Выбрать главу

– Panna Ellis miała już okazję widzieć ten dom – pospieszył z wyjaśnieniem, widząc, że twarz Rachel znowu oblała się rumieńcem.

Carmen zawahała się przez moment, nim nalała sobie na talerz łyżkę zimnej, owocowej zupy, którą przed chwilą wniesiono.

– Nie wiedziałam, że już byłaś w Aracenie – powiedziała, patrząc zdziwionym wzrokiem na Rachel.

– Owszem – odparła Rachel i upiła łyk kompotu z gruszek. – Przeor klasztoru w La Rabida powiedział mi, że twój wuj może mi pomóc w odnalezieniu Briana.

Twarz Carmen spochmurniała.

– Ach, więc w ten sposób poznałaś wuja Vincente! -westchnęła.

– I był to, rzec można, szczęśliwy zbieg okoliczności, ponieważ była właśnie bliska omdlenia – wtrącił swobodnie Vincente de Riano, rozlewając czerwone wino do kieliszków. – Oczywiście pomogłem jej stanąć na nogi.

Rachel znów poczuła, że oblewa ją fala gorąca, która niewiele miała wspólnego z panującym w pokoju przyjemnym chłodem. Tak bardzo chciała zapomnieć o tym incydencie, ale nie potrafiła, seńor de Riano zaś wcale jej tego nie ułatwiał. Żywo miała w pamięci tę chwilę, gdy trzymał ją tak blisko swego silnego, męskiego ciała, znosząc ją ze słońca, a potem troskliwie układał na leżance w cieniu arkad na błękitnym patio swego pięknego domu…

– Byłaś chora? – zaniepokoiła się Carmen.

– Ależ nie! – Rachel potrząsnęła głową. – Byłam trochę zmęczona.

– I głodna – dorzucił gospodarz, najwyraźniej delektując się tematem. – Dlatego poprosiłem dziś Sharom, żeby przygotowała specjalnie dla panny Ellis jagnięcinę z rusztu, taką, jaką tylko ona potrafi przyrządzić. Rozpływa się w ustach, jak to wy, Amerykanie, powiadacie.

Rachel obawiała się spojrzeć seńorowi de Riano w oczy, więc całą uwagę skupiła na Carmen. Ta zaś sączyła wino i przyglądała się obojgu z nie ukrywanym zainteresowaniem.

– Jagnięcina to jego ulubione mięso – zauważyła, jakby rozprawiała o kimś nieobecnym. – Tio mógłby ją jeść od rana do wieczora. Całe szczęście, że Sharom nie pozwala sobą dyrygować. Jest jedyną znaną mi osobą, która się go nie boi.

Wniesiono właśnie główne danie i Rachel poczuła się zwolniona z odpowiedzi.

Jagnię ze szparagami smakowało rzeczywiście wyśmienicie; Rachel rozkoszowała się każdym kęsem, zagryzając chrupiącą bułką i popijając winem, którego delikatny smak bardzo jej odpowiadał.

Kiedy jednak gospodarz chciał ponownie napełnić jej kieliszek, dyskretnie zasłoniła go ręką. Jeśli nadużyje alkoholu, będzie musiała się zdrzemnąć po lunchu, a tego przecież nie chciała. Czuła instynktownie, że w towarzystwie tego mężczyzny powinna być czujna i panować nad sobą. W przeciwnym bowiem razie… Cóż, już teraz zdawała sobie sprawę, iż pozostaje pod jego zmysłowym urokiem – urokiem, który działał na nią silniej niż najprzedniejsze wino.

Z błysku w jego oczach wyczytała, że doskonale wie, dlaczego odmówiła trunku. Z wyraźną satysfakcją otarł kącik ust białą serwetką, rozparł się wygodniej na krześle i skupił wzrok na swej bratanicy.

– Posłuchaj, chica – zwrócił się do niej po chwili namysłu. – Nim przejdziemy do deseru, chciałbym ci coś powiedzieć…

Rachel zauważyła, że dziewczyna zastyga na krześle jak mumia, a z jej twarzy w mgnieniu oka znika wszelkie ożywienie.

– Lekarz powiedział mi, że twoje ciśnienie wróciło do normy i możesz udać się w krótką podróż – oznajmił. – Postanowiłem więc przychylić się do twych próśb i pozwolić ci odwiedzić rodziców chrzestnych w Cordobie. Zawiozę cię tam, jeśli zechcesz, jeszcze dziś po południu.

– Tio! – zawołała Carmen radośnie. Najwyraźniej miała ochotę poderwać się z miejsca i uściskać wuja. Jednak jego następne słowa przykuły ją znów do krzesła.

– Lekarz powiedział mi również, że powinnaś trochę odpocząć od dziecka… Kilka dni, być może nawet tydzień, oderwania od codziennego rytuału prac dobrze ci zrobi. Powinnaś się wyspać do woli, odwiedzić przyjaciół… Taki relaks przyspieszy powrót do pełni zdrowia po ciężkim porodzie i długim połogu. Poprosiłem więc pannę Ellis – ciągnął po krótkiej przerwie – aby została w naszym domu i zajęła się w tym czasie Luisą. Pozostając trochę dłużej w Hiszpanii, zwiększa swe szanse na spotkanie z bratem… Oczywiście jest to dla nas wszystkich chwilowe rozwiązanie. Sam mam bardzo pilne sprawy do załatwienia w Maroku i muszę tam pojechać osobiście, będę więc spokojniejszy, pozostawiając Luisę pod opieką jej ciotki.

W umyśle Rachel kłębiły się sprzeczne myśli; zupełnie nie mogła zrozumieć, dlaczego na wieść o jego wyjeździe ogarnęło ją dziwne rozczarowanie. W oczach Carmen natomiast pojawiły się łzy.

– Moi rodzice chrzestni bardzo pragną zobaczyć Luizę – poskarżyła się. – Chcę im ją pokazać… – Zatopiła twarz w dłoniach.

Oczy senora de Riano stały się nagle twarde, nieustępliwe.

– Jeszcze nie tym razem, chica – powiedział tonem zamykającym wszelką dyskusję.

Rachel pochyliła się w stronę Carmen.

– Kocham Luisę jak własną córkę – wyszeptała drżącym głosem. – Ona jest przecież częścią Briana… Przysięgam ci, że zajmę się nią najlepiej jak potrafię. Będziesz mogła dzwonić do mnie o każdej porze. I przyłożę wtedy słuchawkę do ucha Luisy, byś mogła do niej przemawiać, a ona będzie myśleć, że jesteś przy niej.

Carmen uniosła swą ciemną głowę i popatrzyła Rachel prosto w oczy.

– Naprawdę to zrobisz?

Spod zasłony ciemnych rzęs seńor de Riano posłał Rachel spojrzenie pełne wdzięczności. Było w jego oczach coś jeszcze, czego w pierwszej chwili nie pojęła – jakiś intrygujący błysk, który wprawił ją w całkiem niezrozumiałe podniecenie.

– Oczywiście, Carmen – odpowiedziała wreszcie, odrywając od niego oczy. – I doskonale cię rozumiem. Jeśli Luisa byłaby moja, równie ciężko byłoby mi się z nią rozstać. Ale wiem, że nawet najzdrowsza młoda matka musi czasem oderwać się od obowiązków.

Carmen przez chwilę w milczeniu rozważała słowa Rachel, po czym nieoczekiwanie podniosła się z miejsca i stanęła naprzeciw wuja z twarzą wyrażającą determinację.

– Pojadę dziś do Cordoby, ale jeśli sądzisz, że z powrotem zacznę spotykać się z Raimundo, to się grubo mylisz. Kocham Briana i zawsze będę go kochała! – rzuciła z pasją i wybiegła z pokoju.

– Proszę zbytnio nie przejmować się słowami Carmen, panno Ellis. – Vincente de Riano zapewne czytał w myślach Rachel, ponieważ w pierwszej chwili chciała wybiec za jego bratanicą, żeby ją pocieszyć. – Postęp został dokonany. Właściwie zawdzięczam to pani. Poradziła sobie pani z Carmen doskonale. – Przesunął uważnym wzrokiem po twarzy Rachel, po czym wypił swoje wino.

Poczuła się dotknięta. Przedstawił sprawę tak, jakby celowo manipulowała Carmen. A przecież wcale tego nie robiła!

– Mówiłam tylko szczerą prawdę, seńor – obruszyła się.

– Nigdy w to nie wątpiłem. I Carmen też nie, skoro zgodziła się wyjechać.

Weszła pokojówka, niosąc ciasto na deser. Rachel odczekała, aż znów zostali sami i podjęła temat, który najbardziej ciążył jej na sercu.

– Czy ów… Raimundo mieszka w Cordobie? – spytała.

– Tak.

– To się nie powiedzie, seńor – powiedziała po chwili napiętej ciszy. – Ręczę, że to się nie uda. Carmen za bardzo kocha Briana, aby pomyśleć o innym mężczyźnie. Takie już są kobiety.

– Czy chce pani przez to powiedzieć, że pod tym względem mężczyźni jaskrawo różnią się od kobiet? – spytał lodowatym głosem.

Rachel zorientowała się, że rozmowa nieoczekiwanie przybrała bardzo osobisty charakter. Odłożyła widelec, zastanawiając się, czy seńor de Riano ma na myśli własne małżeństwo, zawarte niewątpliwie z prawdziwej miłości. Jeśli tak, to wspomnienie o żonie nadal musiało być dla niego bolącą raną…