Выбрать главу

– Ponieważ ty umiesz decydować – wyjaśnił chłopak. – Wiesz, czy można to przekazać dalej, czy też należy o tym zapomnieć.

Od czasu kiedy Nancy rozwiązała problem jego ojca, zmuszając don Mimì Scalię do zmiany decyzji, Alfredo traktował ją jak wpływową i mającą autorytet matkę, do której można zwrócić się w potrzebie lub po prawdę. Znajdowali się na tarasie domu Nancy, w przyjemnym cieniu.

Nancy siedziała w wielkim bambusowym fotelu i przypominała mu królową. Alfredo usiadł na brzeżku stołka, zamyślony i poważny. Właśnie przed chwilą opowiedział jej o zdarzeniu, które miało miejsce ubiegłej nocy w magazynie oliwek don Antonina Persico.

Chłopak pracował w tym magazynie od prawie roku i przez przypadek był świadkiem niepokojącego zdarzenia, które wymagało interwencji Nancy.

W drodze do domu, po dniu spędzonym na napełnianiu pojemników oliwkami na eksport, spostrzegł, że zostawił w magazynie klucz od domu. Kiedy wrócił po niego, zauważył, że magazyn jest otwarty. Dostrzegł również przemykające się wewnątrz postacie. Alfredo obszedł ostrożnie halę i stanął na skrzyni. Zajrzał przez okno do środka. Rozpoznał Vito Vitanzę, mającego dozór nad magazynem chrześniaka don Antonino, który wraz z kilkoma mężczyznami kręcił się przy pojemnikach z oliwkami. Alfredo przyjrzał się dokładniej. Zauważył, że do cynkowych korków, które zamykały pojemniki, wkładają paczuszki zawinięte w ceratę.

Korki z paczuszkami miały podwójne dno. Serce zaczęło bić mu szybciej, gdy rozpoznał jeszcze jednego mężczyznę. Był to Michele Sansa, zaufany człowiek don Mimì Scalii.

Nancy wysłuchała opowiadania z największą uwagą; teraz przelatywały przez jej głowę różne myśli i refleksje.

– Lepiej zapomnieć – poradziła.

Alfredo skinął głową na znak, że zrozumiał. I że będzie milczał. I że zapomni.

– Lekcja angielskiego? – zapytał don Mimì Scalia spotykając Nancy w parę godzin później, gdy wchodziła do jego domu.

– Również – uśmiechnęła się patrząc teraz, po zwierzeniach Alfreda, na tego mężczyznę innymi oczami.

– Dobrze wykorzystujcie czas – upomniał moralizatorskim tonem. – Czas stracony, pieniądz wyrzucony.

– Zapamiętam to sobie – odparła Nancy, która wciąż myślała o tym, co opowiedział jej Alfredo i próbowała dostrzec w tej wulgarnej, prostackiej twarzy coś, co łączyłoby tego mężczyznę ze sprawami, które rozgrywały się w magazynach oliwek, za plecami don Antonina Persico.

Mężczyzna przeciągnął końcem języka po zmysłowych ustach, nadając twarzy dwuznaczny i odrażający wyraz.

Grazia uwolniła ją z tej nieprzyjemnej sytuacji, zapraszając do swojego pokoju. Urządzony był ciężkimi, ponurymi meblami, tak jak pozostała część domu, ale powietrze nie było tu zatrute śmierdzącym dymem z cygara.

– Nic mi nie powiedziałaś o Amerykaninie, który cię odwiedził – zganiła ją odrobinę rozłoszczona. Ciekawość jednak zwyciężyła i zaczęła wypytywać przyjaciółkę o podniecającą nowinę, która obiegła już całe miasteczko.

– To tylko przyjaciel z Nowego Jorku. Grzecznościowa wizyta – zbagatelizowała Nancy, która nie miała ochoty dzielić się z Grazją swoimi tajemnicami, uczuciami, niepokojami, emocjami.

– Ależ to bombowy facet! Jak możesz o nim mówić z taką obojętnością?

– Wcale o nim nie mówię. To ty o nim gadasz.

Grazia usiadła na łóżku, podniosła się, przesunęła książkę na stoliku, przy którym odrabiała lekcje, przejrzała się w lustrze i uznała, że jest ładna. Chwyciła przyjaciółkę za ramiona i spojrzała jej prosto w oczy, chcąc wydrzeć jej obietnicę.

– Obiecaj, że przedstawisz mi go – błagała. – Boże, jakbym chciała być na twoim miejscu. To taki mężczyzna, – zaczerwieniła się gwałtownie – pod którego spojrzeniem topniejesz.

– Czytasz za dużo romansów, Grazia – broniła się uwalniając się z uścisku i podchodząc do okna wychodzącego na wspaniały ogród. Kłamała w obronie własnej, ale czuła się straszną hipokrytką.

– Wszyscy mówią o Amerykaninie – zauważyła przesuwając ręką po czarnych, kręconych włosach.

– To znaczy, że niewiele przyjemnych rzeczy zdarza się w tej naszej zapomnianej przez Boga mieścinie.

– Wyobraź sobie, że nawet tata mówił dzisiaj o nim.

Nancy wytężyła uwagę.

– Z tobą? – zapytała udając obojętność.

– Nie. Z Michelem Sansa.

– To może i on uważa go za szałowego faceta! – przyjmując ironiczny i obojętny ton próbowała skłonić ją do mówienia.

– Przeciwnie! – zachichotała. – Sądzę, że uważają go za odrażającego czy coś w tym rodzaju.

– Obydwaj?

– Szczególnie tata. Odniosłam wrażenie, że nie spodobał mu się.

– Ale nie martwi cię to? – zażartowała Nancy.

– Przeciwnie. Jeszcze jeden powód, aby mi się podobał. Nie sądzisz? – spytała, płocha i płytka jak zawsze.

– Myślę, że twój ojciec nie miał na względzie wyglądu zewnętrznego Amerykanina – nalegała posługując się ironią, która miała skłonić przyjaciółkę do zwierzeń.

– Męskie sprawy. Interesy. Wysyłka towaru do Nowego Jorku.

– Nic ciekawego – skłamała Nancy, rejestrując nowy element, który mógł okazać się kluczem do wyjaśnienia ostatnich wydarzeń: opowiadania Alfreda i przyjazdu Seana.

Tej nocy, kiedy wszyscy już spali, zadzwoniła do José Vicente.

W Nowym Jorku był dzień.

– Dziękuję za płyty i pozdrowienia – powiedziała.

– Spodobały ci się?

– Bardzo.

– Przepraszam, że nie uprzedziłem cię o wizycie naszego przyjaciela.

– Nie szkodzi – wybaczyła. – Ale teraz, kiedy ten przyjaciel jest tutaj, chcę z nim porozmawiać. Sądzę, że mam mu coś ważnego do przekazania. Coś, co jak sądzę, łączy się z jego podróżą.

Nastąpiła chwila ciszy. José próbował rozszyfrować sygnały przesyłane mu przez dziewczynę.

– Dobrze – powiedział wreszcie. – Zawiadomię go. Ucałowania dla ciebie i rodziny.

– Kiedy cię zobaczę? – zapytała szybko, jakby rozmowa mogła zostać nagle przerwana. Była zmęczona wygnaniem.

– Wkrótce – zapewnił José. – Niedługo przyjadę po was.

– Pamiętaj, że ja ci ufam – wyszeptała z oczami pełnymi łez, zanim odłożyła słuchawkę.

Nazajutrz Sean przyszedł do niej, ale jej nie zastał. O świcie pojechała z Salem do Selinunte.

5

Sean patrzył na nią z podziwem i zdumieniem. Była nierealna w tym blasku słońca złocącego kamienie szlifowane przez wieki. Siedziała na postumencie doryckiej kolumny z włosami zebranymi na karku żółtą kokardą. Miała na sobie jasne spodnie i bluzeczkę w kwiaty o kolorach tak delikatnych, jak trawa po burzy oczyszczającej ziemię i powietrze.

Na kolanach trzymała album i szkicowała klasyczne linie greckiej świątyni. Długo stał w bezruchu, obserwując ją na tle tego świadectwa greckości i pozostałości fenickich osad. Przejrzyste, czyste, pełne zapachów powietrze, poruszane lekkim wietrzykiem, otulało krajobraz i Nancy. Sean wstrzymał oddech. Bał się, że za chwilę ten obraz zniknie. Jakże daleko była teraz Ameryka. Stewardessa miała rację. To była Sycylia, zaczarowana, nieporównywalnej urody ziemia, gdzie czas się zatrzymał.

Nancy podniosła oczy znad albumu, obróciła się w kierunku góry i zauważyła Seana. Pozdrowiła go uprzejmym ruchem dłoni, jakby była u siebie w domu i zapraszała gości do środka.

– Czekałam na ciebie – powiedziała dziewczyna.

– Jesteś bardzo pewna siebie – odrzekł czując na sobie delikatne jak pieszczota, porozumiewawcze spojrzenie Nancy. Zapragnął jej gwałtownie i jednocześnie poczuł niechęć do siebie za tę słabość.

– Nie tak, jakbym chciała – powiedziała wstając. Odłożyła album na kamień i zbliżyła się do mężczyzny.

– José zawiadomił mnie, że mam cię odnaleźć natychmiast. I jak widzisz – jestem.

– Rzeczywiście, muszę z tobą porozmawiać.

– Słucham – powiedział Sean oddalając się w kierunku murku, na którym usiadł. Instynktownie stwarzał rozsądny dystans między sobą a Nancy.

Spojrzała na niego z udawaną obojętnością. On obserwował ją z pozornie aroganckim uśmiechem. Obydwoje próbowali ukryć uczucie, które ich do siebie pchało.

– Wyglądasz na niezadowolonego.

Sean zapalił papierosa i głęboko się zaciągnął.

– Nienawidzę owijania w bawełnę – skrytykował ją wydmuchując dym. – Wczoraj na placu, byłem o krok od ciebie. W każdym razie, wiedziałaś, gdzie mnie szukać. Po co tyle komplikacji?

– Nie jestem skomplikowana.

– Jaka więc jesteś?

– Jestem Sycylijką.

– To nie to samo?

– Ty nie możesz tego zrozumieć. Nikt, kto się tu nie urodził i nie ma tej wyspy we krwi – zareagowała, jakby w tej właśnie chwili odkryła własne korzenie – nie rozumie tego. Nigdy bym nie przyszła do ciebie, nawet jeśli to, co mam ci do powiedzenia, jest bardzo ważne.

Stała dumna i poważna. On też się podniósł, czując się nieswojo wobec takiej dumy i patrzył na nią zdezorientowany.

– Kocham Nowy Jork i mam nadzieję, że powrócę tam. Wierzę w to do tego stopnia, że bez tej pewności mogłabym nawet zwariować, – podjęła Nancy – ale pozostaje fakt, że ty traktujesz nasze zwyczaje z obojętnością barbarzyńcy – skrytykowała go, dając upust własnej złości na tego mężczyznę, który ujarzmił ją samą swoją obecnością. – Twoje amerykańskie buty depczą to, co dwa tysiące lat temu było forum Selinunte. Uczeni mężowie rozprawiali tu o filozofii, matematyce, naukach ścisłych.