Выбрать главу

Śmierć dopiero teraz, po raz pierwszy, obejrzała się na Sieńkę. Leciutko, końcami palców, dotknęła jego czoła i szepnęła:

– Nie bój się, wszystko będzie dobrze.

Chciał odpowiedzieć, że wcale się nie boi, ale nie zdążył, bo Śmierć już znowu się od niego odwróciła.

Erast Pietrowicz poczekał, aż spłoszone pająki się uspokoją, po czym rzekł głośno i z naciskiem:

– Zanim się rozstrzygnie, który z nas wyjdzie stąd żywy, proponuję wysypać naboje na podłogę. Jeden przypadkowy wystrzał i nie będzie zwycięzców.

– Rozsądna propozycja. – Pierwszy odezwał się Budnikow.

Poparł go Oczko.

– Zgoda. Kula, jak wiadomo, lubi płatać figle.

No jasne! Tamtym dwóm rewolwer nie jest do niczego potrzebny, a on sam, Oczko, pewnie w ogóle nie ma przy sobie broni palnej.

Książę zmrużył oczy w wąskie szparki i wycedził z wściekłością:

– Ja i zębami potrafię gardło przegryźć. – Po czym przesunął bębenek i wysypał naboje.

Wampir jeszcze się wahał, ale z wierzchołka sterty zsunęło się znów parę kamyków, więc poszedł w ślady swojego wroga.

Prystaw nie miał najmniejszej ochoty rozstawać się ze swoim „coltem”. Niczym zaszczute zwierzę obejrzał się w stronę wyjścia – rozważał widocznie, czyby nie dać drapaka, ale tam stał Erast Pietrowicz.

– No już, pieska twoja niebieska… – Budnik przytknął przełożonemu lufę rewolweru do czoła. – Rób, co ci każą!

Pułkownik usiłował zwolnić bębenek, ale ręce mu się trzęsły. Odrzucił więc po prostu broń na bok, a rewolwer z hałasem upadł na posadzkę, okręcił się i znieruchomiał.

Ostatni pozbył się kul Budnikow.

– Tak jest lepiej – mruknął, podwijając rękawy. – Żadnego pożytku z tych pukawek. No to co, zmierzymy się? Zobaczymy, kto kogo… Tylko cicho! Ten, co krzyknie, pierwszy zginie.

Książę wyjął z kieszeni kastet. Oczko podszedł do ściany, lekko poruszył nadgarstkami i nagle do jego dłoni ześlizgnęło się niczym srebrzysta mała rybka lśniące ostrze. Wampir schylił się, wziął ze sterty jeden pręt i machnął nim parę razy, ze świstem rozcinając powietrze. Nawet Sołncew nie okazał się całkiem bezbronny. Odbiegł w kąt, rozległ się cichy szczęk i nagle z pięści pułkownika wystrzeliła wąska stalowa klinga. Był to ten sam sprężynowiec, którym w cyrkule kroił jabłko.

Inżynier natomiast wysunął się tylko nieco do przodu, sprężyście stąpając na lekko ugiętych nogach. Ach, ten Erast Pietrowicz, ma głowę nie od parady, sprytnie to rozegrał! Zaraz im wszystkim pokaże. Sieńka aż zatarł ręce na myśl o tym, co tu się za chwilę rozegra. Tylko patrzeć, jak inżynier zacznie młócić rękami i nogami na japońską modłę!

Skorik ujął Śmierć za ramię, chcąc zwrócić jej uwagę na to, co zaraz nastąpi. A ona powiedziała:

– Ach, wszystko idzie jak z płatka! Chyba to wymodliłam. Puść mnie, Sienieczka.

Odwróciła się, szybko pocałowała go w skroń i wybiegła na środek podziemnej komory.

– A oto i ja, wasza Śmierć! O wilku mowa.

Schyliła się, podniosła z podłogi odrzucony przez prystawa rewolwer i trzymając go oburącz, odwiodła kurek.

– Dziękuję panu, Eraście Pietrowiczu – zwróciła się do zaskoczonego inżyniera. – Wspaniale pan to obmyślił. Proszę stąd iść, nie jest pan już potrzebny. I niech pan zabierze Sienię, szybko. A wy, moi kochasiowie lubi – oznajmiła pozostałym – zostaniecie tutaj ze mną.

Książę zawył z wściekłości i już miał się rzucić w jej stronę, ale Śmierć skierowała lufę w sufit.

– Stój, bo wystrzelę! Myślisz, że się boję?

Choć Książę nie był tchórzem, ustąpił przed jej desperacją.

– Proszę tego nie robić! – Pan Nameless odzyskał już równowagę. – Proszę odejść! Wszystko pani tylko zepsuje!

Śmierć gwałtownie szarpnęła głową i błysnęła oczyma.

– Co to, to nie! Nie mogę odejść, skoro Bóg okazał mi taką łaskę. Zawsze się bałam, że będę martwa leżeć w trumnie, a wszyscy będą się na mnie gapić. Teraz nikt mnie nieżywej nie zobaczy i obejdzie się bez pogrzebu. Święta ziemia sama mnie okryje.

Sieńka dostrzegł, jak Budnik małymi kroczkami, boczkiem, boczkiem, przesunął się w stronę Wampira i Księcia i coś im szepnął. Erast Pietrowicz nie patrzył na nich, tylko na Śmierć.

– Dlaczego miałaby pani umrzeć?! – wykrzyknął. – Wbiła pani sobie coś do głowy…

– Teraz! – zakomenderował policjant i wszyscy trzej – on, Książę i Wampir – rzucili się na inżyniera.

Budnik zaatakował go całym ciężarem swego potężnego cielska, przygniótł do ściany, złapał za przeguby i rozkrzyżował.

– Nogi! – wysapał. – W kopaniu jest mistrzem!

Książę i Wampir przykucnęli i chwycili inżyniera za nogi. Szarpnął się niczym ryba na haczyku, ale nie zdołał się wyrwać napastnikom.

– Puśćcie go! – krzyknęła Śmierć i wycelowała w ich stronę rewolwer, ale nie strzeliła.

– Ej, okularnik, zabierz jej broń! – rozkazał policjant.

Oczko ruszył wprost na Śmierć, recytując przymilnym głosem:

– O zwróć, okrutna, błagam cię, miłości młodej dar ów święty…

– Nie podchodź, bo zabiję! – rzuciła.

Ale szczupłe ręce, trzymające rewolwer, drżały.

– Niech pani strzela! Niech się pani nie boi! – krzyknął rozpaczliwie Erast Pietrowicz, usiłując się wyrwać.

Ale potężne łapska Budnika trzymały go mocno, a Książę i Wampir, choć chętnie skoczyliby sobie do gardeł, również nie wypuszczali więźnia.

– Stój, bałwanie przeklęty! – ryknął prystaw. – Ona strzeli! Wszystkich nas zgubisz!

Wąskie wargi waleta rozciągnęły się w uśmiechu.

– Sam pan jesteś bałwan. Mademoiselle nie strzeli, ulituje się nad przystojnym brunetem. Na tym właśnie, szpiclu, polega prawdziwa miłość.

Nagle zrobił dwa szybkie, duże kroki, wyrwał Śmierci rewolwer i odrzucił go jak najdalej, aż pod wejście, po czym powiedział spokojnie:

– A teraz wykończcie mądralę, już można.

– Czym, zębami? – zasyczał purpurowy z wysiłku policjant. – To kawał chłopa, ledwie dajemy radę go utrzymać.

– Cóż – westchnął Oczko – obowiązkiem inteligencji jest pomagać ludowi. Ano, sługo praworządności, odbij trochę w bok.

Policjant odsunął się, o ile mógł, walet zaś bez pośpiechu podniósł nóż, gotując się do rzutu. Zaraz mignie stalowa błyskawica i nie będzie już Erasta Pietrowicza, amerykańskiego inżyniera.

„Colt” poniewierał się na podłodze o dwa kroki od wyjścia, czarna stal błyskała, mrugając jakby porozumiewawczo do Sieńki: no co, Skorik, marnie to wygląda?

A, było nie było, raz kozie śmierć!

Sieńka rzucił się do rewolweru, chwycił go i wrzasnął:

– Stój, Oczko! Bo zabiję!

Ten odwrócił się i w zdziwieniu uniósł rzadkie brwi.

– Odsłona siódma. Tenże Skorik. Po coś wrócił, głupolu?

– Ej, mały! – zaniepokoił się pułkownik ze strachu niemal wciśnięty w ścianę. – Niech ci nie przyjdzie do głowy strzelać! Tu nie wolno, bo wszystko się zawali! Zasypie nas na amen!

– Wali się! – krzyknął nagle przeraźliwie Erast Pietrowicz.

W tej samej chwili rozległ się łoskot. Kupa ziemi i gruzu, zagradzająca drzwi, poruszyła się i osunęła. Przy wtórze rozdzierającego wrzasku prystawa wynurzyła się z rumowiska silna, krępa sylwetka w czerni. Odbiwszy się niczym sprężysta piłka, wyskoczyła na środek skarbca i z wojowniczym okrzykiem zaatakowała waleta.

Masa!

Oto cud nad cudy!

Erast Pietrowicz błyskawicznie wykorzystał zaskoczenie przeciwników – Książę poleciał w jedną stronę, Wampir w drugą. Z lap Budnikowa, co prawda, inżynierowi nie udało się wyrwać, tak że po krótkiej walce obaj runęli na ziemię, przy czym policjant znalazł się na górze i przygwoździł pana Namelessa do podłogi, wciąż mocno trzymając go za nadgarstki. Jednak teraz Wampir i Książę nie pospieszyli już Budnikowi z pomocą – ich wzajemna nienawiść okazała się silniejsza. Sczepieni ze sobą, potoczyli się po podłodze.