– Zatem narysowane księżyce oznaczają coś innego.
– Gdyby kierował się fazami księżyca, to ten rysunek powinien zostawić na miejscu pierwszego przestępstwa – wtrąciła nieśmiało Sachs.
– Dobra uwaga, Amelio. Być może mówi o kołach. O atramencie. O papierze. O geometrii. O planetarium…
Rhyme zauważył, że Sachs patrzy na niego. Może dopiero teraz dostrzegła, że jest ogolony, ma uczesane włosy i zmienione ubranie.
W jakim jest nastroju? – zastanowił się. Zła na niego czy myśli o zupełnie czymś innym? Nie wiedział. W tym momencie Amelia Sachs była tak tajemnicza jak przestępca 823.
Z korytarza dobiegło piszczenie faksu. Thom wyszedł z pokoju i po chwili wrócił z dwiema kartkami papieru.
– Od Emmy Rollins – obwieścił. Pokazał kartki Rhyme’owi. – Spis sklepów spożywczych. Jedenaście sklepów na Manhattanie, w których w ciągu ostatnich dwóch dni sprzedano gicz cielęcą klientom kupującym mniej niż pięć artykułów spożywczych. – Zaczął przenosić listę na reprodukcję. Zerknął na Rhyme’a. – Nazwy sklepów też?
– Oczywiście. Będą potrzebne, gdy będziemy tworzyli odsyłacze.
Thom wpisał je do charakterystyki.
– To zawęża obszar poszukiwań do całego miasta – zauważyła Sachs.
– Cierpliwości – powiedział zdenerwowany Rhyme.
Tymczasem Mel Cooper zbadał włosie, które znalazła Sachs.
– Nie znalazłem nic specyficznego. – Odłożył je na bok.
– Jest nowe? – spytał Rhyme. Gdyby tak było, mogliby sprawdzić, w których sklepach sprzedawano tego dnia gicz cielęcą i szczotkę.
– Myślałem o tym. Ma sześć miesięcy albo więcej – odparł Cooper.
Zaczął strząsać na kartkę papieru zanieczyszczenia z ubrań dziewczyny.
– Kilka różnych substancji – rzekł, pochylając się nad kartką. – Brud.
– Wystarczy do pomiaru gęstości metodą gradientową?
– Nie. To tylko pył. Prawdopodobnie z miejsca przestępstwa.
Przyjrzał się uważnie zanieczyszczeniom zmiecionym z zakrwawionych ubrań dziewczyny.
– To pył ceglany. Dlaczego jest go tak dużo?
– Ze szczurów, które zastrzeliłam. Ściany w tunelu zbudowano z cegły.
– Strzelałaś do nich? Na miejscu przestępstwa? – Rhyme się skrzywił.
– No cóż, tak. Chodziły przecież po niej – dodała z naciskiem.
Był wściekły, ale nie okazał tego.
– Trzeba wziąć pod uwagę wszystkie zanieczyszczenia powstałe na skutek strzelania: ołów, arsen, węgiel, srebro.
– O, inny kawałek czerwonej skóry z rękawiczki. I… Mamy włókno. Też inne.
Kryminalistycy kochają włókna. To było szare, Cooper z trudem je dostrzegł nieuzbrojonym okiem.
– Wspaniale – oznajmił Rhyme. – Co jeszcze?
– Jeszcze zdjęcie z miejsca przestępstwa. I odciski palców – powiedziała Sachs. – Jeden znaleziony na jej szyi, drugi – w miejscu, gdzie podnosił rękawiczkę. – Uniosła je.
– Świetnie – rzekł Rhyme, przyglądając się im uważnie.
Uśmiechnęła się niepewnie z wyrazem triumfu, wiedziała przecież, że nie jest specjalistką w tej dziedzinie.
Rhyme studiował zdjęcia polaroidowe odcisków, gdy usłyszał kroki na schodach.
Przybył Jim Polling. Wszedł do pokoju. Ze zdziwieniem spojrzał na eleganckiego Lincolna Rhyme’a i szybko podszedł do Sellitta.
– Właśnie byłem na miejscu przestępstwa – powiedział. – Ocaliliście porwaną. Dobra robota, chłopaki. – Skinął głową do Sachs, aby pokazać, że o niej też pomyślał. – Ale ten psychol porwał kolejną ofiarę?
– Albo ma taki zamiar – mruknął Rhyme, przypatrując się odciskom.
– Teraz pracujemy nad wskazówkami – poinformował Banks.
– Jim, usiłowałem cię znaleźć – powiedział Sellitto. – Dzwoniłem nawet do biura burmistrza.
– Rozmawiałem z szefem. Poprosił o posiłki. Dostał pięćdziesięciu ludzi zajmujących się ochroną ONZ.
– Kapitanie, musimy o czymś porozmawiać. Mamy problem. Coś się wydarzyło na miejscu ostatniego przestępstwa…
Nagle rozległ się głos, którego wcześniej nie słyszano w tym pokoju:
– Problem? Kto ma problem? Nie ma żadnych problemów. Żadnych!
Rhyme spojrzał na wysokiego, szczupłego mężczyznę w drzwiach. Był czarny jak smoła. Miał na sobie śmieszny zielony garnitur i buty, które świeciły jak brązowe lustra.
Serce Rhyme’a zamarło.
– Dellray.
– Lincoln Rhyme. Nowojorski Człowiek z Żelaza. Czołem, Lon. I Jim Polling. Nudzicie się, co?
Z Dellrayem przybyło kilkoro mężczyzn i kobiet. Rhyme wiedział, w jakim celu zjawili się tutaj agenci federalni.
Dellray przyjrzał się policjantom znajdującym się w pokoju. Na chwilę zatrzymał wzrok na Sachs.
– Czego chcesz? – spytał Polling.
– Nie domyślasz się? Wypadasz z interesu. Zamykamy twój kramik.
Rozdział siedemnasty
Jeden z nas.
To wyrażał wzrokiem Dellray, gdy obchodził łóżko Lincolna Rhyme’a. Ludzie sparaliżowani szybko męczą towarzystwo.
– Spójrzcie na to – rzekł Dellray, stukając w klinitron. – Coś ze „Star Treka”. Komandorze Riker, wsadź swoją dupę do statku i odlatuj.
– Dellray, wyjdź stąd – powiedział Polling. – To jest nasza sprawa.
– Naprawdę? A ja myślałem, że przyszliście odwiedzić chorego…
Kapitan ruszył do przodu. Wyglądał jak kogucik przy wysokim agencie FBI.
– Dellray, czy ty mnie słyszysz? Wyjdź stąd.
– Rhyme, chciałem zobaczyć, w co się bawisz. Poważnie, Lincoln, jak się czujesz? Nie widziałem cię od kilku lat.
– Czy pukali? – Rhyme zapytał Thoma.
– Nie, nie pukali.
– Nie pukaliście – powiedział Rhyme. – Może powinienem prosić, żebyście wyszli?
– Mam upoważnienie – sarknął Dellray, sięgając do kieszeni marynarki.
Amelia Sachs wbiła paznokieć palca wskazującego w kciuk. Omal go nie rozcięła.
Dellray rozejrzał się po pokoju. Zaskoczył go widok zaimprowizowanego laboratorium, ale nie okazał tego.
– Przejmujemy sprawę. Przepraszam.
W ciągu dwudziestu lat pracy w policji Rhyme nigdy nie zetknął się z takim sposobem przejęcia sprawy przez FBI.
– Odpieprz się, Dellray – zaczął Sellitto. – Wlazłeś w naszą sprawę.
– Wlazłem? Sam? I ty nie zwracałeś się do mnie?
– Nie.
– To kto?
– No… – Zdziwiony Sellitto spojrzał na Pollinga.
– Przekazałem ci tylko informację. Prosiłem o poradę. To wszystko – tłumaczył się Polling.
– Poradę? I może mieliśmy kontaktować się drogą pocztową? Powiedz mi, Jim, po co porady, gdy operacja w toku?
– My nie potrzebujemy pomocy.
– My? – zareagował Dellray, szybko jak chirurg wycinający mikroskopijnej wielkości tkankę nowotworową.
– Ja nie widzę potrzeby – warknął Polling. – Powiedziałem burmistrzowi, żeby utrzymywał tę sprawę jako lokalną. Wszystko jest pod kontrolą. A teraz wypieprzaj stąd, Dellray.
– Czy myślisz, że zdążycie przed wiadomościami o jedenastej?!
Rhyme przestraszył się, gdy usłyszał krzyk Pollinga:
– Co myślimy, to nie twój zasrany interes. Ta pieprzona sprawa jest nasza.
Rhyme wiedział o wybuchowym temperamencie kapitana, ale po raz pierwszy widział go w akcji.
– Teraz ta pieprzona sprawa jest nasza. – Dellray przeszedł wzdłuż stołu, na którym leżał sprzęt Coopera.
– Nie rób tego, Fred – powiedział Rhyme. – Już go częściowo rozpracowaliśmy. Współpracuj z nami, ale nie zabieraj sprawy. Ten przestępca jest inny niż ci, z którymi miałeś do czynienia.
Dellray się uśmiechnął.
– Chcecie wiedzieć, co słyszałem o tej pieprzonej sprawie? Że cywil zajmuje się śledztwem. – Spojrzał na łóżko. – Wysłaliście policjantkę z patrolu, by badała miejsce przestępstwa. A ludzi z oddziału specjalnego, by robili zakupy w sklepach.