Opuścili plażę i pojechali z powrotem do Norfolk, gdzie mieszkali. I nigdy o to nie zapytała, myślał Winters gdy osiem lat później siedział na kuchennym stole. Wręcz nie pozwalała mi o tym mówić. Co najmniej przez trzy lata, jakby nic się nie zdarzyło. Od wielkiego święta wspomina o tym, ale nadal nie rozmawiamy.
Wypił sok pomarańczowy i zapalił papierosa. Gdy zapalał, od razu pomyślał o Tiffani i o poprzedniej nocy. Myśl o nadchodzącym wieczorze budziła w nim jednocześnie strach i podniecenie. Odczuł także osobliwe pragnienie modlitwy. A teraz, dobry Boże, pomyślał ostrożnie, znowu mnie doświadczasz. Nagle poczuł gniew. A może śmiejesz się ze mnie, a może nie wystarczyło, że mnie porzuciłeś, zostawiłeś własnemu losowi. Może nie będziesz zadowolony, póki nie zostanę poniżony?
Znowu chciało mu się płakać. Wytrzymał jednak. Zgasił papierosa i wstał. Podszedł do lodówki i ze ściany obok zdjął makatkę z wersetem z Biblii. Chciał wyrzucić ją do kosza na śmieci, ale po chwili wahania zmienił zdanie i wsadził ją do jednej z kuchennych szuflad.
Carol płynęła szybko, jakieś sześć stóp nad rowem.
Zbliżali się do ostatniego zakrętu. Zrobiła kilka zdjęć czekając, aż Troy ją dogoni. Wskazała mu miejsce pod sobą, gdzie ślady skręcały w lewo, a potem znowu popłynęła, tym razem wolniej, podążając po śladach w kierunku nawisu. Tu nic się nie zmieniło. Dała Troyowi znak, by trzymał się z tyłu i ruszyła na dół, w kierunku rowu, ostrożnie, jak wtedy gdy była z Nickiem. Bardzo uważnie przeszukiwała teren pod nawisem. Niczego nie znalazła.
Pokazała Troyowi na migi że nic nie ma. Potem, po wykonaniu kolejnej szybkiej serii zdjęć, zawróciła i oboje popłynęli z powrotem po śladach w stronę łodzi, gdzie wcześniej spędzili już piętnaście minut na bezowocnych poszukiwaniach szczeliny widzianej w czwartek. W tajemniczy sposób zniknęła. Wszystkie ślady, mimo że niektóre zatarte, nadal zbiegały się pod rafą, gdzie zaledwie dwa dni wcześniej widniał otwór. Carol pogmerała ręką, szturchnęła, nawet w paru miejscach naruszyła rafę (czego jako miłośniczka środowiska nie znosiła robić, ale była pewna, że otwór tam jest), jednak szczeliny nie znalazła. Gdyby Troy nie widział tego miejsca tak wyraźnie, najpierw na monitorze oceanicznego teleskopu, potem na zdjęciach, gotów byłby pomyśleć, że to po prostu wspólny wytwór wyobraźni Nicka i Carol.
Gdy Carol, pogrążona w myślach, skręciła w prawo nad głównym rowem porzucając jego odnogę, która prowadziła pod nawis, była na tyle nieostrożna, że nieznacznie otarła się o koralowy wyrostek. Na ręce poczuła ukłucie igły.
Spojrzała i zobaczyła, że krwawi. Dziwne, pomyślała, ledwie dotknęłam. Przywołała w myślach chwilę sprzed dziesięciu minut, gdy szukając szczeliny brutalnie odsuwała koral i wodorosty. Nawet się nie zadrasnęłam.
W głowie zaświtał jej niesamowity pomysł. Podekscytowana szybko popłynęła wzdłuż rowu do miejsca, gdzie wcześniej znajdowała się szczelina. Troy nie mógł nadążyć.
Odległość była duża, ale Carol pokonała ją w jakieś cztery, pięć minut. Sprawdziła regulator ciśnienia czekając na swego towarzysza. Gdy dopłynął, wymienili znaki kciukiem i Carol bezskutecznie usiłowała wyjaśnić Troyowi na migi swój pomysł. Wreszcie śmiało wyciągnęła rękę i chwyciła kawałek koralu. Spojrzała na Troya i zobaczyła, że skrzywił się i szeroko otworzył oczy. Rozwarła dłoń. Żadnych ran, zadrapań, krwi. Troy, zdziwiony, podpłynął do niej, żeby przyjrzeć się kolonii korali, którą właśnie poruszyła. Dotknął, chwycił rękami ten dziwny koral i nie pokaleczył się. Co jest?
Carol odciągnęła teraz koral i wodorosty od rafy. Troy ze zdumieniem obserwował, jak potężny płat schodził jak kołdra…
Usłyszeli głośny syk, zaledwie na ułamki sekund przed tym, jak poczuli szarpnięcie. W rafie za nimi otworzyła się gigantyczna rozpadlina i wszystko co było wokół, Troy, Carol, ławice ryb, wszelkie rośliny i niesamowite masy wody, zostało wciągnięte do otworu. Prąd był bardzo silny, ale kanał, w którym się znaleźli, nie był zbyt szeroki, bo Carol i Troy parokrotnie uderzyli o coś, co sprawiało wrażenie metalowej obudowy. Nie było czasu na zastanawianie. Niosło ich jak na ślizgawce i można było tylko czekać, aż podróż skończy się.
Ciemność przeszła w głęboki półmrok i prąd wyraźnie osłabł. Carol i Troy oddaleni od siebie o jakieś dwadzieścia stop usiłowali, każde na własną rękę, pozbierać się i uzmysłowić, co się dzieje. Wyglądało na to, że znaleźli się w zewnętrznym pierścieniu wielkiego, kolistego zbiornika a przez cały czas krążąc, przepływali co dziewięćdziesiąt stopni przez jakieś śluzy. Zbiornik miał około dziesięciu stop głębokości. Carol przekręciła się na plecy i spojrzała w górę. Nad sobą ujrzała mnóstwo dużych kształtów, niektóre z nich w ruchu. Sprawiały wrażenie wykonanych z metalu lub z plastiku. Nie mogła nigdzie dostrzec Troya.
Usiłowała uczepić się ściany zbiornika,1 by zatrzymać się i rozejrzeć. Bezskutecznie. Nie była w stanie przeciwstawić się prądowi.
Zrobili trzy czy cztery okrążenia nie widząc się wzajemnie. Troy zauważył, że z ich pierścienia powoli znikały wszystkie ryby i rośliny i wyglądało na to, że po drodze odbywa się coś w rodzaju selekcji. Nagle prąd przybrał na sile i Troyem rzuciło do przodu i na dół, a potem przez półotwartą śluzę cisnęło go ponownie w ciemność. Nad wodą pojawiła się nikła poświata i gdy prędkość nurtu ponownie zmalała, poczuł., że coś przyciska się do jego prawego ramienia.
Troy wynurzył się na stopę ponad powierzchnię wody.
W przyćmionym świetle nie mógł wyraźnie dostrzec tego, co uczepiło się jego ramienia. Wyraźnie to jednak czuł. To coś go przytrzymywało. Troy obejrzał się i zobaczył, że podpływa do niego, koziołkując, ciało Carol. Chwycił ją wolną ręką. Gdy ją poczuła, od razu wczepiła się. Uspokojona wynurzyła głowę z wody i usiłowała dosięgnąć tułowia Troya. Kiedy prąd wzmógł się, udało jej się mocno do niego przylgnąć. Złapała oddech a ich oczy ukryte za maskami spotkały się na chwilę.
Wtedy, nieoczekiwanie, napór zelżał. Gdy z powrotem znaleźli się w wodzie, prąd nie wydawał się już tak silny.
Bez większych trudności udało im się uniknąć ponownego rozdzielenia. Po jakichś piętnastu sekundach nurt wody całkiem osłabł. Znajdowali się w pomieszczeniu, które sprawiało wrażenie wielkiego pokoju. Woda spływała wpadając do niewidzialnego otworu na drugim końcu pomieszczenia. Wreszcie zniknęła. Oboje, wstrząśnięci i wyczerpani, zaczęli się podnosić.
Carol z trudem stanęła na nogi. Troy pomógł jej a potem wskazał na regulator. Z największą ostrożnością wyciągnął ustnik i wypróbował atmosferę otoczenia. Jeden oddech, potem następny. O ile mógł stwierdzić, oddychał zwykłym powietrzem. Wzruszył ramionami i w przypływie odwagi zdjął także i maskę. — Heej — krzyknął bojaźliwie — jest tu kto? Macie gości.
Carol powoli ściągnęła maskę i regulator. Sprawiała wrażenie oszołomionej. Oboje rozglądali się. Nad nimi, na wysokości około dziesięciu stóp znajdował się sufit. Całe pomieszczenie było z grubsza takie duże jak obszerny salon w ładnym podmiejskim domu. Ściany jednak miało zupełnie niezwykłe. Nie były to równe powierzchnie, które w miejscu styku tworzyłyby kąty proste, lecz duże krzywizny, jedne wklęsłe, drugie wypukłe, na przemian czerwone i niebieskie. Carol nie namyślając się ruszyła wokół pomieszczenia i zaczęła robić zdjęcia. Szła oczywiście powoli, bo krępował ją niewygodny strój do nurkowania.
— Oj, chwileczkę, panno Dawson — powiedział Troy z niepewnym uśmiechem. Ściągnął płetwy i podążył za nią.