– Wyjeżdżam do Bostonu – zakomunikował biorąc ją w ramiona.
– Sądziłeś, że zapomniałam? – spróbowała go zadziwić.
– Z tymi wszystkimi nękającymi cię problemami byłabyś usprawiedliwiona – przykro mu było ją opuszczać. Pocałował ją czule.
– Guido czeka, żeby zawieźć cię na lotnisko. Wracaj szybko.
Carrowie mieli prywatny odrzutowiec, ale Taylor, gdy musiał podróżować, wolał samoloty rejsowe.
Wyglądała przez okno salonu, gdy wsiadał do samochodu. Pomachał jej.
Nancy wróciła do gabinetu – małego, intymnego pokoju, o ścianach zastawionych książkami: starymi kodeksami, współczesnymi tomami kodeksu cywilnego i karnego, rozprawami, książkami historycznymi i albumami. Dziewiętnastowieczne biurko z różanego drzewa z blatem ze skóry i fotelik pokryty czerwonym pluszem stały przy oknie, przez które zaglądało wspaniałe drzewo brzoskwiniowe miniaturowego ogródka. Umeblowanie uzupełniały dwa przytulne fotele z puchowymi, miękkimi poduszkami i stolik do herbaty. Nancy sprawdziła swój magnetofon. W tym gabinecie przyjmie dziennikarkę, a ponieważ wiedziała, że ta posłuży się magnetofonem, postanowiła nagrać również dla siebie rozmowę, aby mieć kopię wywiadu. Kiedy sekretarz, Lou Mitchell, zapowiedział przybycie miss Goodman, Nancy wyszła jej na spotkanie obdarowując ją najpiękniejszym swym uśmiechem. Dziennikarka była ubrana z wyszukaną niedbałością: sprane dżinsy firmowane przez włoskiego stylistę, jedwabna bluza i sportowa, kaszmirowa marynarka.
Nie była piękna, ale miała styl i pewien sex appeal. Była rozsądna, szybka, na granicy arogancji i nie robiła nic, aby zdobyć sympatię.
Nancy czuła, że ta oschła kobieta ciężko zapracowała na sukces, który jej się należał.
Poprosiła służącą o kawę i wskazała gościowi miejsce.
– Po raz pierwszy otwiera pani drzwi swojego domu przed dziennikarzem – zaczęła Nathalie Goodman. Powiedziała domu, ale myślała o królestwie. Przygotowała swój mały magnetofon na nagranie odpowiedzi.
– To pytanie czy stwierdzenie? – zareplikowała Nancy.
– Fakt powszechnie znany, tak jak znana jest pani powściągliwość dotycząca życia prywatnego. – Usta ułożyły się w grymas mający udawać uśmiech. – Dlaczego właśnie mnie spotkał ten zaszczyt, pani Carr?
Nancy wyczuła lekki sarkazm w słowach i tonie dziennikarki, ale postanowiła nie zwracać na to uwagi.
– Zawsze jest pierwszy raz – odpowiedziała banalnie.
Dziennikarka zapaliła papierosa i Nancy, która wiele lat temu zrezygnowała z tego niebezpiecznego nałogu, odebrała to jako wyzwanie.
– Ale to spotkało właśnie mnie – zauważyła.
– Nie przypadkiem. To spotkanie jest pewną próbą ognia, jeśli uda mi się z panią, to uda mi się ze wszystkimi – ustawiła ją na właściwym miejscu, mówiąc prawdę według wskazówek José Vicente.
Usta Nathalie rozciągnęły się w ironicznym uśmiechu.
– Mam to uważać za komplement? Czy też potwierdzenie krążących pogłosek, że będzie pani kandydować na syndyka tego miasta?
– Do pani dotarły te same głosy, które doszły i do mnie. Demokraci wystawili moją kandydaturę do przyszłorocznej kampanii wyborczej. Nie ma co ukrywać, że myślę o fotelu syndyka – odpowiedziała spokojnie.
– Czy ma już pani program dla City Hall? – uderzyła Goodman.
– Miałabym, gdybym była pewna kandydatury. Obecnie City Hall, tak dla mnie jak i dla pani, to tylko plotki. Mimo to mogę pani powiedzieć, że w odróżnieniu od zagorzałych eks-konserwatystów, reprezentowałabym swoją partię podkreślając dominującą rolę konkretu występującą w mojej aktualnej polityce.
Weszła służąca, podała kawę. Nathalie podziękowała z uśmiechem za filiżankę podaną jej przez Nancy. Napiła się, smakując łyk kawy i spojrzała złośliwie na panią domu.
– John Lindsey mów o pani „przeznaczona do wielkich celów”. To duży komplement – podpuszczała.
– W polityce nie mówi się komplementów, tylko wyraża przypuszczenia – odpowiedziała oschle – lub opowiada się za sojuszami. Teraz w każdym razie jest za wcześnie na przewidywania.
Początkowa szermierka słowna nie wróżyła nic dobrego.
– Pani początki są odległe.
– W jakim sensie? Czasowym, społecznym, politycznym czy geograficznym?
– Pochodzi pani z Castellammare del Golfo, jeśli dobrze zapamiętałam nazwę małego miasta lub raczej dużej wioski na słynnej wyspie Sycylii, gdzie geografia, polityka i problemy społeczne wzajemnie się przenikają. Pani tam się urodziła, prawda?
– Tak. I jestem dumna z mojego pochodzenia etniczno-kulturowego.
– Pani ojciec był portierem w Plaza?
– Praca męcząca, źle opłacana, ale godna szacunku.
– A pani babka nie umiała ani czytać, ani pisać?
– Ale za to ja posiadam dwa dyplomy – zareplikowała uśmiechając się i dokończyła: – Jeden za babcię.
– Chciałam powiedzieć, że Sycylia, a zwłaszcza Castellammare del Golfo, są miejscem szczególnym. Tam jest źródło władzy mafijnej – nalegała gasząc niedopałek papierosa w kryształowej popielniczce.
– Pochodzę ze świata zamkniętego, ze społeczeństwa twardego i barbarzyńskiego, gdzie prawo dyktuje silniejszy. A moralność – to ząb za ząb. Jeśli bardzo chcemy, to w odpowiednich proporcjach zdarza się to i u nas.
Wydawało się, że dziennikarka nie zrozumiała ukrytej groźby.
– Pani Carr – podjęła. – Lub może powinnam nazywać panią pani Dominici, nazwiskiem pierwszego męża. Lub Pertinace, bo to pani nazwisko rodowe.
Nancy uśmiechnęła się.
– Jak pani widzi, ma pani tylko problem z wyborem.
– Wychowała się pani w domu Franka Latelli – nalegała oskarżycielskim tonem – bossa Cosa Nostra. Pani pierwszy mąż José Vicente Dominici był gangsterem, który jako przykrywkę dla działalności miał klub sportowy. Są tacy, którzy wskazują na panią, pani Carr, jako członka komisji mafii, takiego zarządu kierującego ludźmi i sprawami Cosa Nostra. Jak pani widzi, droga do City Hall biegnie przez te brudy. Jest pani naprawdę pewna, że nikt tego nie zauważy?
Chciała sensacji, wojny. Chciała jej głowy.
– Pani do tej pory udało się ukryć swoje brudne sprawy – zaatakowała Nancy. – A przecież ma ich pani pełno.
Dziennikarka zaczerwieniła się gwałtownie. Przyznała w ten sposób, że strzał był celny i pozwoliła sobie na banalną i oczywistą replikę.
– Pani mi grozi? – zapytała.
– Odpowiadam po prostu na pani pytania, moja droga.
Wszystko zaczynało iść w odpowiednim kierunku. Nancy przewidziała wszystkie ruchy Nathalie.
– A teraz powie mi pani, że mafia nie istnieje – próbowała zareagować.
– Nie mam zamiaru negować istnienia mafii. Wyrosłam, jak wszyscy wiedzą, w rodzinie Lattela i byłabym głupia, gdybym to negowała, ale to nie zbrodnia. Zbrodnią jest co innego. Szerząca się korupcja w naszym mieście, zyski idące do kieszeni radnych i skorumpowanych policjantów. Zbrodnią są narkotyki i racket prostytucji. Nie jest zbrodnią wyruszyć z wyspy na Morzu Śródziemnym i stać się kimś w kraju tak dużym, jak ten.
Do tej pory prowadziła grę, ale instynkt ostrzegł ją przed pochopnym głoszeniem zwycięstwa. Prasa wyciągnęła już jej przypuszczalne powiązania z mafią, tak jak w przypadku innych znanych osobistości ze świata polityki i estrady. Tak było w czasie kampanii o fotel w Queens. Nancy nigdy nie popełniła tej nieostrożności negowania faktów oczywistych, znanych z jej przeszłości. Ale nikt nie mógł udowodnić powiązań i współudziału.
Dziennikarka odstawiła filiżankę na porcelanowy spodeczek. Pozostała pochylona lekko do przodu i podniosła tylko oczy na panią domu. Było coś niebezpiecznego w tym spojrzeniu.
– A zabójstwo to nie zbrodnia? – zapytała słodkim głosem. – Mówi się, że zabiła pani mężczyznę – wyjaśniła otwarcie – swojego kochanka. Zdarzyło się to, gdy miała pani osiemnaście lat. On był irlandzkim killerem, który pracował dla Franka Latelli. Nazywał się Sean McLeary. Wtedy była pani Nancy Pertinace. Pamięta pani, adwokacie Carr? Ta śmierć, dzięki świadkom, została zakwalifikowana jako wypadek drogowy. Co pani powie na tę historię?
Twarz Nancy pokrywała nieprzenikniona maska.
– Proszę, aby pani kontynuowała – ton był chłodny, absolutnie pozbawiony emocji.
– Mój informator uważa, że pani syn Sean jest synem mężczyzny, którego pani zabiła. José Vicente Dominici, którego pani poślubiła po śmierci kochanka, dał mu tylko nazwisko. Sean Dominici – tak się nazywa pani syn, prawda? Potwierdza pani? Czy dementuje? – Nathalie Goodman miała triumfującą minę. Nancy była nieprzenikniona.
– Więc, czekając aż się pani zdecyduje, co odpowiedzieć, mogę kontynuować rewelacje mojego informatora. Uważa on, że zabiła pani kochanka matki. Nazywał się Tony Croce i był kuzynem, który przybył tutaj wcześniej. Była pani dzieckiem, dopiero co widziała pani gwałtowną śmierć ojca. Wygląda na to, że gwałtowne zejścia są przeznaczeniem rodziny Pertinace. Po sprawie Toniego Croce pani wraz z rodziną wróciła na Sycylię. I tam zamordowano pani matkę. Pani Carr, potwierdza pani czy dementuje? – mówiła spokojnie, dokładnie wymawiając słowo po słowie.
Głos, który formułował te straszne zarzuty, dochodził z bardzo daleka, wzbudzając w Nancy chaos i rozpacz, ale jej twarz pozostawała nieprzenikniona. Miała wrażenie, że pokój kręci się wokół niej tworząc wciągający ją wir. Duchy przeszłości, wywołane przez dziennikarkę, były zafascynowane tym wirem. Usłyszała strzał i zobaczyła roztrzaskującą się niczym dynia głowę Toniego Croce. I krzyk matki, który poraził jej bębenki. Czuła na swych wargach ciepło ust Seana i smak jego krwi. Słyszała swój głos, gdy szeptała płacząc: „Sean, mój kochany, nie zostawiaj mnie. Potrzebuję ciebie.” Z duszy Nancy wyrwał się rozdzierający krzyk, którego Nathalie Goodman nie usłyszała.