Выбрать главу

Wypatrzył w sklepie z zabawkami na Srietience pięknego konika, z puszystym ogonem i białą grzywą, ale strasznie drogiego – kosztował siedem i pół rubla. W południe, kiedy w sklepie wuja Zota został tylko głuchy Nikifor, Sieńka otworzył gwoździem kasę, wyjął stamtąd osiem rubli i w nogi! Nie myślał o tym, co będzie dalej. Zamierzał w ogóle nie wracać do wuja, tylko razem z Wańką zacząć życie na swobodzie. Przyłączyć się do taboru cygańskiego albo co… Później się zobaczy.

Szedł i szedł do tych Tiopłych Stanów, strach, jak długo, nogi go bolały, a i drewniany konik wydawał się z każdym krokiem cięższy.

Za to dom sędziego Kuwszynnikowa znalazł Sieńka łatwo, pierwszy napotkany mieszkaniec mu go wskazał. Piękny dom, z żeliwnym ażurowym daszkiem na kolumienkach u wejścia, z ogrodem.

Sieńka nie próbował wejść od frontu. Nie wpuściliby go zresztą, gdyż po długiej drodze był brudny, zakurzony i twarz miał rozciętą, zakrwawioną. Za rogatką kałuską, kiedy zmęczony uczepił się jakiejś kolasy, stangret, gnida, przeciągnął go batem, dobrze, że mu oka nie wybił.

Przykucnął Sieńka naprzeciwko domu i rozważał, co dalej robić. Z otwartych okien dobiegały miłe uchu nutki – ktoś powoli, niewprawnie wygrywał jakąś nieznaną Sieńce melodię. Od czasu do czasu rozlegał się dźwięczny głosik, bez wątpienia Waniuszki.

W końcu Skorik nabrał śmiałości, podszedł, stanął na podmurówce i zajrzał przez okno do środka.

Zobaczył wielki, piękny pokój. Przy dużej błyszczącej skrzyni (która się nazywa „pianino”, w szkole też taka była) siedział kędzierzawy malec w marynarskim ubranku i uderzał różowymi paluszkami w klawisze. Jakby Wańka, a jednocześnie nie on. Wyświeżony, czyściutki – można by go schrupać niczym piernik. Obok dama w okularach jedną ręką przewraca strony nut na pulpicie, a drugą gładzi chłopczyka po złocistej główce. W kącie piętrzy się sterta zabawek, a koniki, o wiele piękniejsze niż ten Sieńki, stoją aż trzy.

Zanim Sieńka zdołał coś z tego zrozumieć, nagle zza węgła wyjechała kolaska zaprzężona w parę koni. Ledwie zdążył uskoczyć i przywrzeć do płotu.

W kolasce siedział sam sędzia Ippolit Iwanowicz Kuwszynnikow. Sieńka od razu go poznał.

Wańka wychylił się z okna i jak nie wrzaśnie:

– Przywiozłeś?! Przywiozłeś?!

Sędzia roześmiał się, wysiadł z kolaski. Przywiozłem, powiada. Cóż to, nie widzisz? A jak, pyta, go nazwiemy?

Dopiero teraz Sieńka zauważył, że z tyłu do powozu przywiązany jest źrebaczek, kasztanek o krągłych kłębach. A właściwie nawet nie źrebaczek, ale jakby dorosły koń, tyle że mały, nie większy od kozy.

Wańka w krzyk: „Kucyk! Będę miał prawdziwego kucyka!” A Sieńka zrobił w tył zwrot i powlókł się z powrotem w stronę kałuskiej rogatki. Drewnianego bułanka zostawił w trawie na poboczu drogi, niech się pasie. Wańce niepotrzebny, może jakiemuś innemu dzieciakowi się przyda.

W drodze powrotnej Sieńka wyobrażał sobie, jak to minie trochę czasu, jego życie w cudowny sposób się odmieni, a on przyjedzie tutaj znowu w błyszczącej karecie. Lokaj weźmie od niego drukowaną złotymi literami wizytówkę, na której wszystko o Sieńce będzie pięknie wypisane, i dama w okularach powie Waniatce: Iwanie Trifonowiczu, brat przyjechał z wizytą. A Sieńka zada szyku w szewiotowym garniturze i kamaszach na guziczki, wymachując laseczką z kościaną gałką.

Dowlókł się do domu już po ciemku. I lepiej by było, żeby w ogóle nie wracał, tylko od razu dał nogę.

Wuj Zot Łarionycz już w progu tak go wyrżnął w gębę, że Sieńka gwiazdy zobaczył, i wybił mu przedni ząb; teraz przez szczerbę po nim można spluwać z fasonem. Potem, kiedy Sieńka upadł, Zot Łarionycz skopał go dotkliwie po żebrach, przygadując: to jeszcze nic, zaliczka, później dopiero zobaczysz. Na policji, powiada, pisemną skargę na ciebie złożyłem u cyrkułowego. Do kryminału pójdziesz za złodziejstwo, skurwysynu, już tam cię nauczą rozumu. Krzykom i groźbom nie było końca.

I Skorik uciekł. Kiedy wuj, zmęczony biciem i kopaniem, zdejmował ze ściany koromysło, na jakim baby noszą wodę ze studni, Sieńka smyrgnął na dwór, plując krwią i rozmazując łzy po twarzy.

Całą noc trząsł się z zimna na rynku Suchariewskim, pod furą siana. Rozżalił się nad sobą, bolały go żebra i zbita gęba, a w dodatku strasznie mu się chciało jeść. Pół rubla reszty za konika przejadł jeszcze wczoraj i teraz miał zupełne pustki w kieszeni.

O świcie opuścił Suchariewkę, żeby nie kusić losu. Jeżeli Zot Łarionycz rzeczywiście złożył skargę w cyrkule, przyskrzyni Sieńkę pierwszy z brzegu stójkowy i wsadzi do ciupy, a stamtąd nie tak łatwo wyjść. Trzeba iść tam, gdzie go nie znają.

Poszedł więc na inny rynek, na placu Staro-Nowym, pod murem Kitajgorodu. Kręcił się w pobliżu straganów z jedzeniem, wdychał zapach pieczywa i strzelał oczyma na wszystkie strony, czy aby która z przekupek na chwilę się nie zagapi. Ale ściągnąć coś do żarcia się bał – bądź co bądź, nigdy jeszcze nie kradł w tak bezczelny sposób. A jeżeli go złapią? Wtedy wezmą pod obcasy tak, że kopniaki Zota Łarionycza wydadzą mu się pieszczotą.

Łaził po rynku, trzymając się z daleka od Solanki; wiedział, że dalej, za nią, jest Chitrowka, najstraszniejsze miejsce w Moskwie. Na Suchariewce oczywiście też jest pełno oszustów, kieszonkowców i naciągaczy, ale gdzie im tam do tych z Chitrowki! Wszyscy się ich boją jak ognia. Każdy obcy podobno w mig tu zostaje rozebrany do gołego, okradziony, i jeszcze powinien Bogu dziękować, że uszedł z życiem. Noclegownie są niebezpieczne, pełne podziemnych zakamarków i korytarzy. Gnieżdżą się w nich zbiegli katorżnicy, mordercy i pijani oberwańcy wszelkiej maści. Mówiono także, że jeśli zabłądzi tam jakiś dzieciak, przepada z kretesem. Podobno specjalni porywacze łapią małych chłopców kręcących się bez opieki i sprzedają po pięć rubli od głowy Żydom i Tatarom do potajemnych domów rozpusty.

Potem się okazało, że to bujda. Noclegownie i oberwańcy są, fakt, ale żadnych porywaczy na Chitrowce nie ma. Kiedy Sieńka o tym wspomniał nowym znajomym, śmiechu było co niemiara. Procha wyjaśnił, że owszem, jeśli ktoś chce obrobić frajera z forsy, to obrabia, nie ma co się zapierać, ale żeby małe dzieci wydawać na pohańbienie – co to, to nie. Dintojra na to nie pozwala. Jakaś mokra robótka nocną porą – owszem, zdarza się, jeśli się trafi pijak czy inny dureń. Niedawno znaleźli tu jednego – głowa rozwalona, palce z pierścionkami odcięte, oczy wykłute. Sam sobie był winien. Po co się pchał, gdzie nie trzeba? Na to jest kot, żeby myszy nie harcowały.

Ale po co mu oczy wykłuwać? – przestraszył się Sieńka.

A Michejka Puchacz się śmieje: idź, powiada, zapytaj tych, co wykłuli.

* * *

Tyle że ta rozmowa odbyła się już potem, kiedy Sieńka sam stał się swojakiem Chitrowki.

Poszło wszystko łatwo i szybko – nawet nie zdążył kichnąć.

Przymierzał się Skorik na rynku, między straganami z nabiałem, żeby coś zwędzić, nabierał śmiałości, aż tu nagle szum, gwar, krzyk! Jakaś baba się drze. Policja, wrzeszczy, okradli mnie, portmonetkę wyciągnęli, łapaj złodziei! A dwóch chłopaków w wieku Sieńki biegnie górą, wprost po straganach, tylko miski i talerze spod nóg im lecą na wszystkie strony. Jednego, niższego, przekupka chwyciła za pasek, powaliła na ziemię i trzyma. Złapałam, krzyczy, łobuza! Poczekaj, dostaniesz teraz za swoje! A drugi złodziejaszek, długonosy, zeskoczył ze straganu i walnął babę pięścią w ucho. Ta zemdlała i upadła na ziemię (Procha zawsze miał przy sobie ołowiankę, tego się Sieńka później dowiedział). Długonosy szarpnął niższego za rękę i chcieli pobiec dalej, ale już ludzie się do nich zbliżali ze wszystkich stron. Pewnie by ich obu na śmierć pobili za ograbienie przekupki, gdyby nie Skorik.