– Sama dałaś mi do tego prawo, gdy trzy dni temu z własnej woli weszłaś do mego pokoju i pozwoliłaś, byśmy się kochali…
Ogień palił jej policzki, gdy wybuchła:
– To nieprawda! Doskonale wiesz, po co weszłam do twego pokoju i… i wcale się nie kochaliśmy!
– Jeśli masz na myśli, że nie skończyliśmy tego, co zaczęłaś, gdy pojawiłaś się w drzwiach mej sypialni jak anielska zjawa z rozpuszczonymi włosami, to się z tobą zgadzam – odparował żywo. – Ale z pewnością pragnęliśmy się, od samego początku, od momentu, gdy zobaczyliśmy się po raz pierwszy… Temu nie możesz zaprzeczyć… I jeśli nie byłbym tak osłabiony, z pewnością nie pozwoliłbym ci odejść!
– To nieprawda… – usiłowała protestować, ale z coraz mniejszym przekonaniem. Musiała sama przed sobą przyznać, że tylko ubrał w słowa jej myśli.
– Czy to wyrzuty sumienia zmusiły cię do wyrwania się z moich objęć? – spytał, nie zważając na jej protesty. – Wyobrażam sobie, że noce spędzone z kochankiem…
– Stephen nigdy nie był moim kochankiem! – krzyknęła wzburzona.
Vincente de Riano gwałtownie wciągnął powietrze i na chwilę zastygł w bezruchu, potem ruszył z miejsca z prędkością odrzutowego samolotu.
Jechali w kompletnym milczeniu. Rachel, oszołomiona prędkością, kurczowo przytrzymywała się fotela. Ku jej ogromnej uldze, gdy dojechali do zatłoczonego centrum, Vincente nieco zwolnił.
– Choć nie pochwalam taktyki twojego amanta – podjął po dłuższym milczeniu – domyślam się, że zwolnił cię z pracy, abyś w spokoju przemyślała sytuację i wróciła do rozumu. Domyślam się również, iż wyjechałaś z Nowego Jorku, nie dając mu szans na wyjaśnienie czegokolwiek.
– Jesteś po prostu geniuszem domyślności – zakpiła. – Kilka zdań konwersacji telefonicznej, a znasz już wszystkie fakty i wyciągasz daleko idące wnioski. Gratuluję! Och, Carmen miała rację… – westchnęła ciężko. – Jesteś po prostu niemożliwy!
Niespodziewanie chwycił jej dłoń i ścisnął tak mocno, iż powstrzymał drżenie jej palców. Była przekonana, że jeśli spróbuje się wyrywać, Vincente zwiększy siłę uścisku.
– W moim kraju pierścionek zaręczynowy nie jest potrzebny, żeby…
– Nie mówimy o twoim kraju! – przerwała mu. Gwałtownie cofnęła rękę, zbyt wzburzona, by znieść delikatną pieszczotę jego dłoni. – Owszem – podjęła – był taki czas, kiedy rozważałam ewentualność wyjścia za niego za mąż, ale…
– Ale stanął temu na przeszkodzie niepokój o brata, czyż nie? Teraz jednak, gdy Brian się odnalazł, nic już nie stoi na przeszkodzie twemu szczęściu.
Roześmiała się gorzko.
– A teraz proszę mnie wypuścić z samochodu – zażądała, gdy zatrzymali się przed wysokim hotelem.
Po chwili pełnej napięcia ciszy usłyszała trzask odpinanego pasa bezpieczeństwa. Była wolna – i była to ostatnia rzecz, której pragnęła. Opanowała się jednak i powiedziała z godnością:
– Możesz wierzyć lub nie, ale zawsze będę ci wdzięczna za to, że przebaczyłeś Brianowi i zaakceptowałeś go jako męża Carmen. Adieu, senor!
Rozdział dziesiąty
– Czy to oznacza, że wszystko skończone?
Rachel z niezmąconym spokojem patrzyła Stephenowi prosto w twarz. Dzielił ich niewielki stolik hotelowej restauracji, gdzie usiedli obok kępy daktylowych palm dekorujących salę.
Stephen wyglądał jak rasowy turysta. Jeden z wielu przystojnych jasnowłosych Amerykanów zwiedzających Hiszpanię. Czuła do niego mniej niż nic.
Pojawił się kelner, żeby przyjąć zamówienie. Gdy już odszedł, odezwała się lekko ściszonym głosem:
– Liz ostrzegała mnie, że możesz pojawić się w Hiszpanii… Ale nie wierzyłam jej i naprawdę wolałabym, abyś tu się nie zjawił. Widzisz – zająknęła się – podczas pobytu w Hiszpanii odkryłam coś niezwykle istotnego: to mianowicie, iż nie jestem w tobie zakochana.
Potrząsnął głową w odwiecznym geście niedowierzania.
– Nie przyjmuję tego do wiadomości! – odrzekł z uporem.
– Będziesz jednak musiał – odparowała. – Możesz wierzyć lub nie, ale przebaczam ci wszystko, co się wydarzyło. Spędziliśmy razem wiele radosnych chwil i zawsze będę ci wdzięczna za wsparcie po śmierci matki, szczególnie wtedy, gdy umierałam z niepokoju o Briana. Stephen, musisz sam przed sobą przyznać, że ty również mnie nie kochasz. – Podniosła rękę w wymownym geście, gdy zaczął protestować. – Jeśli naprawdę się kogoś kocha – wyjaśniła – to nie można długo skrywać swoich uczuć. Nie można również jednocześnie pragnąć kogoś innego…
Odwróciła oczy, aby nie wyczytał z nich prawdy o pewnym fascynującym mężczyźnie, który przesłonił jej świat.
Stephen milczał tak długo, że zerknęła nań w końcu zaniepokojona. Napotkała jego badawczy, oskarżycielski wzrok.
– Czy chcesz mi powiedzieć, że właśnie spotkałaś mężczyznę, którego naprawdę pragniesz? – spytał.
Mogła przez chwilę zebrać myśli, pojawił się bowiem kelner z kawą i chrupiącymi bułeczkami. Gdy kelner się oddalił, upiła łyk kawy i powiedziała, ostrożnie dobierając słowa:
– Chcę ci jedynie wytłumaczyć, że moje uczucia do ciebie nigdy nie były dość silne, bym zdecydowała się pójść z tobą do łóżka. Ty zaś nie kochałeś mnie naprawdę, skoro nie potrafiłeś pozostać mi wierny… Obydwoje mamy jeszcze szansę odnalezienia prawdziwego szczęścia.
– Spotkałaś kogoś! – zawyrokował. – Przyznaj, że zakochałaś się w kimś innym! – Jego głos brzmiał histerycznie.
– To bez znaczenia… – powiedziała z żalem. Och, co za nieszczęście, iż jedyny mężczyzna, który mógłby uczynić ją szczęśliwą, był dla niej nieosiągalny! – Zamierzam niedługo wrócić do Stanów – podjęła z pozornym spokojem, choć serce jej rozdzierał ból. – Poszukam sobie pracy… Nie będzie to już jednak opieka nad dziećmi, więc nie będę potrzebowała od ciebie referencji.
Zajmując się Luisą, Rachel doszła do wniosku, że jedynym dzieckiem, którym naprawdę pragnęła się opiekować, byłoby teraz już tylko jej własne dziecko – dziecko jej i Vincente! Ale skoro to w ogóle nie było możliwe, postanowiła poszukać sobie pracy w całkiem innej dziedzinie… Może wróci do szkoły, by uzupełnić swoje wykształcenie? Tak, będzie uczyć się i pracować! Uczyni wszystko, byle tylko zapomnieć o pewnym władczym i dumnym Hiszpanie.
Na policzkach Stephena nieoczekiwanie pojawiły się rumieńce gniewu.
– To ten łajdak de Riano, prawda? – W mgnieniu oka pozbył się resztek ogłady. – Ten arogancki bubek, z którym rozmawiałem przez telefon! Och, jestem przekonany, iż wcale cię nie musiał błagać, byś poszła z nim do łóżka!
Na końcu języka miała kąśliwą uwagę, że również wokół niego kręciły się kobiety i żadnej – oprócz niej samej – nie musiał o to błagać, ale wstrzymała potok gorących słów, by nie rozjątrzać sporu.
– Myślę, że powiedziałeś już za dużo – rzekła z godnością, odstawiła filiżankę z kawą i wstała.
Gdyby podjęła rękawicę, z pewnością doszłoby do gorszącej sceny, Stephen bowiem nie znosił najmniejszej krytyki i musiałby się odciąć z nawiązką. Podobnie zachowywał się w pracy; gdy nie udawało mu się osiągnąć celu, mścił się. Czy była wówczas ślepa, czy też po prostu przymykała oczy na nieprzyjemne cechy jego charakteru?
– Dokąd idziesz? – warknął niezadowolony.
– To już nie twoja sprawa, Stephen. Do widzenia!
Z uczuciem ogromnej ulgi, że tę przykrą rozmowę ma już za sobą, prawie biegiem opuściła hotel i natychmiast wskoczyła do taksówki.
W domu okazało się, iż Carmen oczekuje jej z wielką niecierpliwością.
– Rachel! – zawołała z ożywieniem, mocno przytulając ją do siebie. – Jakże się cieszę, że jednak cię widzę!