Выбрать главу

– Jeszcze ty popadniesz w moje łapy! Żeby ty łaził po wodzie i pić prosił! – Ot, gorączka człek! Prosto jak ten twój brat, Jaśko! – Kargul nasadził kapelusz, patrząc na Pawlaka jak na szaleńca.

– Taż my cudem ocaleni! – Czekaj no, już ja tobie kwit wystawię! Patrzaj, co z rowera zostało! Na nie rowu leżało to, co jeszcze przed chwilą było rowerem: pogięte w ósemki koła, wykrzywiona kierownica, urwany pedał, skręcone jak baranie rogi błotniki. Kargul patrzył na to żelastwo, jak pasterz patrzyłby na obgryzione przez wilki kości barana.

– Żeby Ciebie wilcy -spojrzał ponuro na Kaźmierza, który otrzepywał kolana z ziemi i kurzu.

– Na skróty jemu zachciawszy sia i tak mogli my prostą drogą do pana Boga trafić! – Owa! Jemu taki bambaryła potrzebny jak zającowi dzwonek u ogona! – Kaźmierz wcisnął spodnie w cholewy i podreptał żwawo miedzą Sierocińskiego.

– Zabieraj się z tym złomem! – Oczadział?! – zaprotestował Kargul.

– Razem na rowerze my jechali, a teraz jeden ma jego nieść?! Kaźmierz nawet się nie zatrzymał. Machnął ręką, jakby się odganiał od uprzykrzonej muchy.

– Taż ty kierował, to teraz jego targaj! – Ot, bestyjnik! – sapał Kargul, wyciągając z rowu pogięte żelastwo.

– Z tobą gadać to jakby plewy młócił! Pawlak zniknął za kępą wierzb. Kargul pomacał przednie koło, które swym kształtem przypominało precelek, i zawiesił ramę roweru na ramieniu, ruszając w ślad za Pawlakiem. Gryzło go, że ten konus jak zawsze będzie pierwszy i zdąży zebrać miód sukcesu, nim on dotelepie się na miejsce…

Rozdział 2

Przez łąki zielone, przez pola złocące się już dojrzewającym zbożem biegła drogą na skróty Ania. Tak się spieszyła, że zamiast ominąć pastwiska PGR-u, przechodząc między kolczastym drutem, rozdarła sobie bufiasty rękaw kwiecistej sukienki, w której witała pod Jasną Górą Jana Pawła II. To o tej sukience powiedział mister September, że jest jak wiosna jego dzieciństwa'. Teraz jej strzęp został na drucie. Ania biegła, odprowadzana sennym spojrzeniem stada krów. Z daleka niosło się klekotanie bocianów. Na stodole Pawlaków żyła bociania rodzina i teraz Ania miała wrażenie, że bociany pozdrawiają ją z daleka, bo przeczuwają jej odlot do dalekich krajów! Pomachała bocianom na powitanie i wpadła na podwórze z głośnym wołaniem: – Ludzieee! Gdzie jesteście?! Posłuchajcie dobrej nowinyyyy! Rzuciła podróżną torbę pod studnię. Na ganek domu Kargula wyjrzała Anielcia w fartuchu, z ganku Pawlaków patrzyła w stronę wnuczki Marynia, mocząc obolałe stopy w misce, jakby to ona, a nie jej wnuczka wróciła z pielgrzymki. Ania wirowała na środku podwórza, trzymając za pasek torebkę, z której wyfruwały różne drobiazgi: szminka, grzebień, długopis, okulary słoneczne… Wirowała dalej jak na karuzeli, dopóki nie chwycił ją w ramiona Zenek.

– Z czego tak się cieszysz? Żeś papieża widziała?

– Nie! Że pojadę do Ameryki! – szczerze wyznała pątniczka.

– A kto cię tam zaprasza? – mruknął Zenek, któremu od razu wydała się mocno podejrzana ta eksplozja radości. Tego się właśnie obawiała, że Zenek sprzeciwi się tej podróży, że będzie robił wszystko, by odciąć ją od tej wielkiej szansy, która właśnie objawiła się jej pod Jasną Górą. I teraz, zamiast relacji o spotkaniu z papieżem, Marynia, Anielcia i Zenek musieli wysłuchać informacji o spotkaniu z człowiekiem, który chciał przed nią otworzyć wrota do wielkiego świata. Bo muszą wiedzieć, że pod Jasną Górą spotkali się Polacy z Całego świata, a wśród nich był też mister September… Uśmiech Zenka powoli gasł. Anielcia z Marynią patrzyły po sobie, nie rozumiejąc, do czego zmierza ich wnuczka.

– Kto to jest „mister September”?

– Prawnik z Chicago.

– Może to handlarz żywym towarem? Ania starała się storpedować podejrzliwość Zenka, pokazując mu wizytówkę mister Septembra, który miał biuro prawnicze i w dodatku zna dziadka Johna z Chicago. Kiedy September usłyszał od Ani, że ona ma w Chicago stryjecznego dziadka Pawlaka, sam spytał, czy ma na imię John i czy pochodzi spod Trembowli. Okazało się, że obaj należą do Towarzystwa Synów Piasta i że on, jako doradca prawny Johna, doradził mu, by ten w swoim domu, w którym ponoć przebywał kiedyś Ignacy Paderewski, otworzył klub polonijny. I dlatego on, mister Teddy September, obiecuje Annie Adamiec z domu Pawlak przysłać zaproszenie do Ameryki na otwarcie klubu.

– Zrobił ci wodę z mózgu, a ty mu uwierzyłaś? Jak miała nie uwierzyć człowiekowi z fajką w ustach i aparatem polaroid zawieszonym na szyi? Proszę, mogą sami sobie obejrzeć jego zdjęcie. Pstryknął – i wyjął gotową, kolorową fotografię! Nie, Ania nie miała najmniejszych wątpliwości, że może ufać Teddy'emu Septembrowi; przyjechał do Polski pierwszy raz na spotkanie z papieżem i Ojczyzną, a kiedy się poznali w tłumie oczekującym na przyjazd Ojca Świętego, uznał ją za symbol tej Polski, do której tęsknił od czterdziestu lat. Obiecał, że przyśle jej zaproszenie i gwarantuje pracę w Chicago. Ania zarobi tam tyle, że Zenek kupi bez łaski ciągnik w Peweksie. Nie powiedziała tylko jednego: że mister September zrobił jej drugie zdjęcie, które zabrał ze sobą, by pokazać je swemu synowi. Może September-Junior, gdy zobaczy tak urodziwą dziewczynę, zmieni swój indyferentny stosunek do Polski i Polek. Pragnieniem mister Septembra jest zachęcić syna do polskości, a czy może być lepsza metoda niż wykorzystać różnicę płci? Ania wcale nie ukrywała faktu, że jest mężatką, ale to bynajmniej nie zniechęciło mister Septembra: te rodaczki, które odwiedzają Chicago, najczęściej przypominają sobie swój stan cywilny dopiero w powrotnym samolocie do Warszawy… Tego oczywiście Ania nie powtórzyła Zenkowi, ten jednak, jakby czytał w jej myślach, pokręcił przecząco głową.

– Odpada! Nigdzie nie pojedziesz! -Kochasz mnie?!

– Bo co?

– Bo jak kochasz, to mnie puść!

– Właśnie dlatego, że cię kocham, to nie puszczę!

– To stracisz!

– Ciebie?

– Traktor!

– Traktor? – patrzył zdumiony.

– A co ma do tego traktor?! – Ja bym tam zarobiła na ciągnik! Wiedziała, że o tym traktorze marzyli zarówno dziadkowie, jak i jej mąż. Uważała, że to powinien być główny argument, który mógł jej otworzyć drogę do Ameryki. W tej chwili rozległo się gęganie spłoszonych gęsi i na podwórze wkroczył zdyszany Pawlak.

– To dziadek żyje! – ucieszyła się Ania, przypomniawszy sobie w tej chwili,scenę na szosie.

– Awo. Jeszcze jak! – potwierdził Kaźmierz, dumny z efektów misji w urzędzie.

– Ciągnik załatwiony! – Widzisz?! – Zenek zwyrazem triumfu spojrzał na Anię.

– Już nie musisz się męczyć w tej Ameryce! Wszystko załatwione! – Ot, dziermoli – ofuknął go Kaźmierz.

– Wszystko to będzie załatwione, jak magazyniera Fąfarę on doprowadzi do nieprzytomności przy pomocy brymuchy! – Jeszcze nie dostałem traktora, a już mam mu stawiać?

– Ot durny, że tylko w telewizji jego pokazywać! Niby aktywista, politycznie uświadomiony, a nie wie, że u nas z góry płaci sia za to, co ma dopiero być?! Galopem leć i trzeźwy mi nie wracaj! Popchnął Zenka w stronę bramy: nie ma czasu do stracenia, musi jeszcze dziś dopaść Fąfarę i spoić go tak, żeby jutro nie przeszkadzał przy wyborze ciągnika. Niech weźmie słodką wódkę, bo to i elegancko i głowa dłużej boli…