, killera. Zamach niestety nie udał się i za późno było na samokrytykę bądź na szukanie winnych. Teraz Latella siedział w ukryciu i być może organizował odwet. A ten łajdak Tony Croce wbrew wszelkim regułom, próbuje nawiązać z nim kontakt w Vicky’s Club. Al dał znak Joe, żeby zajął się Tonim. Jego obecność nie wróżyła nic dobrego.
Ellis Worth skończyła piosenkę wśród oklasków i podeszła do stolika Chinnici.
Mężczyzna popieścił zamglonym wzrokiem wysmukłą sylwetkę, której krągłości podkreślała biała suknia z błyszczącej satyny. Dziewczyna ściskała między kciukiem a palcem wskazującym najczystszej wody diament. Przez chwilę podziwiała go pod światło. Bawiła się jego blaskiem. Później odłożyła go na stolik.
– Piękny, prawda? – odezwał się Al.
– Godny królowej. Ale ja jestem tylko piosenkarką – odpowiedziała obawiając się czy go nie uraziła.
– Jest ciebie godny, uwierz mi – stwierdził z przekonaniem, zapraszając ją gestem, aby usiadła.
Ellis nie przyjęła zaproszenia.
– Przyjmuję komplementy, ale nie prezenty.
– Dama nigdy nie mówi „tak”. Za pierwszym razem – zarechotał sprośnie puszczając oczko. Al pomyślał, że należy do kobiet, które dają się prosić, albo też jest spryciarą, która mierzy wysoko.
– Mój chłopak się nie zgadza – usprawiedliwiła się. – A ja się z nim zgadzam.
Niewinny uśmiech, w którym pokazała białe, drobne jak perły zęby, podniecił go jeszcze bardziej.
– Twój chłopak jest kretynem – stwierdził dobrodusznie, pieszcząc ją zmęczonymi oczami.
– Ja też tak uważam – przyznała, szukając w ironii ucieczki przed niebezpiecznym tematem. – Niech mi pan wierzy, panie Chinnici, serce mi się ściska – i w pewnym sensie tak było.
Al wyciągnął rękę w jej kierunku i położył wysuszoną, pokrytą niebieskimi żyłkami dłoń na jej doskonałym w formie biodrze.
– Umiem być bardzo dyskretny – zagwarantował. – Brylant jest miłym podarunkiem. Dobrze zapłacę za ten numer. I będzie to naszą tajemnicą.
– Moja dziewczyna jest artystką, a nie kurwą z twojego burdelu, stary – wtrącił się spokojnym głosem mężczyzna, który nagle pojawił się u boku Ellis.
Boss rozpoznał w nim pianistę przygrywającego Ellis i spojrzał na niego tak, jakby był już martwy. Przyjrzał się tej młodej, nieprawdopodobnie pięknej twarzy i w zimnym uśmiechu rozpoznał determinację, której nigdy nie zapomniał, która ożywiała go, gdy był w jego wieku. Zamiast zareagować i wściec się, oklapł jak przekłuty balonik. Nie ze strachu. Wystarczyłoby unieść brew, a jeden z jego ludzi skręciłby kark temu aroganckiemu bubkowi.
Oklapł pod wpływem niesmaku do samego siebie. Był to jeden z tych rzadkich momentów, kiedy zdawał sobie jasno sprawę z tego, kim jest: lubieżnym starcem, zmęczonym, chorym, który grzązł w bagnie życia, będącego pomyłką i zbliżającego się ku schyłkowi.
– W porządku, chłopcze – powiedział Al. – Nic nie słyszałem. Powiedzmy, że to jest twój szczęśliwy wieczór.
Mały kamyk błyszczał na stoliku obok kryształowego kieliszka. Piosenkarka i pianista oddalili się.
– Mogłeś mi powiedzieć, że go znasz – zaprotestował urażony Joe La Manna, który zajął miejsce przy stoliku Chinnici.
– Niby kogo? – zareagował gwałtownie.
– Irlandczyka.
– O jakim Irlandczyku gadasz? – odparował ze złością.
– O typie, który nie trafił Latelli. Nazywa się Sean McLeary.
– Pianista? – powiedział Al przechodząc od złości do uśmiechu, który ustąpił z kolei miejsca głośnemu, nieokiełznanemu śmiechowi przerwanemu przez gwałtowny atak kaszlu.
Joe przyglądał się staremu, kładąc na karb choroby to jego kolejne dziwactwo.
– Nigdy przedtem nie nawalił – podjął, robiąc aluzję do Seana McLeary.
– Ten zarozumiały Irlandczyk zasługuje na lekcję – zawyrokował z nagłą powagą Al.
– Oczywiście – poparł go Joe, który nie umiał przeciwstawić się brakowi logiki szefa.
– Co mi powiesz o Tonim Croce? – zmienił temat.
– Rozmawiałem z nim. Zna kryjówkę Latelli. Pilno mu, tak jak i nam, zakończyć sprawę.
– Przynajmniej wiemy, że jego niedotrzymanie terminów jest usprawiedliwione.
– Czy można załatwić to szybko?
– Mają się na baczności. Trudno ich będzie zaskoczyć. Potrzeba czasu i dobrej zasadzki.
– Ten pianista wygląda na bystrego.
– Irlandczyk nie chce o tym słyszeć.
– Chłopak szuka guza. Ja go nauczę, że nie zostawia się zaczętej roboty.
– Tutaj? – zapytał Joe zdziwiony, ale gotów na wszystko.
– Nie, nie tutaj. Nie chcę sprawiać kłopotów mojemu przyjacielowi Vickowi. Później. Na zewnątrz, po zamknięciu lokalu.
Podeszła niezwykle piękna dziewczyna. Miała skórę białą jak mleko i szkarłatną suknię. Odsunęła krzesło i zajęła miejsce przy stoliku Ala.
– Jestem prezentem od drogiego przyjaciela Victora – przemówiła melodyjnym głosem. – Mówię, chodzę i mam inne zalety.
Joe chciał się podnieść, ale boss go powstrzymał.
– Podziękuj Victorowi – powiedział z żalem do kobiety. – Wiem, co tracę, ale dziś wieczór chcę być sam.
– Rozumiem – wyszeptała szykując się do odwrotu.
Al wziął diament ze stolika i podał jej.
– To dla ciebie – powiedział.
– Dla mnie? – zapytała zdziwiona.
– Tak, dla ciebie. I rusz tyłek, zanim się rozmyślę – zagroził Al.
– To szczęśliwa noc dla wielu osób – dodał. – Spróbuj to wykorzystać.
Dziewczyna przyjęła radę i poszła nacieszyć się niespodziewanym bogactwem, mając nadzieję, że stary się nie rozmyśli.
11
Sean odetchnął głęboko czystym, nocnym powietrzem. Broń w prawej kieszeni płaszcza dawała mu poczucie bezpieczeństwa. Wyszedł bocznymi drzwiami dla artystów i spoglądał w górę na migocące gwiazdy. Ulica uprzątnięta przez wiatr i umyta deszczem przypominała czarny, błyszczący kamień odbijający blask świetlnych napisów. Nowy dzień nieśmiało muskał sukno nieba rozpostartego między drapaczami chmur. Ostatni goście opuścili lokal, czekał na Ellis, aby odprowadzić ją do domu.
– Jestem – powiedziała młoda piosenkarka, której klienci Vicky’s z pewnością nie rozpoznaliby. Była bez makijażu, w szerokich flanelowych spodniach i grubym swetrze z błękitnej wełny, który ją jeszcze odmładzał.
Irlandczyk spojrzał na nią czule i objął ramieniem. Nie był zakochany, ale bardzo mu się podobała. Była wspaniałą dziewczyną i świetną piosenkarką. Łączyła ich młodość, uroda, było im dobrze ze sobą, nie potrzebowali zbędnych słów. A poza tym nie zadawała zbędnych pytań, nie stwarzała problemów. Żyła dniem dzisiejszym, nie opłakując przeszłości, bez obawy o przyszłość. Zniekształcona w Korei ręka Seana, która przekreśliła definitywnie jego karierę solisty, nie przeszkadzała mu we wspólnym muzykowaniu z Ellis. Sprawiało mu to wielką przyjemność. Wzięła go pod rękę i ruszyli zaułkiem.
– Zbyt zmęczona, aby dać się zaprosić na obfite śniadanie? – zaproponował z niezwykłą wesołością. Znał takie miejsce na Czterdziestej Drugiej, jakieś dziesięć minut drogi stąd, gdzie mogliby dostać jajecznicę i wspaniałą kawę z tostami.
W ciszy pustego zaułka ich głosy były szeptem nadającym rytm krokom.
– Zmęczenie nie przeszkodzi mi skorzystać z tej wspaniałej okazji odnowienia moich zasobów energetycznych – odpowiedziała przytulając się do niego.
W tym momencie, w miejscu gdzie zaułek zakręcał, łącząc się z Broadwayem, ujrzeli srebrzystego chevroleta, zaparkowanego w poprzek drogi i blokującego przejście.
Wielki samochód miał opuszczone szyby i otwarte drzwiczki. Siedzący w nim ludzie niewątpliwie patrzyli w ich kierunku.
Sean rozpoznał Joe La Mannę za kierownicą i Alberta Chinnici na tylnym siedzeniu. Dwóch ludzi z obstawy stało opartych o lśniącą maskę.
– Wracajmy – wyszeptała przerażona Ellis.
– Stąd nie ma już odwrotu – wyjaśnił zimno, zmuszając ją, aby szła dalej. – Możemy tylko iść naprzód. Nic ci się nie stanie, jeśli zrobisz dokładnie to, co ci powiem.
Sean wiedział, czego chcą. Gdyby byli tam tylko po to, aby go zabić, nie daliby mu czasu na to, żeby zdał sobie z tego sprawę. Chociaż w przypadku Alberta Chinnici trzeba było wziąć pod uwagę jego nieprzewidziane reakcje.
Kiedy w lokalu Victora Joe La Manna wziął go na stronę i powiedział mu, że ma jeszcze raz spróbować z Latellą, ale tym razem bez pudła, Sean odmówił.
– Zwracam ci zadatek – powiedział. – Nie podoba mi się już ta robota.
Nie wiedział dokładnie, dlaczego podjął taką niespodziewaną decyzję, ale teraz, kiedy wiedział, że jest na usługach Alberta Chinnici, coś przeszkadzało mu wywiązać się z umowy.
Łamiąc zasady gry ryzykował życiem, ale igranie ze śmiercią było dla niego podniecającym przyzwyczajeniem.
– Kiedy cię popchnę, rzuć się na ziemię – powiedział półgłosem do Ellis. – Wszystko będzie dobrze, zobaczysz.