Выбрать главу

– A jakie ono było, jeśli można wiedzieć? – zainteresował się nieoczekiwanie.

– Jest pan aroganckim dyktatorem – odparowała. – Sugeruje to pańska ostro zarysowana szczęka i mocny podbródek. Gdy zobaczyłam wiszący na górze w holu portret, od razu domyśliłam się, że przedstawia pańskiego przodka. Odziedziczył pan po nim urodę i charakter, który, muszę szczerze przyznać, zupełnie mi się nie podoba.

Zaraz pożałowała tych porywczych słów, zdziwiona własną odwagą. Ale w jeszcze większe zdziwienie wprawiła ją reakcja senora de Riano. Oto odrzucił głowę do tyłu i roześmiał się głośnym, otwartym śmiechem, którego tak bardzo lubiła słuchać.

– Może się pan śmiać – dodała ośmielona jego reakcją – ale to nie jest tylko moja opinia… Carmen ma takie same zdanie. Dobitnie pana scharakteryzowała… Na szczęście już niedługo wróci i będę mogła opuścić pański dom, nim złe fluidy Ellisów ponownie odcisną hańbiące piętno na pańskiej nieskazitelnej tarczy herbowej!

Nastrój w samochodzie zmienił się w mgnieniu oka. Odniosła nagle wrażenie, że z siedzącego obok niej mężczyzny emanuje jakaś ponura, złowroga siła. Gdy tylko kierowca zatrzymał się przed domem, Rachel poderwała się z siedzenia i wybiegła z samochodu na oślep. Całkiem nie zważała, że drugi wóz stanął tuż za nimi i państwo Vasquez byli mimowolnymi świadkami jej dziwnego zachowania. Z pewnością będą się zastanawiać nad przyczyną jej wzburzenia.

Nie mogli jednak wiedzieć, że samo siedzenie obok senora de Riano było dla niej torturą nie do zniesienia.

Czuła niemal ból narastającego podniecenia. Nigdy przedtem czegoś podobnego nie doświadczyła!

Obecność seńora de Riano podniecała ją bardziej niż pocałunki jakiegokolwiek mężczyzny. Przyznawała kiedyś rację Stephenowi, że to niepokój o Briana przytłumił jej reakcje i nie pozwalał odnaleźć prawdziwej przyjemności w ramionach mężczyzny. Wystarczyła jednak krótka chwila w ramionach Vincente de Riano – owego pamiętnego dnia, gdy niósł ją na wpół zemdloną na patio swej willi w Aracenie – by poglądy Stephena, które tak długo podzielała, okazały się mitem.

Rachel, nie zatrzymując się ani chwili, wbiegła do pokoju Carmen. Zastała Luisę śpiącą na plecach, w takiej samej pozycji, w jakiej ją zostawiła kilka godzin temu.

– Moja mała kruszynka – szepnęła czule do swej bratanicy. Myśl, że niedługo będzie musiała rozstać się z dzieckiem na zawsze, napawała ją rozpaczą.

Z równym przerażeniem myślała o pozostaniu dłużej w domu seńora de Riano. Nie mogła jednak podjąć innej decyzji. Nie mogła odmówić Carmen pomocy. Pełna złych przeczuć uległa więc prośbie swego gospodarza, instynktownie czując, że będzie musiała uodpornić się na jego zniewalający urok, a przede wszystkim unikać okazji przebywania z nim sam na sam… Och, czyżby sama siebie oszukiwała? Perspektywa wyjazdu na kilka dni do jego domu w górach napawała ją grzesznym podnieceniem…

Kiedy Maria pojawiła się w drzwiach, Rachel pełna na przemian radości i poczucia winy, oderwała się od dziecka i poszukała fotografii. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że szef policji czeka na dole już pewnie dobry kwadrans. Wręczyła szybko plik zdjęć pokojówce, a sama pospieszyła do telefonu. Musiała przecież zawiadomić Liz o kolejnej zmianie planów. Łudziła się również nadzieją, że Brian przesłał jej jakąś wiadomość pod adresem domowym. Brian… Och, to przecież z jego powodu znalazła się w Hiszpanii! To była jego wina, że zakochała się beznadziejnie w mężczyźnie, którego serce było dla niej równie niedostępne jak planeta z innej galaktyki.

– Rachel?

Na dźwięk głębokiego, hipnotycznego głosu Rachel poruszyła się i zamrugała powiekami. Po chwili w otwartym oknie samochodu zobaczyła czarne, błyszczące oczy Vincente de Riano, które bezceremonialnie ślizgały się po jej twarzy. Gwałtowna fala gorąca przetoczyła się przez jej ciało i rozbudziła ją na dobre. Zdała sobie sprawę, że po bezsennej nocy, którą spędziła, przewracając się z boku na bok, przespała prawie całą drogę z Sewilli ukołysana cichym warkotem silnika.

Poczuła lekkie zażenowanie i niepokój. Usiadła prosto i odgarnęła z policzka niesforny pukiel włosów, który wysunął się z pospiesznie związanego ogonka.

– Czy mam cię wnieść do środka, tak jak Luisę, czy też… – jego oczy prześlizgnęły się po jej ciele – czy też zdołasz pójść o własnych siłach?

Gdy patrzył na nią w ten sposób, myślała, że zemdleje i w żadnym razie nie zrobi kroku. W jego głosie nie wyczuwała gniewu, wyraz twarzy miał pogodny, nawet wesoły, ale to mogła być maska. Przypomniała sobie ostatni wieczór…

Czując nagle potrzebę rozładowania napięcia, rozejrzała się wokół. Znajdowali się na tyłach domu.

– Przepraszam – wymamrotała, zwilżając spieczone wargi. – Mam nadzieję, że Luisa zbytnio nie przeszkadzała podczas podróży. Powinien mnie pan obudzić…

– Pod tym względem Luisa jest bardziej podobna do ciebie niż do Carmen. Zasnęła, gdy tylko wyruszyliśmy z miasta.

– Przynajmniej odpoczęłam trochę i dałam panu odpocząć – powiedziała, modląc się w duchu, aby odszedł już od okna. Gdyby przesunęła rękę o kilka centymetrów, mogłaby go dotknąć. – Nasze rozmowy zwykle kończą się na polu bitwy. Tym razem doczekał się pan miłej odmiany – nie mogła powstrzymać się przed złośliwym komentarzem.

Oczy seńora de Riano z zainteresowaniem błądziły po jej ustach.

– Dziwna sprawa, ale nasze gorące sprzeczki niezmiennie mnie bawią – powiedział z uśmiechem. – Oczekuję więc dzisiejszego popołudnia nowej porcji złośliwych uwag.

– Dzisiejszego popołudnia? – Serce biło jej bardzo mocno.

Otworzył wreszcie drzwi samochodu, by mogła wysiąść.

– Po powrocie z biura w Jabugo muszę trochę rozruszać mojego ogiera. Czy jeździłaś kiedykolwiek konno?

Ze zdumienia zamrugała oczami.

– Owszem, kilka razy… Ale nadal boję się koni.

– Nie musisz obawiać się Paquity. To spokojna klacz, dobrze ułożona, w sam raz dla początkujących jeźdźców. Pojedziemy przez las, tam będzie trochę chłodniej. Na szczycie wzgórza zrobimy sobie piknik. Zobaczysz, jaki wspaniały widok stamtąd się rozciąga!

Przymknęła oczy, aby ukryć podniecenie, które wywołały jego słowa i poszła obok niego przez patio w stronę drzwi wejściowych.

– Nie mam stroju do konnej jazdy – odezwała się po drodze.

– Wystarczy, jak włożysz szorty i podkoszulek, ale jeśli wolisz osłonić nogi, możesz wybrać sobie coś z garderoby Carmen. Catana ci pokaże. A zatem, spotkamy się przy stajni o pierwszej, zgoda? I pamiętaj, koniecznie napij się i zjedz coś przed jazdą!

Roześmiał się swobodnie, a w śmiechu tym dosłyszała lekką drwinę, która sprawiła, że jej policzki przybrały kolor purpury.

Gdy tylko weszli do domu, pojawiła się pokojówka, która skinęła na Rachel i poprowadziła ją do znajdujących się na piętrze apartamentów. Idąc po schodach, była zła na siebie, że tak dotkliwie odczuwa nieobecność seńora de Riano. Kiedy znikał z jej oczu, za każdym razem zaczynało jej doskwierać poczucie osamotnienia. Powinna pamiętać, że jedynym powodem, dla którego tu się znalazła, jest Luisa…

Narastała w niej pewność, że nie odnajdzie Briana. Ta myśl pogłębiała udrękę. Niebawem będzie musiała wrócić do Nowego Jorku – do swojego własnego świata, który teraz, o dziwo, wydawał jej się tak bardzo odległy… Gdy tak walczyła z chaosem myśli, przypadkiem zerknęła przez okno tarasu i zauważyła wysoką postać swego gospodarza idącą wzdłuż basenu. Niczym nie usprawiedliwiony impuls kazał jej się schować za filarem oplecionym bugenwillą. Choćby przez krótką chwilę chciała sycić oczy jego widokiem. Rozluźniał właśnie krawat i nerwowym, niespokojnym ruchem przesuwał ręką po włosach. Najwyraźniej coś go niepokoiło.