– Dla człowieka każde ugryzienie przez gryzonia jest niebezpieczne – odparł monotonnym głosem. – Od razu trzeba podać szczepionkę. Jakie znaczenie miało dla ciebie kilka kolejnych ugryzień?
– Dlaczego nie zapytałeś jej o zdanie? – Uśmiech Sachs był teraz inny. Uśmiechała się złośliwie, jak pielęgniarka, która nienawidzi ludzi sparaliżowanych. Chodzi wokół chorego z takim właśnie uśmiechem.
Cóż, nie lubił uprzejmej Sachs, wolał, gdy była kłótliwa.
– Rhyme, odpowiedz mi na jedno pytanie. Dlaczego mnie zaangażowałeś do śledztwa?
– Thom, nasz gość przeciągnął wizytę. Czy mógłbyś…
– Lincoln – zaczął opiekun.
– Thom – warknął Rhyme. – Wydaje mi się, że o coś cię prosiłem.
– Ponieważ nie znam się na tym – parsknęła Sachs. – Właśnie dlatego! Nie chciałeś zaangażować technika, bo wtedy nie mógłbyś zrealizować swoich pomysłów. A ja… mnie mogłeś wysłać to tu, to tam. Wiedziałeś, że zrobię wszystko, czego żądasz, i nie będę protestować i narzekać.
– O, bunt w zespole – powiedział Rhyme, spoglądając na sufit.
– Nie jestem członkiem zespołu. Nie chciałam tego już na pierwszym miejscu przestępstwa.
– Ja też nie. Ale zmusiła nas do tego konieczność. Znaleźliśmy się razem na jednym… łóżku. No dobrze, jedno z nas. – Wiedział, że jego uśmiech jest bardziej lodowaty, niż mogła znieść.
– Jesteś jak rozkapryszone dziecko, Rhyme.
– Wystarczy już tego – warknął Sellitto.
– Bardzo mi przykro, że nie możesz sam badać miejsc przestępstw. Ryzykujesz życie ludzi, by zaspokoić swoje ambicje. Mam to gdzieś. – Chwyciła czapkę policyjną i wybiegła z pokoju.
Spodziewał się, że usłyszy głośne trzaśniecie drzwiami lub nawet brzęk tłuczonego szkła. Drzwi zamknęła jednak delikatnie. Zrobiło się cicho.
Jerry Banks porządkował swoje notatki z większą uwagą, niż na to zasługiwały.
– Lincoln, przepraszam. To ja… – powiedział Sellitto.
– Nic się nie stało – przerwał mu Rhyme. Ziewnął szeroko, mając fałszywą nadzieję, że uspokoi to jego skołatane serce. – Drobnostka.
Zapadła kłopotliwa cisza. Policjanci stali obok opróżnionego stołu.
– Najlepiej, jak zacznę pakować rzeczy – po chwili odezwał się Cooper.
Uniósł czarny mikroskop i zaczął go rozkręcać. Robił to z czułością, jak muzyk rozkładający swój ukochany saksofon.
– No cóż, Thom – rzucił Rhyme – jest po zachodzie słońca. Wiesz, co to znaczy? Bary czekają…
Pokój operacyjny robił ogromne wrażenie. Nie można go było porównać z sypialnią Rhyme’a.
Zajmował pół piętra w budynku FBI. Znajdowało się w nim kilkudziesięciu agentów, komputery i pulpity sterowania, jak w filmach na podstawie powieści Toma Clancy’ego. Agenci wyglądali jak prawnicy lub bankowcy. Białe koszule, krawaty. Eleganciki – to słowo przychodziło jej do głowy.
Amelia Sachs stała pośrodku pokoju. Rzucała się w oczy – ubrana w granatowy mundur poplamiony krwią szczurów i zanieczyszczony odchodami zwierząt, które zabito wieki temu.
Nie trzęsła się już ze złości po kłótni z Rhyme’em. Myślała o setkach spraw, o których chciałaby powiedzieć, ale starała się skoncentrować na tym, co się wokół niej dzieje.
Wysoki agent w nieskazitelnym popielatym garniturze rozmawiał z Dellrayem – dwóch potężnych mężczyzn stało ze spuszczonymi głowami, miny mieli marsowe. Sądziła, że ten drugi to Thomas Perkins: szef wydziału specjalnego w manhattańskim oddziale FBI. Nie była tego pewna, bo policjanci z patroli mają tyle do czynienia z agentami FBI co pracownicy pralni lub sprzedawcy polis ubezpieczeniowych. Wydawało się, że nie ma poczucia humoru i jest bardzo oficjalny. Przypatrywał się dużej mapie Manhattanu wiszącej na ścianie. Perkins skinął kilka razy głową, gdy Dellray przedstawiał mu sytuację. Podszedł do stołu obitego suknem, na którym leżały papierowe teczki. Spojrzał na agentów i zaczął mówić.
– Proszę o uwagę… Rozmawiałem przed chwilą z dyrektorem FBI i prokuratorem generalnym z Waszyngtonu. Słyszeliście już wszyscy o porywaczu z lotniska Kennedy’ego. To nietypowy przypadek. Bardzo rzadko spotykamy się z seryjnymi porwaniami niemającymi podłoża seksualnego. Rzeczywiście, po raz pierwszy spotykamy się z takim przypadkiem w południowej części miasta. Ze względu na możliwy związek tych porwań z konferencją ONZ uzgadniamy wzajemne działania z centralą FBI, Quantico i biurem sekretarza generalnego ONZ. Musimy wykazać maksymalną skuteczność. Jest to sprawa najwyższej wagi.
Skierował wzrok na Dellraya.
– Przejęliśmy tę sprawę od nowojorskiej policji, ale będziemy korzystać z pomocy ich ludzi – zaczął Dellray. – Jest tu policjantka, która badała miejsca przestępstw. Przedstawi nam krótko wnioski.
Dellray mówił teraz zupełnie inaczej. Ani cienia buty.
– Czy opisała pani dowody? – Perkins zapytał Sachs.
Sachs przyznała, że nie.
– Chodziło nam głównie o ocalenie ofiar.
Agent był tym zmartwiony. W sądzie poważne oskarżenia przepadały, gdy znaleziono błędy w materiale dowodowym. Obrońcy od razu zwracają na to uwagę.
– Mam nadzieję, że zrobi to pani, zanim nas opuści.
– Tak jest.
Przypomniała sobie wzrok Rhyme’a, gdy domyślił się, że poszła ze skargą do Eckerta i odebrano im sprawę. Co za spojrzenie.
Moja Sachs wszystko przewidziała, moja Sachs zabezpieczyła miejsce przestępstwa.
Znowu zaczęła wbijać paznokcie w skórę. Nie rób tego, powiedziała sobie, ale nie przestała. Ból, który odczuwała, uspokajał ją. Terapeuci nigdy tego nie zrozumieją.
– Agencie Dellray – odezwał się szef wydziału specjalnego – proszę przedstawić działania, które podjęto do tej pory.
Dellray spojrzał na Perkinsa, a potem na pozostałych agentów.
– Obecnie wszyscy agenci operacyjni penetrują organizacje terrorystyczne w mieście – zaczął. – Zbierają wskazówki, które mogą naprowadzić nas na ślad przestępcy. Skontaktowaliśmy się ze wszystkimi informatorami, zaangażowaliśmy wszystkich tajnych agentów. Musieliśmy zawiesić kilka prowadzonych operacji, ale podjęliśmy to ryzyko.
– Utworzymy grupy szybkiego reagowania. Zostaniecie podzieleni na zespoły po sześć osób. Musicie być gotowi do natychmiastowego działania. Powinniście być wyposażeni w sprzęt niezbędny do ratowania zakładników i forsowania drzwi.
– Przepraszam – przerwała mu Sachs.
Perkins uniósł wzrok i zmarszczył brwi. Nie można przerywać odprawy.
– Tak, o co chodzi?
– Zastanowiło mnie jedno. Co z kolejną ofiarą?
– Tą Niemką? Sądzi pani, że powinniśmy ją ponownie przesłuchać?
– Nie, proszę pana. Myślę o następnej ofierze.
– Zdajemy sobie sprawę, że mogą być kolejne porwania – powiedział Perkins.
– On już ją porwał – zaznaczyła Sachs.
– Już to zrobił? – Perkins spojrzał na Dellraya, który wzruszył ramionami. – Skąd pani o tym wie?
– Nie wiem tego na sto procent, ale przestępca zostawił wskazówki na miejscu ostatniego przestępstwa. Nie zrobiłby tego, gdyby nie miał wybranej kolejnej ofiary. Być może ma dopiero zamiar ją porwać.
– Zareagujemy natychmiast, kiedy tylko się o tym dowiemy – rzekł Perkins.
– Myślę, że lepiej będzie, gdy skoncentrujemy się na przestępcy. – To Dellray zwrócił się teraz do niej.
– Detektywie Sachs… – zaczął Perkins.
– Nie jestem detektywem, ale funkcjonariuszem patrolu.
– Tak, oczywiście – ciągnął Perkins, patrząc na sterty papierów. – Proszę zapoznać nas z informacjami, które mogą być użyteczne…