Выбрать главу

Współpracując ze swoim aniołem stróżem Tobym Dolittle’em, Dellray wysłał przestępców w sumie na blisko tysiąc lat więzienia („Nazywają nas Tysiącletnim Zespołem” – powiedział kiedyś swojemu partnerowi). Kluczem do sukcesów Dellraya był jego pseudonim: Kameleon. Wcielił się w handlarza narkotyków w Harlemie, był haitańskim dyplomatą na przyjęciu w konsulacie Panamy. Wraz z Dolittle’em często byli wypożyczani przez BATF i DEA oraz, czasami, przez policję. Narkotyki i broń to była ich specjalność, ale zajmowali się też porwaniami.

Ironią w tej pracy jest to, że im jesteś lepszy, tym szybciej z niej musisz zrezygnować. Informacje rozchodzą się bardzo szybko i przestępcy, którymi warto się interesować, szybko wszystko o tobie wiedzą. Dolittle i Dellray zostali zmuszeni do zajmowania się informatorami i kierowania pracą innych tajnych agentów. Jednak Dellray wciąż chciał pracować w ukryciu, osobiście penetrować środowiska przestępcze. Nic go bardziej nie podniecało. Nie złożył prośby o przeniesienie.

Aż do pewnego kwietniowego poranka dwa lata temu. Dellray miał zamiar właśnie opuścić biuro i wylecieć samolotem z lotniska La Guardia, gdy zadzwonił do niego z Waszyngtonu zastępca dyrektora FBI. FBI jest bardzo zhierarchizowaną instytucją, więc Dellraya zaskoczyło, że tak wysoki urzędnik dzwoni do niego osobiście. Usłyszał przygnębiony głos zastępcy, który poinformował go, że Dolittle i prokurator z Manhattanu zostali zamordowani przed rozprawą, na którą właśnie udawał się Dellray.

Ich ciała następnego dnia przywieziono do Nowego Jorku.

Tego samego dnia Dellray złożył podanie o przeniesienie do wydziału antyterrorystycznego.

Zamachy terrorystyczne były dla Freda Dellraya – który, gdy nikt nie widział, pochłaniał książki dotyczące polityki i filozofii – kwintesencją zbrodni. Uważał, że nie ma nic nieamerykańskiego w chęci zysku czy żądzy władzy. Te przymioty ożywiają cały kraj – od Wall Street do Kapitolu. Tylko gdy ludzie przekraczali granice legalności, Dellray sprowadzał ich na właściwe miejsce. Nigdy nie robił tego z powodów osobistych. Jednak mordowanie ludzi ze względu na ich poglądy, mordowanie dzieci, które nie mają jeszcze poglądów, było zamachem na amerykańskie wartości. Siedząc po pogrzebie Toby’ego w swoim skąpo umeblowanym dwupokojowym mieszkaniu na Brooklynie, zdecydował, że będzie zajmował się tymi morderstwami.

Niestety przeszkodziła mu w tym jego reputacja. Niegdyś najlepszy tajny agent, był teraz najlepszym specjalistą od pracy z innymi tajnymi agentami i informatorami. Jego szefowie po prostu nie chcieli, żeby przeniósł się do innego wydziału. Dellrayowi biuro zawdzięczało swoje ostatnie największe sukcesy. Z wielkim żalem jego prośby były odrzucane.

Asystent szefa wydziału specjalnego doskonale o tym wiedział.

– Chciałbym ci pomóc, ale nie mogę. Przepraszam – dodał szczerym głosem.

Dellray usłyszał jednak wahanie w jego głosie. Spojrzał na niego z góry. Miał nadzieję, że to spojrzenie wpłynie na decyzję szefa. Jego wzrok przekazywał informację, którą każdy mógł bez trudu odczytać: zrób to dla mnie, nie będziesz żałował.

W końcu przymilny asystent z wahaniem rzekł:

– Musimy coś mieć.

– Coś?

– Haka – wyjaśnił asystent. – Nie mamy haka.

Miał na myśli powód, dla którego można by zabrać sprawę policji.

Polityka. Pieprzone politykierstwo.

Dellray schylił głowę, ale jego brązowe oczy nie przestały wpatrywać się w asystenta.

– Ściągnął skórę z palca ofiary, Billy. Oczyścił go z mięśni. Potem żywcem pochował mężczyznę.

Agent specjalny podparł brodę na dłoni.

– Mam pomysł – rzekł. – W nowojorskiej policji jest komisarz Eckert. Znasz go? Jest moim przyjacielem.

Dziewczyna leżała na noszach. Oczy miała zamknięte. Była przytomna, ale oszołomiona. Wciąż była blada. Lekarz zrobił jej w ramię zastrzyk glukozy. Jej organizm uległ odwodnieniu. Nie straciła jednak świadomości i była wyjątkowo spokojna.

Sachs podeszła do wrót piekieł. Zaczęła patrzeć w dół. Włączyła radio i wezwała Rhyme’a. Tym razem odpowiedział.

– Jak wygląda miejsce przestępstwa? – zapytał niepewnie.

– Uratowaliśmy ją – odpowiedziała krótko. – Jeżeli to cię interesuje.

– To dobrze. W jakim jest stanie?

– W nie najlepszym.

– Ale żyje.

– Jest poraniona.

– Zdenerwowały cię szczury, prawda, Amelio?

Nie odpowiedziała.

– Ponieważ nie pozwoliłem ludziom Bo wejść do środka. Jesteś tam, Amelio?

– Tak.

– Istnieje pięć źródeł zanieczyszczenia miejsca przestępstwa – wyjaśnił Rhyme. Sachs zauważyła, że w jego głosie znów pojawił się niski, nęcący ton. – Pogoda. Rodzina ofiary. Podejrzany. Zbieracze pamiątek. Ostatnie jest najgorsze. Domyślasz się, co to jest?

– Powiedz.

– Inni policjanci. Gdybym pozwolił na wejście policjantów z oddziału specjalnego, zniszczyliby wszystkie ślady. Ty wiesz, jak zachować się na miejscu przestępstwa. Jestem pewny, że wszystko odpowiednio zabezpieczysz.

– Nie sądzę, żeby kiedykolwiek o tym zapomniała. Szczury były wszędzie. Biegały po niej.

– Tak, wyobrażam sobie. Taka jest ich natura.

Ich natura…

– Ale pięć czy dziesięć minut nie sprawiło żadnej różnicy. Ona…

Klik.

Wyłączyła radio i podeszła do Walsha.

– Chciałam z nią porozmawiać. Nie jest zbyt oszołomiona?

– Nie. Znieczuliłem ją miejscowo, by zszyć rany. Za pół godziny musi dostać Demerol.

Sachs uśmiechnęła się i pochyliła nad nią.

– Lepiej już się czujesz?

Dziewczyna, pulchna, ale bardzo ładna, skinęła głową.

– Czy mogę zadać kilka pytań?

– Tak, proszę. Chcę, żebyście go złapali.

Przybył Sellitto i podbiegł do nich. Uśmiechnął się do dziewczyny, która spojrzała na niego obojętnie. Pokazał odznakę, czym nie była zainteresowana, i przedstawił się.

– Wszystko w porządku?

Dziewczyna wzruszyła ramionami.

Było parno i Sellitto aż ociekał potem.

Odciągnął Sachs na bok.

– Polling był tutaj?

– Nie widziałam go. Może jest u Lincolna.

– Nie, właśnie tam dzwoniłem. Ma natychmiast udać się do ratusza.

– Co się stało?

Sellitto zniżył głos.

– Rozmowy miały być zabezpieczone. Ale ci pieprzeni reporterzy dostali w swoje łapy dekoder czy coś takiego. Słyszeli, że nie weszliśmy od razu, by ją ratować. – Wskazał głową na dziewczynę.

– Cóż, nie weszliśmy – powiedziała Sachs cierpko. – Rhyme kazał czekać policjantom z oddziału specjalnego, aż przyjadę.

Detektyw się skrzywił.

– Mam nadzieję, że nie nagrali tego. Potrzebujemy Pollinga do przeprowadzenia kontroli. – Zerknął na dziewczynę. – Już ją przesłuchałaś?

– Nie, właśnie zaczęłam.

Z przykrością włączyła radio. Usłyszała natarczywy głos Rhyme’a.

– …es tam? To cholerne urządzenie nie…

– Jestem – powiedziała oschle.

– Co się stało?

– Myślę, że zakłócenia. Jestem z ofiarą.

Dziewczyna zamrugała, słysząc głos. Sachs uśmiechnęła się do niej.

– Nie mówię do siebie. – Pokazała na mikrofon. – To centrala. Jak się nazywasz?

– Monelle. Monelle Gerger.

Sachs spojrzała na ramię dziewczyny, odsłoniła bandaż i przyjrzała się ranie.

– Przesłuchaj ją szybko – poinstruował Rhyme. – Potem zbadaj miejsce przestępstwa.

Zakryła ręką mikrofon.

– Ten człowiek jest jak wrzód na dupie. Ciężko się z nim współpracuje… – Wyszeptała wściekła do Sellitta:

– Ustępuj mu…