Выбрать главу

I instynktownie wiedziała coś jeszcze… Vincente de Riano należał do mężczyzn, którzy lubią zdobywać kobiety. Kobieta, która narzucałaby mu swą osobę, z góry skazana była na porażkę.

– Gracias, pequena – odezwał się cichym, ujmującym głosem, gdy zbliżyła się do niego. Spodziewając się jakiegoś zgryźliwego komentarza, była zaskoczona jego ujmującą uprzejmością. – Jesteś pierwszą kobietą, która nie każe mi na siebie czekać pół nocy – dodał z łagodnym uśmiechem. – Jestem ci ogromnie zobowiązany.

Gdy znów usłyszała to pieszczotliwe słowo, serce podskoczyło jej z radości. I choć wiedziała, że wszelkie próby pozyskania uczucia seńora de Riano okazałyby się bezskuteczne – nie mogła oprzeć się myśli, co też by zrobił, gdyby porzuciła wszelkie skrupuły i musnęła wargami jego policzek, ten malutki dołeczek na brodzie i kącik jego wrażliwych, namiętnych ust…

Przerażona, że może nie móc powstrzymać się od wykonania tego impulsywnego gestu, odezwała się nienaturalnie ostrym głosem:

– Czy nie powinniśmy już wyjść? – I nie czekając na odpowiedź, popędziła do frontowych drzwi, podniecona świadomością, że oto cały długi wieczór spędzi dziś sam na sam z seńorem de Riano.

– Opowiedz, co dzisiaj porabiałaś – poprosił, gdy już zajęli miejsca na tylnym siedzeniu mercedesa, a Felipe włączył silnik.

Co dzisiaj porabiałaś… Seńor de Riano znów ją zaskoczył. Czyżby już wiedział, że pojechała do miasta… Czyżby wiedział, dokąd naprawdę się udała?

Jakiś wewnętrzny głos podpowiadał jej, iż za chwilę, wbrew oczywistym chęciom, opowie mu o celu swej wyprawy. Seńor de Riano był mężczyzną dociekliwym i z pewnością będzie męczył ją tak długo, aż wydusi z niej prawdę. A przecież na razie lepiej było nie dolewać oliwy do ognia i nie wspominać o Brianie. Miała głęboką nadzieję, że w niedalekiej przyszłości wszystko wyjaśni się na jego korzyść.

Na wszelki wypadek wolała trzymać się bezpiecznych tematów.

– Cały ranek bawiłam się z Luisą – wyjaśniła z werwą. – Ona jest bardzo bystra i doskonale rozwinięta jak na ośmiotygodniowe niemowlę. Od razu widać, że Carmen jest doskonałą matką…

Przez cały czas, gdy mówiła, czuła na sobie baczny wzrok seńora de Riano; zmieszana, mocniej wcisnęła się w oparcie fotela.

– Czy opiekując się obcymi dziećmi, nigdy nie pragnęłaś mieć własnych?

Spodziewała się jakiegoś uszczypliwego komentarza – to pytanie jednak zbiło ją z tropu.

– Bardziej niż czegokolwiek innego na świecie! – powiedziała impulsywnie, ale natychmiast zorientowała się, że mogło to zabrzmieć niestosownie, dodała więc: – Oczywiście, we właściwym czasie…

– Cóż za interesujące sformułowanie! – roześmiał się sarkastycznie. – To może oznaczać wszystko, od pięciu dni do pięćdziesięciu lat.

– Trudno mieć dziecko, nie mając męża… – plątała się bezradnie.

Głośny, serdeczny śmiech wyrwał mu się z piersi. Rachel nie podejrzewała, że ten poważny mężczyzna potrafi śmiać się tak beztrosko jak młody chłopiec i teraz patrzyła na niego ze zdumieniem i niekłamanym podziwem. Z tym śmiechem było mu do twarzy, wyglądał młodziej i jeszcze bardziej uwodzicielsko. Przemknęło jej przez myśl, że bez niepokojącej obecności seńora de Riano jej życie będzie puste i bezbarwne.

– Jesteś chyba ostatnią z zagrożonego gatunku – wymamrotał, gdy już opanował śmiech.

Ta uwaga przywróciła ją do rzeczywistości.

– Jeszcze kilka nas zostało – odparowała, lekko się rumieniąc.

– Cóż z ciebie za zwodnicza osóbka, Rachel Ellis. W duszy niewinna jak pensjonarka, a jednak dość samodzielna, by w obcym kraju wynająć samochód i wyruszyć samotnie i zgoła bez pieniędzy na poszukiwanie brata.

Tą jedną kąśliwą uwagą zdołał przerwać wątłą nić porozumienia, jakie nawiązali. Rachel raptownie odwróciła ku niemu głowę. Jej fiołkowe oczy, pociemniałe ze złości, rzucały gniewne błyski.

– A więc zastawił pan na mnie pułapkę, pozwalając mi korzystać z usług Felipe! – zawołała z oburzeniem, zapominając, że mężczyzna, o którym mówiła, prowadził samochód. – Wiedział pan, iż lojalnie doniesie o każdym moim kroku!

– Felipe nie ma z tym nic wspólnego – odparł Vincente de Riano z lodowatym spokojem. – Telefonowano z wypożyczalni samochodów, gdzie w roztargnieniu zostawiłaś portfel z czekami podróżnymi opiewającymi na sumę kilkuset dolarów. Na szczęście zanotowali adres i mogli zwrócić zgubę, zaoszczędzając ci wielu kłopotów. – Wyjął z kieszeni cienki, niebieski portfel z dwoma ostatnimi czekami, jakie jej pozostały, i wręczył go Rachel.

Czuła się zawstydzona i upokorzona. Nim zdołała wydobyć głos, musiała kilka razy przełknąć ślinę.

– Przykro mi… – wyjąkała. – Przykro mi, że rzuciłam podejrzenie na Felipe. Był przecież dla mnie tak uprzejmy…

– Ja również pragnę być dla ciebie uprzejmy, Rachel – powiedział łagodniejszym tonem. – Ale ty ciągle widzisz we mnie potwora. Wystarczyło jedno słowo, a dałbym ci samochód i mogłabyś jechać dokąd chcesz.

– Nie chciałam wykorzystywać pańskiej uprzejmości – odpowiedziała, czując, że zamiast poczucia winy narasta w niej bunt.

– A więc od tej pory sam będę musiał zadbać, żeby nic ci nie brakowało podczas pobytu w moim domu i w moim kraju – powiedział tonem wyraźnej zaczepki.

Rachel zadrżała, ponieważ słowa te zabrzmiały w jej uszach złowieszczo. Wiedziała, że senor de Riano nadal jej nie ufał i teraz zapewne podejrzewał, iż spotkała się gdzieś potajemnie z Brianem.

– Myślałam, że ma pan do załatwienia mnóstwo ważnych spraw poza Sewillą – odparła z lekką ironią. – Sądziłam, iż właśnie z tego powodu zostałam zatrudniona do opieki nad Luisą.

– To prawda – zgodził się bez oporów. – I dzięki tobie mogłem załatwić nie cierpiące zwłoki sprawy w Maroku. Ale teraz, choćby jutro rano, możemy pojechać do mnie do Araceny i cieszyć się krótkimi wakacjami.

Do Araceny? Rachel czuła, że ogarnia ją prawdziwy strach.

– Nie… nie sądzę…

– Przepraszam, że wpadam w słowo – powiedział i szybko odpiął jej pas bezpieczeństwa. Odniosła wrażenie, że jego zwinne palce celowo dotknęły na moment jej uda. Poczuła w tym miejscu dziwne ciepło. – Dotarliśmy do celu – dodał – więc porozmawiamy później o jutrzejszym wyjeździe. Hernando nie lubi czekać.

Gdy wreszcie odsunął się od niej, Rachel mimowolnie westchnęła.

– Por Dios, Rachel! – zaniepokoił się. – Bardzo zbladłaś. Czy źle się czujesz? – Jego czarne oczy bezlitośnie badały jej twarz.

Szybko potrząsnęła głową i popatrzyła na swoje ręce, obawiając się podnieść na niego wzrok, by nie wyczytał z jej oczu prawdy.

– Nic mi nie jest – skłamała.

– W takim razie, skoro nie jesteś chora, mogę przypuszczać, że coś przede mną ukrywasz.

Odrzuciła głowę do tyłu.

– Podejrzewam, że chce pan usłyszeć, iż podczas pańskiego pobytu w Rabacie spotkałam się z moim bratem – odparowała.

Twarz jego nagle przybrała lodowaty wyraz.

– A czy tak było w istocie?

– Proszę skontaktować się z klasztorem w La Rabida! Zakonnik z pewnością opowie panu o mojej ostatniej tam wizycie i potwierdzi, że nie zastałam przeora! – Z impetem otworzyła drzwi i wyskoczyła z samochodu.

Vincente de Riano zdołał ją dogonić, nim weszła do Malagenii. Władczym ruchem ujął ją pod ramię i pewnie wprowadził do środka.

– Odwiedzałem przeora kilkakrotnie – wyjaśnił z niezmąconym spokojem, nie bacząc na jej oburzoną minę – ale niestety nie miał żadnych nowych wiadomości o Brianie. Naprawdę mogłaś poprosić Felipe, żeby cię tam zawiózł. Przede wszystkim jednak przykro mi, że nie zwróciłaś się z tym do mnie.