Выбрать главу

Gospodyni na widok Rachel przeżegnała się w zabobonnym geście.

– Czy Catana pani powiedziała? – spytała zduszonym głosem. – Seńor jest ranny, być może, poważnie ranny… Ale nikomu nie pozwala wchodzić. Zamknął drzwi na klucz!

Rachel nie okazała zdziwienia. Właściwie spodziewała się takiego obrotu rzeczy.

– Czy ma pani drugi klucz od tych drzwi? – spytała ze śmiertelnym spokojem.

Na twarzy siwowłosej kobiety pojawił się przestrach, ale po chwili nieznaczny uśmiech ożywił jej wargi. Pokiwała głową z wyraźną aprobatą, wyjęła pęk kluczy z kieszeni fartucha i wyłuskawszy jeden, podała go Rachel.

– Niech Najświętsza Panienka ma panią w swej opiece. – Przeżegnała się raz jeszcze i pospiesznie odeszła.

Rachel drżącymi palcami włożyła klucz do zamka i przekręciła go. Potem delikatnie poruszyła mosiężną gałką i otworzyła drzwi.

Pokój tonął w kompletnych ciemnościach. Nigdy tu przedtem nie była, więc zawahała się w drzwiach, ponieważ nie widziała niczego na wyciągnięcie ręki.

Nagle z ciemności dobiegły jej uszu jakieś szybkie hiszpańskie słowa, które brzmiały jak siarczyste przekleństwa.

W pierwszej chwili, wystraszona, nerwowo podskoczyła, ale na dźwięk znajomego głosu poczuła ulgę. A więc żył i był przytomny…

– Proszę mówić po angielsku, seńor – odważyła się odezwać.

– Wielki Boże! To ty? – Jego głos pełen był zdziwienia, ale i złości. – Jak otworzyłaś drzwi?

– Nie powinien pan się zamykać. Cała służba odchodzi od zmysłów z niepokoju o pana. Mógł pan przynajmniej się odezwać, powiedzieć słowo… – Ku własnemu przerażeniu słyszała, jak jej głos drży. – Powinien pan zdawać sobie sprawę, że jeśli król źle się czuje, dwór jest zaniepokojony – dodała z pozorną swobodą.

Jej śmiałość musiała go zaskoczyć, ponieważ milczał przez dłuższą chwilę.

– Dziwię się – odezwał się wreszcie – że możesz pozwolić sobie na opuszczenie Luisy na tak długo, by przyjść tu i prowadzić śledztwo.

Twarz Rachel pokryła się rumieńcem. Dziękowała Bogu, że w pokoju było ciemno i seńor de Riano nie mógł tego zauważyć. Wpadła jednak w panikę, gdy nieoczekiwanie zapaliło się światło.

Miękki, różowawy blask zalał ogromne łoże, na którym spoczywał rozciągnięty w poprzek materaca Vincente de Riano. Przypominał piękną, dziką, czarną panterę. Już kiedyś Rachel poczyniła podobne spostrzeżenie.

Ale wtenczas, o ile pamiętała, był ubrany w elegancki, lniany garnitur, teraz zaś miał jedynie zawinięty wokół bioder puszysty ręcznik w biało-brązowe pasy.

Klatka piersiowa i nogi, których nigdy przedtem nie widziała obnażonych, zachwycały brązową opalenizną, podobnie jak jego twarz i szyja. Widok mocnych ramion i muskularnej piersi porośniętej ciemnymi włosami sprawił, że na chwilę straciła oddech. Przyszło jej na myśl, że na tle mauretańskich dekoracji bardziej przypominał dumnego arabskiego szejka niż hiszpańskiego arystokratę.

– Proszę, wejdź do środka i zamknij drzwi – powiedział władczym tonem, a gdy już wykonała polecenie, oznajmił: – Nie jestem w odpowiednim nastroju do rozmów ze służbą, ale ponieważ należysz do rodziny…

Zrobiła nadludzki wysiłek, by oderwać wzrok od jego umięśnionego ciała i postąpiła kilka kroków w stronę łóżka. Dopiero później uświadomiła sobie, że szła jak w transie i całkiem zapomniała, po co tu naprawdę przyszła.

– Chciałam… – zająknęła się. – Nie przyszedł pan pocałować Luisy na dobranoc – powiedziała pierwszą rzecz, która przyszła jej do głowy.

Bez ostrzeżenia chwycił ją za nadgarstek i pociągnął na łóżko.

– Nie opieraj się – niemal rozkazał, gdy usiłowała mu się wyrwać. – Mimo że minęło od wypadku już kilka godzin, nadal każdy ruch przyprawia mnie o zawrót głowy. Przestała się wyrywać i znieruchomiała w jego uścisku.

– Wiem, jak człowiek się wówczas czuje – przyznała. – Gdy byłam w szkole średniej, dostałam w głowę piłką od baseballu i miałam lekki wstrząs mózgu. Zawroty głowy nękały mnie przez kilka dni. Czy pojawił się guz w miejscu, gdzie kopnął pana koń?

Wypowiedziała to pytanie drżącym szeptem, ponieważ przyciągnął jej twarz ku sobie tak blisko, że jego oczy przesłoniły jej cały świat, a ciepło jego ciała i woń wody toaletowej otuliły ją miękkim woalem.

– Przyłóż tu rękę – szepnął ochrypłym głosem i położył jej drżącą dłoń na swej skroni.

Zamknęła oczy, bojąc się jego spojrzenia. Pod opuszkami palców wyczuwała miękką wypukłość, jakby opuchliznę. Nawet lekki dotyk w tym miejscu wprawiał całe jego ciało w drżenie.

– To boli, prawda? Przepraszam, jeśli pana uraziłam… Tak mi przykro… Ten wypadek zdarzył się z mojej winy. Jeśli mogłabym w czymś pomóc…

– Na przykład w czym? – przerwał jej porywczo.

– Może… może przyłożyć panu lód?

– Och, potrzebuję wielu rzeczy – mruknął pod nosem z rezygnacją.

Skoro przyznał się do swej słabości, musi naprawdę czuć się źle, pomyślała Rachel. Jeśli tylko uda mi się stąd wyjść, natychmiast zadzwonię po lekarza…

Gdy odważyła się nań zerknąć, spostrzegła nienaturalną bladość mocno zarysowanych kości policzkowych oraz ciemne obwódki wokół oczu, które raz po raz przymykał z bólu.

– Przyniosę lód, ale musi mnie pan na chwilę puścić… – podjęła łagodnym tonem.

Nagle położył dłoń z tyłu na jej głowie i przyciągnął ją jeszcze bliżej do siebie. Serce Rachel zaczęło walić jak oszalałe.

– Nim odejdziesz, przekaż, proszę, ten pocałunek Luisie – szepnął i gwałtownie otoczył wargami jej usta, nim zdążyła wydać okrzyk protestu.

Wiele razy wyobrażała sobie tę chwilę, często o niej marzyła, ale rzeczywistość przeszła wszelkie oczekiwania. Pod dotykiem jego warg całej jej ciało drgnęło niespokojnie i poczuła, jak wezbraną falą ogarniają pożądanie. Nawet nie zdając sobie z tego sprawy, zaczęła oddawać mu pocałunki i wydało jej się to tak naturalne, jak oddychanie. Zapomniała o całym świecie, zapomniała po co tu przyszła. Obsypywała seńora de Riano gorącymi pocałunkami z nienasyconą chciwością wrażeń, których tylko on mógł jej dostarczyć.

Nie wiedziała, jak to się stało, ale po chwili leżała na nim, wtulona w jego muskularną, ciepłą klatkę piersiową, z rękoma oplecionymi wokół jego szyi, on zaś namiętnie przebierał palcami wśród kaskady blond włosów, która opadała mu na twarz.

– Por Dios, Rachel! – wymamrotał gorączkowo, prosto w jej usta.

Dźwięk jego głosu, dochodzący jakby z innego świata – świata rzeczywistości, wyrwał ją z ekstazy. Poczuła nagle wyrzuty sumienia i usiłowała uwolnić się z jego uścisku, ale on jej nie puszczał.

– Proszę mi wybaczyć, pewnie sprawiłam panu ból, seńor – szepnęła, uświadamiając sobie nagle, że w gorączce namiętności zupełnie zapomniała o jego ranie.

– Spójrz na mnie, Rachel – nakazał i odwrócił jej twarz ku sobie, a potem potrząsnął nią z zadziwiającą siłą. – Spójrz na mnie i powiedz, dlaczego wciąż, z takim uporem, nazywasz mnie seńor! To mi sprawia przykrość… Na imię mam Vincente. Pragnę usłyszeć, jak je wymawiasz.

Krzyczała, krzyczała przecież to imię na cały głos… Tak głośno, że echo rozbrzmiewało wśród gór! Ale on wówczas był nieprzytomny…