Выбрать главу

Nie dosłyszałem do końca, bo mnie wywołał sekretarz cesarski, każąc skontrolować, czy nazwiska pisane poprawnie na liście dostojników polskich, których na wieczorną audiencję zawezwano. Wszystkie prawie koszmarnie przekręconymi były. Musiałem też pokazać mu, jak się je wymawia, ale niewiele z tego wyszło, Francuzi bowiem prędzej żywą żabę przełkną niźli nasze imię wysylabizują poprawnie.

Męczyło mnie to wszystko, prawdę rzekłszy, na froncie bym wolał brykać, miast za psa gabinetowego służyć. Chwała przybocznego w służbie cesarza nie do pogardzenia była, ale jakoś mi to nie smakowało serdecznie. Pierwszy raz przyłapałem się na tym, że Dominikowi zazdroszczę.

O trzeciej po południu cesarz, w szary, skromny szynel odziany, wyruszył w miasto na pięknym siwku. Tłumy pod zamkiem warujące oszalały: jeden wielki grzmot uniósł się nad dachami i gdyby nie potrójny kordon żandarmów, zmiażdżono by tego, na którego cześć wiwatowano. Wśród towarzyszących cesarzowi nie zabrakło Murata i Poniatowskiego, ale on rzadko się odzywał do nich i niejednego z gapiów musiały dziwić wielce ich posępne oblicza.

Pojechaliśmy wpierw na Stary Rynek, gdzie cesarz z konia zsiadł i kazał się najkrótszą drogą ku Wiśle prowadzić. Wiedziono go w dół Kamiennymi Schodkami. Na Brzozowej ulicy stosy nieczystości smród okropny czyniły, o czym się Napoleon wyraził dosadnie, co ojców miasta zawstydziło. Po obejrzeniu mostu, który Murat pobudował na miejsce spalonego przez Prusaków, wróciliśmy do Rynku i dalej konno tą samą drogą. Mnóstwo napisów zdobiło mury kamienic, jeden bardziej od drugiego bałwochwalczy, jako ten, co go ku przykładowi podaję:

“Wznosić upadłe państwa,

wracać im imiona,

dziełem jest tylko Boga

lub Napoleona!”

Rzeźnik jeden w oknie malowidło wystawił, na którym on sam wielkiemu wołu łeb obcina, a pod strugami kapiącej krwi jaśniał dwuwiersz:

“Kto nie będzie wierny Polsce i Napoleonowi,

To mu łeb utnę jak temu wołowi!”

Sama radość z oczu i ust każdych wyzierała, wszyscy szczęśliwi, jakby to było jedyne święto ich życia. Nie myśleli o kłopotach, które sprawił kwaterunek wojenny i rekwizycje, zapomnieli wcześniejszych utyskiwań i skarg, bo i te się już trafiały, głównie za sprawą Francuzów zaczepiających kobiety po ulicach, tak że władze policyjne nakazały w końcu, by niewiasty przyzwoite wychodząc z domu zasłonę jakowąś miały na włosach, zaś “kobiety dobrej woli mają nosić żółte wstążki”. Dzwony kościelne, trąby, bębny i piszczałki, śpiewy i pohukiwania jak po udanym polowaniu kakofonię czyniły, której drugiej nie pamiętano chyba od powrotu króla Jana spod Wiednia. Choć może i po uchwaleniu Konstytucji 3 Maja entuzjazm równy się wyraził, ale mnie przy tym nie było.

Zegar na kominku w gabinecie cesarza siódmą wybił, gdy Talleyrand przybiegł oznajmiając, że przedstawiciele wyższych stanów polskich i urzędów na uroczystą audiencję w sali przygotowanej już zgromadzeni. Napoleon słowem nie odrzekł, w lustro się wpatrując – pokojowiec Constant włosy mu poprawiał, wilgotne jeszcze po umyciu. Minister powtórzył:

– Najjaśniejszy panie, czekają już pół godziny!

– Nic im się nie stanie… Wystarczy, Constant… Tak, może być… Kasnyki!

Stanąłem we drzwiach.

– Tak jest, sire?

– Idziemy.

– Tak jest, sire.

Talleyrand spojrzał na mnie ze złością, jakbym mu przeszkadzał, a możliwe i to, że cesarz kazał mi za sobą iść, żeby się od natręctwa Talleyranda uwolnić. Ale jeśli tak myślał, to się zawiódł. Minister zdeterminowany był okrutnie i znowu swoje zaczął:

– Najjaśniejszy panie, są tam Dombrosky i Poniatosky…

– Wiem.

– … Obaj mają nadzieję, że publicznie dzisiaj rozstrzygniesz sprawę naczelnego dowództwa, sire.

– Wiem.

– Należałoby to zrobić, czas najwyższy, w armii polskiej nie wiedzą już, kogo się słuchać…

– Wiem!

– Mam nadzieję, sire, iż wiesz również, że należałoby zostawić dowództwo w ręku Poniatosky’ego.

– Czyją to matką, jak powiadają, jest nadzieja? – spytał cesarz szyderczo i śmiechem się zaniósł, z gabinetu wychodząc.

Przez sąsiedni pokój weszliśmy w korytarz prowadzący do sali, gdzie się audiencja odprawować miała. Talleyrand nie ustępował:

– Najjaśniejszy panie, to już nie pora na żarty, dziś się waży los Polski, a dokładniej los naszej racji stanu w tym kraju.

– Naprawdę?

Cesarz stąpał ostrym krokiem przy ścianie z oknami, które na dziedziniec zamkowy wychodziły, mijając kolejne apartamenta, a minister kuśtykał za nim, jakby gonił uciekającego, i sapiąc z wysiłku wyrzucał z siebie gorączkowe słowa. Ja szedłem trzy kroki z tyłu, w plecy cesarza wpatrzony.

– Sire!

– Talleyrand, czyż nie rozstrzygnęliśmy już tej kwestii? Dlaczego mnie męczysz?

– Dla tych samych powodów, o których już mówiłem, sire. Nie są one błahe. Dombrosky mało w Polsce znaczy, kogóż on reprezentuje? Po powrocie do kraju znalazł niewielu swych podkomendnych z Legionów…

– To już rzeczywiście mówiłeś. Powtarzasz się, co zazwyczaj jest oznaką starości…

– Kpij ze mnie, sire, ale nie z francuskiej racji stanu! Jeśli nawet obiecałeś Dombrosky’emu, a o ile wiem nie zrobiłeś tego bezpośrednio, to przecież wobec kondotiera żadne dalekosiężne obietnice nie mają znaczenia. W Polsce doskonale wiedzą, że możesz tego Sasa odwołać w każdej chwili, przerzucić na inny front europejski, a nawet zwolnić z wojska jak zwykłego najemnika. Sire, przecież on, zanim wstąpił do armii polskiej, przez dwadzieścia lat służył w saskiej…

– Czytałeś Rulhiere’a i nic nie wiesz o Sasach na polskim tronie? Masz doprawdy zadziwiające luki w wykształceniu, Talleyrand. Przez tych dwóch monarchów Saksonia i Polska są ze sobą związane bardzo mocnymi więzami historycznymi, dlatego Polacy bardzo chętnie służyli w armii saskiej. Możesz natomiast nie wiedzieć, że Dombrosky jest tylko półkrwi Sasem, po matce. Zresztą ojczyznę się wybiera, podobno jest ona tam, gdzie się chce umrzeć. Czy powiesz mi, że ja nie jestem Francuzem, bo jestem Korsykaninem?… Winieneś też wiedzieć, że Polacy w swej ukochanej konstytucji majowej postanowili, iż następcą króla Stanisława, jeśli ten zemrze bezpotomnie, będzie przedstawiciel królewskiej familii saskiej. Nikt ich do tego nie zmuszał.

– To w żadnym stopniu nie zmienia postaci rzeczy, sire! To już nie jest ta sama Europa, okoliczności i warunki się zmieniły, nasi jakobini zdejmując głowę królowi przewrócili świat do góry nogami…

– A czyż ty nie maczałeś w tym palców? Przypomnij mi łaskawie, jeśli się mylę…

– Sire, teraz ważne jest tylko to, że pomylisz się ogromnie nie słuchając mojej rady!

Miałem ochotę kopnąć go w tyłek. Dwa szybsze kroki do przodu i szpicem buta! Cesarz już nie odpowiadał, szedł milcząc, z zaciśniętymi ustami, coraz szybciej, a Talleyrand z coraz większym wysiłkiem powłóczył za nim kulasem, równał się z nim i zostawał, chrypiał mu do ucha, zdało się chce ucapić za ramię, zatrzymać i przekonać.