Выбрать главу

– Co…? Jaki dowcip? A… Rzeczywiście, nie zwróciłam uwagi…

Zaproponowałam jej opuszczenie kotłowni, bo trochę tam było niewygodnie, żelastwa poniewierały się pod nogami, kłąb drutu uciskał mnie w żołądek, piec grzał, a papiery z okładek zaczynały się wysypywać. Zgodziła się ze mną, tyle że przedtem należało z powrotem pochować powyciągane zza pralki rzeczy. Należało, to należało, trudno…

– Przewidywałam tu u ciebie ciężką pracę i wysiłki fizyczne – rzekłam smętnie, siedząc przy stole nad rozmaitymi napojami. – Ale miałam na myśli raczej roboty ogrodnicze, a nie przerzucanie złomu. Do tego chłamu na kanapie już nie czuję się zdolna. Co teraz zrobisz?

– Właśnie nie wiem – odparła Alicja w zadumie, wpatrzona w koty na tarasie. – Po jaką cholerę ja to wyciągnęłam? Okazuje się, że leżało bezpiecznie, a teraz co? Co ja mam z tym zrobić?

– Upchnąć w żywotach świętych i schować tam, gdzie było.

– Kiedy nie chce się zmieścić. Pamiętam, jak się męczyłam przy pakowaniu. Drugi raz mam się męczyć?

– A tak między nami mówiąc… Zdaje się, że poszłaś szukać lekarstwa na seks. Naprawdę miałaś nadzieję, że leży w kotłowni?

– Nie. Nie wiem. Coś mnie tknęło. Do diabła z tym Bełkotem, przez niego wszystko. No dobrze, może masz rację, schowam tam, gdzie było, tylko muszę znaleźć drugi koci worek, bo tamten udało nam się pociąć na kawałki. Który by tu…

Wiedziałam, który. Wciąż kołatały się we mnie straszne obawy.

– Ten z rajstopami i pończochami – powiedziałam stanowczo. – Raz na zawsze wybij sobie z głowy repasację, nawet gdyby istniała, są już zleżałe beznadziejnie. Osobiście ci go zaraz przyniosę, zawartość pójdzie do śmietnika, a zamiast rajstop zapakujesz historyczne dokumenty i niech sobie przeleżą sto lat. Tych świętych owiąż sznurkiem, bo rzeczywiście spęcznieli…

Rezultat był taki, że Pawła i Beatę, wracających z zakupami, zamurowało w progu salonu. Nie dość, że kanapa zawalona była wysuszonym praniem… ściśle biorąc, były to dwa prania, bo jednak Alicja oddzielnie prała kurtki i spodnie, a oddzielnie bieliznę i ręczniki… to jeszcze na stole spoczywał potworny kłąb starych rajstop i pończoch. Za to tajne papiery wróciły już do swojej kryjówki, Alicja zaś starannie wybierała co gorsze torby, przeznaczone na śmietnik.

Pranie z kanapy elegancko poskładała Beata, szczęśliwa, że jest z niej tak wyraźny pożytek.

* * *

– Alicja – powiedziała Marzena, przyjechawszy na pożegnalną kolację – Czy ty chociaż pamiętasz, gdzie schowałaś szachy i Arkę Noego?

– Jeszcze pamiętam – odparła Alicja, ustawiając na stole przyprawy. – A co…?

– Nic. Gdybyśmy drugi raz zaczęli ich szukać, dom pójdzie w ruinę. Wolałabym nie. Zastanawiam się, jak to zrobić, żebyś nie zapomniała.

– Zapisać – podsunął Paweł.

– I rozgłosić, że ona tego nie trzyma w domu, tylko w jakiejś skrytce bankowej – dołożyła żywo Beata.

Wszyscy zajęci byli uzupełnianiem kolacyjnych drobiazgów w oczekiwaniu na dojście drobiu w piekarniku. Poświęciłam się i upiekłam dwa kurczaki, jedyny produkt, który naprawdę zawsze umiałam przyrządzić. Z wielką stanowczością odmawiałam zgody na wyjęcie ich zbyt wcześnie.

– Do tego potrzebna jest Anita – powiedziała Alicja. – Możliwe, że zaczynam ją trochę lubić. Powinna zaraz przyjść.

– Dałaś jej zgodę na publikację?

– Dałam, dlaczego nie? Wszystkie teksty przywiezie mi do zatwierdzenia. I wyjątkowo wierzę, że żadnego świństwa nie zrobi, bo sama przyznaje, że ja i moi goście stanowimy dla niej źródło sensacyjnych wydarzeń. Ma wyłączność, straciłaby to złote jajko od kury. Jaka jest, taka jest, ale z pewnością nie głupia.

Anita pojawiła się w chwilę później. Gotowe przystawki już stały na stole, a kurczak pachniał na wszystkie strony.

– Alicja, równie kontrastowego domu nie spotkałam nigdzie na świecie! – wykrzyknęła na powitanie. – Nie mówię o zmianach wnętrza, ale te wonie…! Noga barania i to, co teraz, wręcz trudno samemu sobie uwierzyć! Po co ja jadłam śniadanie?

– A co ci się nie podoba we wnętrzu? – spytała podejrzliwie Marzena.

– Ależ… Wszystko mi się podoba. Szczególnie atelier, jest coraz bardziej malownicze.

Zakłopotał się na to Paweł.

– Alicja, ona ma trochę racji. Ja tu jeszcze zostaję parę dni, może tam jednak posprzątam. Powiesz mi, co wyrzucić…

– Siadajcie do stołu – powiedziała Alicja. – Niczego mi nie będziesz wyrzucał, najwyżej ustawisz z powrotem regały na schodach. A ty – zwróciła się do Anity – możesz opublikować, że nie mam już ani jednego kociego worka, wszystkie zostały wybebeszone. I o tej skrytce bankowej też, to niezły pomysł.

Zapewne pod wpływem woni Anita jakby zmiękła w sobie i stała się przystępna, przyjacielska i jakaś taka dziwnie szczera. Chyba ten drób wychodził mi rzeczywiście rewelacyjnie.

– Nikt z was mnie o to nie pyta, ale powiem sama z siebie – oznajmiła, wpatrzona w to coś, co zostało wyjęte z piekarnika. – Gliny mają was w nosie.

– To co to znaczy? – spytałam podejrzliwie, zatrzymując gest nożem i widelcem, bo Alicja kazała mi kroić moje własne dzieło.

– Nic. Sprawca zejścia Pameli zabił się w atelier. Sam z siebie. Na bazie waszych kulek. Przypadek, wcale nie zamierzają dalej się tym zajmować i zdaje się, że nawet w razie znalezienia tu całego cmentarzyska będą usiłowali ślepnąć, głuchnąć i odwracać się tyłem. Czy możesz wreszcie ukroić kawałek tego…?!

Uruchomiłam ręce, na które, trzeba przyznać, wszyscy zachłannie patrzyli. Zatrzymałam się jeszcze na chwilę i westchnęłam.

– A porządek w książkach udało nam się zrobić rzeczywiście wprost nadzwyczajny…

* * *

– Ale coś ty – powiedziała ze zgorszeniem Beata w drodze powrotnej, jeszcze przed Gedser. – Jakie znowu dramaty, zwyczajny skok w bok. No owszem, przyznaję, że wyjątkowo atrakcyjny, szczególnie jeśli się dołoży okoliczności towarzyszące, ale nie przewiduj żadnych następstw. Paweł jest uroczy, co nie znaczy, że mam się na nim uwiesić na całe życie!

– I nie wyszarpiesz go Ewie?

– Skąd! Mowy nie ma. Jemu na Ewie zależy jeszcze bardziej niż mnie na Julianie, poza tym, wulkan na co dzień to przesada, nie wierzę, że o tym nie wiesz!

No owszem, wiedziałam.

– I te cudowne dodatki – mówiła dalej, zachwycona. – Jeśli się dowiem o reniferach, pawiach i żubrach, postaram się do nich dotrzeć, niechby Alicja miała cały komplet. Kocham Alicję bez granic! Gdyby chciała to sprzedać, dostałaby majątek!

– Gdyby chciała sprzedawać swoją ceramikę, też dostałaby majątek. Nie spodziewaj się po niej żadnych racjonalnych posunięć finansowych. Ale martwię się trochę…

– Czym? – zaniepokoiła się Beata.

Westchnęłam ciężko.

– Zrobiliśmy jej bałagan większy niż był. Jeśli każda wizyta gości pogłębi go nieco, będzie musiała chyba zamieszkać w ogrodzie.

– Paweł jej pomoże. I wyrzuciłaś pończochy…

Jednakże coś ją gnębiło.

Odblokowała się dopiero na polskiej granicy.

– Ale, Joanna, słuchaj… Ja nie chcę być nietaktowna i wścibska, ale trochę mnie gryzie. Przecież widziałam, że pakowałaś koci worek… U Alicji były takie drogocenności… Bardzo cię przepraszam, ale… Co my wieziemy? Co, na litość boską, jest w tym worku…?!

Mimo woli rzuciłam okiem do tyłu, gdzie na tylnych fotelach i przed nimi kiwały się zabezpieczone elegancko rozmaite zielska, o poranku wykopane w ogrodzie. Była to główna część mojego bagażu.