Выбрать главу

Wyrobił sobie chyba bardzo dobrą opinię w tym podwórzu.

Tego dnia nie był już w stanie zrobić nic więcej. Wrócił do hotelu i zabrał się do sporządzania listy spraw, które powinien załatwić jutro.

Położył się wcześnie. Nadal odczuwał trudy podróży, szumiało mu w głowie, toteż zasnął natychmiast jak kamień.

Nette Mikalsrud otworzyła drzwi do swego małego mieszkanka. Jak zwykle ogarnęła ją uczucie zadomowienia na widok staromodnego wnętrza. Mieszkała tu razem z matką przez ostatnie trzydzieści lat. Teraz matka już nie żyła i Nette mieszkała sama.

Właściwie miała na imię Antonette, ale jakoś nigdy nie zdołała tego imienia polubić. Kiedy więc już we wczesnym dzieciństwie zaczęto do niej mówić Nette, przyjęła to z wdzięcznością.

Była bardzo ładnym i przez wszystkich kochanym dzieckiem. Kiedy jednak ojciec zmarł, matka dosłownie uczepiła się jedynej córki i zdusiła swoją zaborczością jej marzenia o romantycznym młodym mężczyźnie wyznającym jej na kolanach miłość.

Materialna strona życia po śmierci ojca okazała się dla obu samotnych kobiet prawdziwą katastrofą. Coś trzeba było robić, więc Nette postarała się o jedyną możliwą posadę, jaką jej zaproponowano w gminie. Matka zareagowała na to histerycznie: młoda dziewczyna z dobrej rodziny nie pracuje zawodowo, a już w żadnym razie nie wykonuje tak nędznej pracy. I co ona, matka, ma robić, gdy Nette będzie całe dnie spędzała poza domem?

Powinnaś pracować w domu, odparła córka roztropnie. Ktoś i tę pracę musi wykonywać. Ale to przecież zawsze robiła Nette! No, to może mama znajdzie sobie jakąś pracę poza domem i będzie zarabiać na życie, proponowała córka chłodno. Nie, nie, cóż za pomysł! Starsza pani była wstrząśnięta.

Z czasem jednak sprawy zaczęły się układać. Nette była bystra i inteligentna, a trzeźwa młoda kobieta zasługuje na poważniejsze zajęcie niż bieganie na posyłki i parzenie kawy dla magistrackich urzędników. Otrzymała lepszą posadę, matka była zachwycona ilością pieniędzy, jakie córka zaczęła przynosić do domu.

Lata mijały. Nette awansowała. Matka zachorowała i umarła.

To właśnie tego dnia Nette uświadomiła sobie, jakie puste jest jej życie.

W zamyśleniu zdjęła ogromny kapelusz ozdobiony sztucznymi owocami. Po raz pierwszy od dawna uważnie przejrzała się w lustrze.

Naprawdę wyglądała staro z tym lorgnon dyndającym na łańcuszku! Powinna się postarać o okulary w futerale, które mogłaby nosić w kieszeni, tak byłoby lepiej. I włosy…

Rozpięła je ostrożnie obiema rękami. Delikatnie ujęła swój wysoki kołnierzyk, odsunęła go lekko od szyi.

Okropne! Okropne było to, co widziała w lustrze, ta podstarzała kobieta tak kompletnie pozbawiona wdzięku.

Pospiesznie zabrała się do przygotowania jedzenia, a potem powycierała wszystkie kurze w swoim malutkim mieszkanku.

ROZDZIAŁ II

Na razie Andre nie posunął się ani o krok, jeśli chodzi o drzewo genealogiczne Petry Olsdatter. Postanowił wobec tego porozmawiać z Egilem Holmsenem, ojcem dziecka.

Adres znalazł w magistracie.

Na nieszczęście dla Andre Egil Holmsen ożenił się i gościa przyjęła w domu młoda żona. Spódnic matki trzymało się kurczowo dwoje małych dzieci, a trzecie było w drodze. To kłopotliwa sprawa rozdrapywać dawną ranę, jaką z pewnością była historia z Petrą. Po prostu nie mógł tego zrobić. Powiedział zatem, że poszukuje informacji na temat swoich krewnych i dlatego chciałby porozmawiać z jej mężem. Czy zastał go w domu?

Kobieta wyglądała na okropnie ciekawą i cokolwiek przestraszoną, wyjaśniła, że mąż poszedł do pracy w hucie żelaza.

Wciąż tam pracuje, pomyślał Andre. Tak, tak, niezła praca i popłatna, trzeba jej się trzymać rękami i nogami. Bo jeśli raz się straci, można nowej długo nie znaleźć.

– Czy on jest tam zarządcą? – spytał Andre, bo przecież przez trzynaście lat człowiek powinien chyba awansować.

Kobieta uśmiechnęła się blado.

– Zarządcą? Nie. Dlaczego miałby być zarządcą? Stoi przy piecu, rzecz jasna; zawsze był wytapiaczem.

A zatem żadnego postępu w życiu Egila Holmsena. Nie, wtedy gdy Petra oczekiwała dziecka, też nie wykazał żadnej inicjatywy. Nie zachował się specjalnie po męsku, ograniczył się tylko do spłodzenia potomka. Tego dokonał, to prawda, ale potem? Podporządkował się woli rodziców. Nazwał Petrę ulicznicą…

Andre nie umiał w sobie wykrzesać żadnych cieplejszych uczuć do tego Egila Holmsena.

Uznał, że najlepiej będzie odszukać go w miejscu pracy, młoda żona nie powinna cierpieć z powodu dawnych grzechów męża; a może braku woli, czy jak to nazwać?

Miał szczęście, bo w hucie trafił akurat na przerwę śniadaniową i mógł z Egilem Holmsenem odejść na bok. Stał przed nim spocony, umorusany, wymazany smarami ciemnowłosy mężczyzna, który bez wątpienia musiał się podobać kobietom; była w nim jakaś nonszalancja, nawet jakby trochę bezczelności. Jakby żadna sprawa na tym świecie nie była warta jego zainteresowania. Że trudno się wzbogacić na pracy w odlewni żelaza, Andre mógł się przekonać już w domu Holmsena, ale coś jednak można było chyba zrobić, żeby…

Nie, Andre nie ma przecież prawa osądzać innych.

Tylko że tego Egila Holmsena zdecydowanie nie lubił. I może dlatego gdy przedstawiał sprawę, z którą tu przybył, jego głos brzmiał bardziej agresywnie, niżby Andre sobie życzył.

Gdy w najogólniejszych zarysach wyjaśnił, czego rzecz dotyczy, powiedział:

– Wiele wskazuje na to, że dziecko, które urodziła Petra Olsdatter, należało do mojego rodu. Muszę stwierdzić, jak było w istocie, dlatego chciałbym wiedzieć więcej o pochodzeniu i pana, i Petry.

– A to dlaczego? – zapytał Egil z pozoru obojętnie, ale w jego głosie brzmiało zniecierpliwienie.

– Ze względu na spadek – oświadczył Andre krótko.

W oczach Egila Holmsena pojawił się błysk. Pierwsza oznaka jakiegoś życia wewnętrznego, pomyślał Andre.

– Co to za spadek?

– Nie mam prawa niczego wyjaśniać – odparł Andre. – Moim obowiązkiem jest odnaleźć spadkobierców.

Już dawno miał okazję się przekonać, że możliwość odziedziczenia pieniędzy rozwiązuje języki nawet najbardziej milkliwym osobnikom.

Teraz hutnik spoglądał na niego niemal z zainteresowaniem.

– Jak się pan dowie, kto jest, a kto nie jest spadkobiercą?

Andre dobrze pojmował wątpliwości tamtego.

– Dziecko Petry miało pewne fizyczne cechy, takie, jakie zdarzają się tylko w naszym rodzie. Czy pozwoli pan, że zadam kilka pytań dotyczących pańskiego pochodzenia?

– Tak, tak – zgodził się mężczyzna zdumiewająco skwapliwie.

Z notatnikiem w dłoni Andre przystąpił do zadawania pytań:

– Jak nazywają się pańscy rodzice i gdzie mieszkają?

Odpowiedzi padły nieoczekiwanie szybko, Holmsen nie zamierzał stawiać oporu. Choć nazwiska nic mu nie mówiły, Andre zapisał je starannie, adresy także. Zresztą ojciec już nie żył, została tylko matka.

– A wasi dziadkowie? Jak oni się nazywali?

Tym razem Holmsen sprawiał wrażenie lekko zirytowanego.

– Cholera, czy mam pamiętać takie rzeczy? Ale zaraz, dziadek nazywał się Gudbrand.

– Wasza matka będzie to wiedziała na pewno?

– Możliwe. Czy my jesteśmy krewnymi, pan i ja?

– Tego nie mogę jeszcze powiedzieć. Żeby wszystko wyjaśnić, muszę cofnąć się daleko w przeszłość.

– Czy spadek jest tego wart?

Andre szczerze sobie nie życzył być krewnym tego całego Holmsena.

– Czy jest wart? W przeciwnym razie nigdy bym się nie zdecydował na tak męczącą podróż.

Wyglądało na to, że odpowiedź usatysfakcjonowała Egila. Przebiegły uśmiech rozjaśnił jego usmolone oblicze.