Выбрать главу

Obaczę, jeżeli Polacy… ” – przerwij! Po “obaczę” zrób nawias! “Obaczę (powiedział nam), obaczę, jeżeli Polacy godni są być Narodem, idę do Poznania, tam się pierwsze moje zawiążą wyobrażenia o jego wartości… ”

Do Poznania! Dominik słuchał tego śpiewu i w duszy mu grało, i w głowie, i trudno było pisać poprawnie, kiedy tyle cudów spadło naraz z nieba. “Jeżeli godni są być Narodem”. Godni! – krzyczało w Dominiku. Rację miał Wybicki, gdy cesarzowi na posłuchaniu zaręczył, że Polak krew swoją i majątek odda dla odzyskania niepodległości i ojczyzny. Lepiej niż dotychczas czuł to właśnie teraz, w obecności tych ludzi, nieprzytomnych, rozpalonych nadzieją, natchnionych jak święci, takich jak Wybicki i Dąbrowski, ten sam, którego ojciec buntownikiem zwał i jak Falkowski adiutant, który chciał naraić Wybickiemu na sekretarza Chłapowskiego, gdy Wybicki zjawił się w Berlinie, wezwany przez Dąbrowskiego. Ale Chłapowski, który w czasie nauki w Artillerieacademie służył w regimencie pruskim Brusewitza i na sześć tygodni w roku wychodził na manewry w pole, gdy regiment miał iść nad Ren został w stolicy, co mu wyprotegował u dowódcy stary Chłapowski i zaraz po wejściu do Berlina korpusu Davouta wyjechał do Poznania. Na stancji Falkowski zastał Dominika. Czasu ni wyboru nie było. Wybicki był w Berlinie już 2 listopada i nazajutrz stanął przed cesarzem, a Dominik znał język polski, niemiecki i francuski, ojczyznę kochał żarliwie, czegoż trzeba więcej. Wziął go Wybicki.

Dominik starał się, by Wybicki nie musiał żałować.

– Waść pisania nie wstrzymuj, piszmy dalej!

Ocknął się.

– “Polacy! Od was więc zawisło istnąć i mieć ojczyznę: wasz zemściciel, wasz stworza się zjawił.

Zabiegajmy mu drogę z stron wszystkich, tak jak osierocone dzieci rzucają się na łono ojca. Przynoście mu wasze serca i odwagę wrodzoną Polakom. Powstańcie i przekonajcie go, iż gotowi jesteście i krew toczyć na odzyskanie ojczyzny. Wie, iż jesteście rozbrojeni. Broń i oręż z rąk jego otrzymacie… ”

“Od was”, a więc i od niego. I on nie będzie żałował krwi. I Janek też, choć na razie przy gospodarce siedzi z ojcem i z tą nie znaną mu dziewczyną z Krakowa.

“A wy Polacy, przymuszeni przez waszych najeźdźców bić się za nich przeciwko własnej sprawie, stawajcie pod chorągwiami Ojczyzny swojej… ”

Gdyby Janek to usłyszał, gdyby matka… Pióro skrzypiało coraz szybciej, aż go musiał Wybicki temperować i przymuszać do zwolnienia. Pisać było łatwo, bo Wybicki przed chwilą, zaraz po rozmowie z cesarzem, zredagował wszystko i teraz dyktował mocnym, dźwięcznym głosem.

“Wkrótce Kościuszko, wezwany przez niezwyciężonego Napoleona, przemówi do was z Jego woli. Na teraz macie od nas rękojmię Jego oświadczonej dla Narodu obrony.

Przypomnijcie sobie, iż proklamacja, która was do formowania legionów polskich we Włoszech wzywała, nie była ku waszej zdradzie użyta. Ci to są legioniści, którzy niezwyciężonego Napoleona pozyskawszy względy, dali mu pierwsze wyobrażenie o duchu i charakterze Polaków.

Dan w kwaterze głównej cesarskiej w Berlinie, dnia 3 listopada 1806 roku. Dąbrowski, Wybicki”.

– Pokaż! No, pięknie. Piszesz jak skryba sądowy. Hauke teraz na francuski przetłumaczy i będzie można pokazać ją cesarzowi.

Drzwi się otwarły i Dąbrowski przecisnął swój brzuch, spięty w kurtkę munduru. Wybicki zwrócił się do niego:

– Patrz! Wykaligrafował jak franciszkanin – podał papier generałowi. – Rezler się zwie, a pisze jak ksiądz Skarga.

– Karśnicki mam drugie, po matce!

Wybicki spoważniał i przesuwając papiery na biurku odezwał się:

– Ojciec… stąd pewnie?

– Wasza wielmożność chciał rzec: Prusak!

W głosie Dominika zagrała jakaś nutka zjadliwa, której sam nie rozumiał.

– Nie wielmożuj mi, bom nie hrabia. Jeślim głupstwo strzelił, wybacz. Jeno że nie dość, jako to dzisiaj widać powszechnie, Polakiem się urodzić, by Polakiem być. Kto cię Polakiem uczynił? Matka?

– Długo by mówić. Księża dwaj, matka takoż. I brat i Dezyderek Chłapowski, a życie samo najwięcej. Ojciec mój…

– Czekaj! – przerwał Dąbrowski – brata masz? Karśnicki… Józek czy Janek, nie pomnę… Za Naczelnika ze mną i z Madalińskim pod Bydgoszcz chodził, wąsów jeszcze wtedy nie miał, dzieciak zupełny. Jeśliś ty ta sama krew, toś brylant czystej próby, dzierż go, Wybicki!

Dominik mimo wszystko, mimo że Wybicki spodobał mu się od pierwszego spojrzenia, nie potrafił polubić Dąbrowskiego. Teraz jednak, gdy ten wspomniał o Janku jak o własnym synu, pomyślał o generale cieplej.

– Co z nim? – zagadnął Dąbrowski.

– Co z nim? Po świecie ganiał, po morzach nawet. Lat kilka nie było go w domu, a potem nagle wrócił, kilka dni zabawił i do Krakowa pomknął. Wrócił w trzy niedziele i dziewczynę przywiózł, Cygankę, pono piękną jak… jak…

– Do diabła z twoim jak, co dalej?!

– Nic dalej. Siedzi teraz w Buszewie, a co robi, nie wiem, bom nie był w domu dwa lata prawie. Ojciec mi o tym wszystkim kilka słów napisał, będzie już półtora miesiąca temu.

– Znaczy się, brat sieje i orze, a mieczyka przepomniał!

– Kto go wie? Jednego tylko nie pojmuję, jak się z ojcem zgadzają razem. To tak jakby psa i kota do jednej zamknął klatki. Zresztą nie wiem, toć już rok prawie razem żyją… Jeśli żyją, bo nie wiem nawet, czy się Janek znowu z ojcem nie pokąsał i w świat nie czmychnął. On…

– Gdzie to? – wskoczył w słowo Wybicki.

– Pod Szamotułami, Buszewo.

– To jedź tam. Trzy dni ci daję. Ja jutro do Poznania ruszam. Siódmego, najpóźniej ósmego zjawisz się w mieście, jeśli… jeśli cię złe nie porwie. Ale się nie turbuj, złe złego nie porywa. Ha, ha, ha – roześmiał się szczerze, pierwszy raz tego dnia i zaraz znowu spoważniał. – Ludzi poderwiemy. Nim Napoleon przyjdzie, my już musimy zacząć działać i wszystko na nogach, na polskich nogach postawić! Pamiętają tam serca prawe jenerała, jak z rozkazu Kościuszki wojował… Wielkopolska ogień ten roznieci tak, że się cała Polska zapali. Wielkopolska wicią będzie, naród podrywającą. Pojmujesz? Twoja ziemia, aniś się domyślał, co? – Wybicki promieniał, jakby stał na trybunie. – Ani żeś wiedział, ni marzył!

– Wiedziałem, dawno już wiedziałem. Wiedziałem, nim waść, panie Wybicki, wiedział!

Dąbrowski, który do wyjścia się zbierał, w drzwiach stanął i zawrócił raptownie. Wybicki stał wytrącony z konceptu, osłupiały, z głosem się mocując.

– Ty? Wróżem chyba jesteś albo bajesz! Dzieciuchem byłeś przecie, teraz ledwie przeskoczyłeś dwudziestkę, a prawisz, żeś dawno wiedział!

– Wiedziałem! – odparł Dominik z mocą. – Brat mi to rzekł, kiedy w świat uchodził. Jemu zaś i drugim przepowiedział ksiądz.

Wybicki i generał spojrzeli po sobie, znak wzrokiem dając, że młodzikowi chyba rozum pomieszało.

– Cóż, cóż ci rzekł? – wyszeptał Wybicki.

– Że Wielkopolska ojczyzny kolebka… Że ona naród do boju podjudzi. Z niej się wolny byt narodzi. To mi rzekł!

Tamci dwaj nie wiedzieli, co mówić, milczeli, oszołomieni wyznaniem, którego za kłamstwo brać nie śmieli, bo je prawda rozpierała najświętsza, wyczuwalna… Nie mogli pojąć.

Dominik skłonił się i wybiegł konia siodłać. Wierzchowce – odkąd marszałek Berthier wciągnął

Dąbrowskiego, Wybickiego i ich pomocników na listę kwaterunkową sztabu generalnego Wielkiej Armii – trzymali w stajni sztabowej, gdzie miały opiekę, o której można marzyć. Był już prawie gotów, kiedy z dołu, spod butów, usłyszał głuche, długo przeciągnięte wycie człowieka. Za chwilę powtórzyło się i zgasło. Uklęknął, rozgarnął słomę i przyłożył ucho do ceglanej posadzki. Przez jakiś czas nic nie było słychać, aż nagle rozległ się przytłumiony jęk i dochodzące jakby z bardzo daleka, rozpaczliwe “nieeeeee!… ”. Poderwał się na nogi i wyskoczył z przegrody swego konia. Pobiegł do krańca stajni, w stronę, z której zdawało mu się napływały owe krzyki. W samym kącie ujrzał żelazną klamrę drewnianej klapy. Gdy przyłożył do niej ucho, słyszał już bardzo wyraźnie, co się dzieje w podstajennym lochu i w chwilę później uniósł klapę…

Kosztowało go to kilka godzin opóźnienia w wyjeździe, lecz ta historia należy do innego rozdziału i zostanie później opowiedziana.

Przez wspomniane opóźnienie wyjechał dopiero przed samym wieczorem. Dąbrowski, czekający na zatwierdzenie przez cesarza odezwy, którą Wybicki i Hauke już przetłumaczyli na francuski i Napoleonowi zanieśli, wstrzymywał Dominika prawiąc, że wariactwem jest ruszanie o zmroku, i namawiał do przespania się, a wyruszenia o świcie dnia następnego, lecz Rezlera ogarnęła gorączka i nawet stu Dąbrowskich nie mogłoby go powstrzymać inaczej jak rozkazem. Wszakże generał nie zakazał, tylko pokiwał głową, jakby chciał rzec: “Postrzelony dzieciaku!” Dominik pożegnał się drugi raz i w kilka minut później przekroczył rogatki Berlina.

Pędził całą noc, szczęśliwy, że wreszcie własny dom zobaczy. We Frankfurcie niewiele brakowało, by pozostał na długo lub nawet na zawsze. Wieczorem w bardzo porządnej gospodzie, nic nie mającej z karczmy pospolitej czy przydrożnego zajazdu, Dominik zamówił jedzenie i piwo, w którym się rozsmakował w Berlinie. Gdy jadł, para aktorów zaczęła ku uciesze gości odgrywać zabawne scenki rodzajowe i pantomimy na obłożonym dywanami podwyższeniu. Dominik nie zwracał szczególnej uwagi na spektakl, lecz w końcu podniósł głowę znad talerza, gdy usłyszał głośniejszy wybuch śmiechu.