Выбрать главу

– Mnie ona na nic. Jak trzeba, to i gołą pięścią załatwię na cacy.

Prystaw nie jest taki głupi, pomyślał Sieńka. Dobrze wiedział, jakiego wziąć ze sobą pomocnika.

– Pani i ty, Sienia, stańcie za mną – polecił Erast Pietrowicz niedopuszczającym sprzeciwu tonem.

Skorik, prawdę mówiąc, ani myślał się sprzeciwiać – natychmiast wbiegł za plecy inżyniera i stanął przy samym wyjściu. Harda, niepokorna Śmierć także nie ośmieliła się protestować i dołączyła do Sieńki.

– Innokientiju Romanowiczu, proszę mi pozwolić na wygłoszenie krótkiej mowy – zwrócił się do prystawa pan Nameless. – Czuję się w obowiązku wyjaśnić obecnym p-prawdziwy sens tego zgromadzenia.

– Prawdziwy sens? – zdziwił się Sołncew. – Sens jest chyba oczywisty: aresztowanie tych szubrawców. Jedyne, czego chciałbym się dowiedzieć, to, jak się panu udało ich tu zwabić. I co to za malownicza postać?

Ostatnie słowa odnosiły się do Sieńki, który na wszelki wypadek jeszcze bardziej przesunął się w stronę wyjścia.

– To mój asystent – wyjaśnił Erast Pietrowicz. – Ale nie zamierzałem mówić o nim. – Odkaszlnął i zaczął jeszcze raz, głośniej, tak żeby wszyscy słyszeli. – Proszę państwa, mam bardzo n-niewiele czasu. Zebrałem was, żeby wszystko wreszcie definitywnie zakończyć. Jutro – a właściwie już dzisiaj – opuszczam nasze miasto, dlatego też tej nocy powinienem zamknąć swoje moskiewskie sprawy.

Prystaw przerwał mu, zaniepokojony.

– Opuszcza pan? Ale po drodze tutaj opisywał mi pan, jak wspólnie wyrwiemy z korzeniami całe zło i jak otworzy to przede mną szeroką drogę do awansu służbowego, wspaniałe perspektywy…

– Istnieją dla mnie sprawy ważniejsze niż pańska kariera – odciął się inżynier. – Na przykład sport.

– Jaki, u diabła, sport?!

Pułkownik był tak zdumiony, że przeniósł spojrzenie z bandytów na Erasta Pietrowicza. Ręka Oczka powoli wślizgnęła się w rękaw, ale Budnik dwoma susami przyskoczył do niego i podniósł pudową pięść.

– Zatłukę!

Walet natychmiast wysunął przed siebie otwarte, puste dłonie.

– Jeżeli jeszcze raz pan mi przerwie, odbiorę panu colty! – skarcił gniewnie pan Nameless prystawa. – W pańskich rękach i tak niewiele z nich pożytku!

Spojrzeć jeszcze raz na Erasta Pietrowicza Sołncew się nie odważył, więc po prostu tylko skinął głową: dobrze, dobrze, już milczę.

Pokazawszy wszystkim, kto tu rządzi (tak właśnie ocenił Sieńka zachowanie inżyniera), Erast Pietrowicz zaczął mówić, zwracając się do zgromadzonych w piwnicy mężczyzn.

– A więc, p-panowie, postanowiłem zebrać was tutaj z dwóch powodów. Pierwszy to ten, że wszyscy byliście podejrzanymi w sprawie zabójstw na Chitrowce. Teraz już wiem, kto jest sprawcą tych przestępstw, ale mimo to wyjaśnię krótko, dlaczego ściągnął na siebie podejrzenia każdy z was. Książę wiedział o istnieniu skarbu – to raz. Szukał go – to dwa. Ponadto w ciągu ostatnich miesięcy z pospolitego rabusia zamienił się w bezlitosnego mordercę – to trzy. Pan, panie Oczko, również wiedział o skarbie – to raz. Odznacza się pan bezlitosnym okrucieństwem – to dwa. Wreszcie prowadzi pan podwójną grę za plecami swego herszta: ma go pan za nic, żywi się strawą z jego stołu i s-sypia w jego łóżku – to trzy.

– Co?! – ryknął Książę i odwrócił się do pomocnika. – O co mu chodzi z tym łóżkiem?

Walet tylko się uśmiechnął w odpowiedzi, ale takim uśmiechem, że Sieńka poczuł gęsią skórkę na całym ciele. Pan Nameless tymczasem zwrócił się do Wampira:

– Panu, panie szantażysto, nie dawał s-spokoju wzrost pozycji Księcia. Niczym sęp ścierwojad, kradnący cudzą zdobycz, wciąż stara się pan wyrwać choćby ochłap rywalowi, który ma więcej szczęścia – pieniądze, złodziejską sławę, kobietę. To raz. Pan również nie waha się przed zabójstwem, ale traktuje je pan jako ś-środek ostateczny i zachowuje przy tym wszelkie środki ostrożności. Tak jak Poszukiwacz Skarbu z Chitrowki, którego cechuje maniakalna wprost przezorność. To dwa…

– Kobietę? – znów przerwał Książę, słuchający w napięciu tej mowy oskarżycielskiej. – Jaką kobietę? Śmierć, o czym on mówi? Czyżby Wampir też wyciągał po ciebie łapy?

Sieńka spojrzał na Śmierć i zobaczył, że jest blada jak śmierć (nie, lepiej powiedzieć „biała jak śnieg” albo „jak płótno”). Mimo to uśmiechnęła się.

– I on, i twój kumpel Oczko. Wszyscy jesteście siebie warci, pająki.

Nie opuszczając rąk, Książę zamachnął się i uderzył waleta w skroń, ale ten – widocznie przygotowany na atak – zręcznie odskoczył i wyciągnął z rękawa nóż. Wampir też włożył dłoń do kieszeni.

– Stać! – krzyknął prystaw. – Bo położę trupem wszystkich trzech!

Bandyci znieruchomieli, obrzucając się nawzajem nienawistnymi spojrzeniami. Oczko nie schował noża, Wampir nie wyjął ręki z kieszeni, na zaciśniętych w pięść palcach Księcia połyskiwały srebrzyście pierścienie kastetu.

– Natychmiast schowajcie broń – nakazał inżynier. – Pana, Innokientiju Romanowiczu, również to dotyczy. Bo, nie daj Boże, jeszcze przypadkiem wystrzeli. Nie bawimy się zresztą w policjantów i złodziei. Toczy się tu całkiem inna gra, w której wszyscy są równorzędnymi partnerami.

– Co takiego? – zdumiał się pułkownik.

– To, co pan słyszy. Pan także był w moim przekonaniu jednym z podejrzanych. Ciekaw pan jest, na czym je opierałem? Proszę bardzo. Jest pan równie bezlitosny i okrutny jak moi p-pozostali goście. Dla zaspokojenia swoich ambicji nie cofnie się pan przed żadną podłością, nawet przed zabójstwem. Dowód na to stanowi przebieg pańskiej służby, skądinąd doskonale mi znany. Szum, jaki się podniósł w całej Moskwie w związku z tak zwanym Rzeźnikiem z Chitrowki, jest panu bardzo na rękę. Nie bez powodu okazuje pan taką życzliwość dziennikarzom. Najpierw wykreować bezwzględnego mordercę, który przerazi wszystkich mieszkańców miasta, a następnie po bohatersku rozprawić się z tym tworem własnych przemyślnych zabiegów – oto pańska metoda. Właśnie nią posłużył się pan przed rokiem w sprawie słynnych „rabusiów z Chamownik”. Sam pan kierował tą szajką, działając przez podstawionego agenta.

– To nonsens! Przypuszczenia! – wykrzyknął prystaw. – Nie ma pan dowodów! W tym czasie w ogóle nie było pana w Moskwie!

– Niech pan jednak nie zapomina, że mam w Moskwie wielu starych p-przyjaciół, również w policji. Nie wszyscy oni są tak ślepi jak pańscy zwierzchnicy. Zresztą w tej chwili nie ma to znaczenia. Chcę tylko powiedzieć, że prowokacja zakończona krwawym epilogiem to dla pana nic nowego. Jest pan człowiekiem bardzo wyrachowanym i cynicznym. Dlatego nie wierzę w gorącą namiętność, jaką rzekomo żywi pan do wybranki Księcia – ta dama była panu potrzebna jedynie jako źródło informacji.

– Co, i ten także? – jęknął Książę, targany tak straszliwą udręką, że Sieńce aż się go żal zrobiło. – Ty podła ździro! Żadnemu nie przepuściłaś, nie pogardziłaś nawet tym plugawym psem!

Śmierć tylko się roześmiała – cichym, niemal bezdźwięcznym śmiechem.

– Szanowna pani – zwrócił się do niej Erast Pietrowicz. – Nalegam, żeby pani natychmiast opuściła to miejsce. Sienia, wyprowadź panią!

Inżynier wybrał najwłaściwszy moment – wszystkim tak namieszał w głowach, że ani myśleli o Śmierci, nie mówiąc już o Sieńce.

Jego nie trzeba było zresztą długo o to prosić. Wziął Śmierć za rękę i pociągnął do wyjścia. Widział jasno, że spotkanie zaaranżowane przez pana Namelessa dobrze się nie skończy. Oczywiście, chętnie by zobaczył jak, ale to już raczej z galerii i przez lornetkę teatralną. Natomiast znaleźć się na scenie, kiedy dojdzie do starcia – o nie, dziękuję uprzejmie, innym razem. Może w maju, może w grudniu, może jutro po południu, ale dzisiaj nie.