– To daj mi spokój! – rozkazała.
– Ale dlaczego? – zapytał prosząco Nearco.
Brenda sprytnie zrezygnowała z obrony swojej pięknej sukni zalewając się gorącymi łzami. Dotknęła jedynych strun, które mogły wzbudzić w nim poczucie winy. Musiała go ustawić, zanim będzie za późno, musiała wykorzystać sytuację.
– Bo nie jestem kurwą – powiedziała płacząc. – Nie jestem kurwą, która rozkłada nogi na rozkaz.
Mężczyzna był wzburzony, ogarnięty pożądaniem i sfrustrowany.
– Czym więc jesteś? – zareagował rozłoszczony.
– Jestem głupią idiotką, która miała nadzieję przeżyć resztę swojego życia z tobą. Ale pomyliłam się. Ty mnie traktujesz jak kurwę, podczas gdy ja chcę być tylko twoją dziewczyną.
Nearco rozluźnił chwyt, podniósł się i przejechał dłonią po włosach. Brenda stanęła obok niego poprawiając sukienkę.
– Jesteś moją dziewczyną – wyznał. – Moją jedyną dziewczyną. I pragnę cię jakbyś była jedyną kobietą na świecie. – W gruncie rzeczy mówił prawdę. Kiedyś zadawał się ze wszystkimi call girls w Nowym Jorku, ale od poznania Brendy nie miał innych przygód.
– Chciałabym ci wierzyć – powiedziała wycierając chusteczką oczy.
– Musisz mi wierzyć – zapewnił ją Nearco obejmując i pokrywając jej twarz pocałunkami. – Jesteś moją dziewczyną. Jedyną.
Brenda poczuła, że nadszedł moment, aby zaryzykować zakład jej życia.
– Jeśli jestem jedyną kobietą w twoim życiu – zauważyła – dlaczego jesteś wciąż z Doris? Dlaczego nie zostawisz Doris? Dlaczego nie rozwiedziesz się i nie ożenisz ze mną?
Płakała, lecz łzy nie przeszkadzały jej obserwować go z uwagą i z niepokojem. Przez chwilę wydawało się jej, że waha się, że jego twarz wyraża żal i czułość dla niej. Miała nadzieję, że wybrała odpowiedni moment, aby osiągnąć cel. Zdała sobie jednak sprawę, że poniosła klęskę, gdy rysy jego twarzy stężały, przybrały bezlitosny wyraz, który dobrze znała i którego się obawiała.
– Dlaczego? – westchnęła wycierając oczy.
– Dlatego, że tak – odpowiedział posępnym głosem. – I nigdy więcej nie wymawiaj imienia mojej żony.
Brendę ogarnęła złość i wstyd.
– Boisz się, że je zbrukam? – zareagowała gwałtownie.
– Powiedzmy, że jej imię nie brzmi dobrze w twoich ustach – rzucił jej ostro. – Ty masz tylko jedną możliwość, – dodał – musisz znać swoje miejsce. Jeśli ci to nie odpowiada, możesz wysiąść na najbliższym przystanku. Ale ma być jasne raz na zawsze, że ty to ty, a moja rodzina to moja rodzina. Dwie różne rzeczy, których nie należy mylić. Nigdy.
Gdy mówił, powoli znikał okrutny wyraz twarzy, zastąpił go uprzejmy i przekonywujący. Jego głos był spokojny, precyzyjny, mowa grzeczna, lecz stanowcza. Czuło się, że jest szczery i zdecydowany, zupełnie inny niż ten mężczyzna, którego znał ojciec. Brenda zdała sobie z tego sprawę i zobaczyła nagle, jak pryskają jej marzenia. Jej plany ponownie zderzyły się z bolesną rzeczywistością i ponownie była bez przyszłości. Marzenie, hołubione przez dwa lata, rozwiało się w ciągu sekundy.
Z Nearco będzie tak, jak ze wszystkimi innymi przed nim – dobra i uległa w zaciszu sypialni, gotowa na spełnianie życzeń pana i władcy lub wystawiona na ataki okrutnego świata. Jeszcze raz została skazana na pozostanie w kategorii tych drugich. Strach i upokorzenie zostały odsunięte przez uczucie dumy i postanowiła zrezygnować z przywilejów zdobytych w ten sposób.
Nagle podniosła dłoń i z całej siły uderzyła Nearco w twarz.
– Łajdak! – rzuciła zniewagę z rozmysłem.
Krew w nim zawrzała i spojrzał na nią, jakby chciał ją zabić. Instynktownie prawą dłoń skierował pod pachę, gdzie miał pistolet, ale zrezygnował. Szyderczy uśmiech zamienił się w okrutny. Chwycił za dżersejową suknię koloru truskawki i dosłownie zdarł ją z niej. Stała piękna swą niespotykaną urodą, dumnie patrząc mu prosto w oczy.
– Nasza historia kończy się teraz – odprawił ją mężczyzna. – W tym mieście nie ma dla ciebie miejsca. Nawet na ulicy.
Kiedy Nearco wyszedł, Brenda okryła się szlafrokiem. Rodziła się w niej bezgraniczna nienawiść i wiedziała, że zemści się okrutnie na tym mężczyźnie, który pozwolił jej mieć nadzieję.
14
Kiedy zadzwonił telefon, Albert La Manna energicznym pchnięciem obrócił wózek przesuwając się od okna do biurka. Odebrał telefon, chwilę słuchał, potem powiedział:
– Wpuść ją – i odłożył słuchawkę.
Zapatrzył się zamyślony w przestrzeń. Trudno było decydować w tak delikatnej materii. Jak nigdy przedtem potrzebował dobrej rady, ale musiał zdecydować sam.
Albert usłyszał dwa znane sobie uderzenia w drzwi, które otworzyły się ukazując kobietę koło sześćdziesiątki, elegancką, uprzejmą i poważną niczym wychowawczyni w starym stylu. Była to niezastąpiona Mayella, stara sekretarka Joego, która w dawnych, frywolnych i burzliwych czasach była kochanką jego dziadka Alberta. Z tych szalonych lat pozostał jej noszony z wielkopańską nonszalancją kosztowny diament o fantazyjnym szlifie. Przepiękny.
– Panna Farrel – zaanonsowała z godnością, przepuszczając Brendę, która ukazała się promienna niczym obietnica szczęścia.
Mayella wyszła zamykając drzwi gabinetu, a fascynujący gość o blond włosach stanął przed Albertem uśmiechając się do niego.
– Nie wierzyłem, że przyjdziesz – zdziwił się młodzieniec.
– Jesteś słodkim chłopcem, ale złym psychologiem – odpowiedziała aksamitnym głosem.
– Tu nie chodzi o interpretację psychologiczną – kontynuował nie ruszając się zza biurka, za którym czuł się bezpieczny. Mebel ukrywał jego kalectwo. – Nie wierzyłem, że przyjdziesz – powtórzył – po weekendzie spędzonym razem. Gdy odkryłaś, co cię czeka – dorzucił.
Słowa, które mówiły o jego kalectwie były obojętne, lecz ton dumny i wyniosły.
– Kiedy poznasz chociaż minimalną część mojego życia, zrozumiesz, że jesteś moim jedynym marzeniem – wyjaśniła spokojnie, modląc się o to, żeby Albert przez dumę nie wycofał się.
– Mój adwokat przygotował już kontrakt – powiedział podając jej niebieską teczkę. – Możesz podpisać już teraz, jeśli chcesz, lub pokazać zaufanemu prawnikowi. – On już podjął decyzję.
– Chcę za ciebie wyjść, Albercie – oświadczyła z naturalną prostotą. – Połowę mojego życia spędziłam na myśleniu o małżeństwie. I wyobrażałam sobie siebie jako czułą, wierną żonę pięknego i bogatego mężczyzny.
– I impotenta – dodał Albert chcąc powstrzymać entuzjazm Brendy, zmuszając ją do przemyślenia decyzji.
– Jest wiele rodzajów miłości – rozumowała pieszcząc go rozmarzonym spojrzeniem. – My wypróbujemy wszystkie. I znajdziemy taką, która będzie nam odpowiadać.
To był egzamin, który miał zdecydować o jej przyszłości. Robiła wszystko, żeby nie popełnić błędu. Była szczera i wzruszona. Albert uśmiechnął się do niej.
– Jesteś przekonująca jak reklama lodów latem.
Młodzieniec podziwiał jej sylwetkę w zgrabnym, ciemnogranatowym kostiumie od Givenchy. Podziw dla kobiecej urody to było jedyne uczucie, na które mógł sobie pozwolić, nawet jeśli go to strasznie frustrowało.
– Mogę podpisać z zamkniętymi oczyma – zauważyła spoglądając na niebieską teczkę na blacie ciężkiego biurka.
– Jest klauzula, która zezwala ci na rozwód, kiedy tego zapragniesz, kiedy zdasz sobie sprawę, że współżycie z paralitykiem jest dla ciebie nie do zniesienia.
– Lubisz zadawać sobie ból, prawda, Albercie? – zaskoczyła go.
– To jedna z niewielu przyjemności, jakie mi pozostały – zareplikował gorzko. – Dodałem równie klauzulę o wspólnocie majątkowej, ale uważam za swój obowiązek uprzedzić cię, że niewiele posiadam.
Oczy Brendy błyszczały z satysfakcji. Joe La Manna był uważany za jednego z najbogatszych ludzi w Ameryce, a ten jedyny syn był dla niego wszystkim.
– Również i mój posag nie jest królewski – zażartowała.
– Wiadomość, którą mi przekazałaś jest bezcenna. Jeśli uznamy ją za twój posag, mam jeszcze w stosunku do ciebie dług.
– To ryzyko, które chętnie podejmę – sprecyzowała, nagle poważniejąc.
Wiedziała, że w momencie przekazania Albertowi informacji o udziale rodziny Latella w interesach w Atlantic City wystawiła się na jej zemstę.
– Przyjmując, że informacja okaże się pewna. I potrzebna.
– Wiesz tak jak i ja, że wiadomość jest wiarygodna. Znasz jej ciężar i wartość. Nie szukałabyś mnie, gdybyś nie znała pewnych podstawowych prawd.
Po raz pierwszy była szczera i lojalna i zdała sobie sprawę, że fakt, iż nie musi kłamać, zwiększył jej szacunek do tego młodego kaleki, którego zaczynała kochać. Zrobiłaby wszystko, aby stał się mężczyzną jej życia.
– Masz rację, Albercie. Nie można żyć tak długo u boku mężczyzny takiego jak Nearco i niczego się nie nauczyć.
Podał jej srebrnego parkera i powiedział:
– Więc podpisz ten kontrakt. Pobierzemy się za jakiś tydzień.
– Czy to konieczne? – zapytała. – Sądzę, że mogę ci zaufać.
– Wolę tak – nalegał.
Brenda podpisała i oddała pióro.
– A twój ojciec? – zapytała.
Albert wysunął się zza biurka, wyszedł z ukrycia.