Trzydziestu agentów patrzyło na nią. Wśród nich były dwie kobiety.
– Proszę po prostu opowiedzieć, co pani widziała – wyjaśnił Dellray.
Krótko opisała badania, które prowadziła na miejscach przestępstw, oraz przedstawiła wnioski, do jakich doszli Rhyme i Terry Dobyns. Większość agentów była zaskoczona niezwykłym sposobem działania przestępcy.
– Co za perfidna gra – mruknął jeden z agentów.
Inny zapytał, czy z podrzuconych wskazówek nie można odczytać żadnych żądań politycznych.
– Nie sądzimy, żeby przestępca był terrorystą – upierała się Sachs.
Perkins skupił swoją uwagę na Sachs.
– Zadam pani pytanie. Uznaliście, że przestępca jest inteligentny…
– Bardzo inteligentny.
– Zatem mógł was wprowadzić w błąd.
– Nie rozumiem.
– No cóż… Chcę powiedzieć, że policja sądzi, iż jest kryminalistą. Ale jest na tyle inteligentny, że mógł was wyprowadzić w pole. Być może chce, żebyśmy myśleli, że jest kryminalistą, kiedy coś innego się wydarzy.
– Co na przykład?
– Weźmy pod uwagę te ślady, które podrzucił. Być może jego celem jest odwrócenie naszej uwagi.
– Nie, sir, to są wskazówki – powiedziała Amelia Sachs. – Prowadzą nas do ofiar.
– Rozumiem – odparł Perkins – ale podrzucając te wskazówki, odciąga nas jednocześnie od innych możliwych celów. Prawda?
Nie brała tego pod uwagę.
– Myślę, że jest to prawdopodobne.
– Szef policji Wilson ściągnął ludzi zajmujących się ochroną konferencji ONZ, aby ścigać porywacza. Przestępca będzie miał wolną rękę przy realizacji swojego planu.
Sachs przypomniała sobie, że tak samo pomyślała, gdy zobaczyła ogromną liczbę policjantów na ulicy Perłowej.
– Zaatakuje ONZ?
– Tak sądzimy – odezwał się Dellray. – Przestępcy, którzy usiłowali podłożyć bombę w czasie konferencji UNESCO w Londynie, mogą spróbować ponownie.
Oznaczało to, że Rhyme prowadził sprawę w złym kierunku. Poczuła ulgę: zrzuciła z siebie część winy.
– A teraz, funkcjonariuszko, czy mogłaby pani podać szczegóły dotyczące wszystkich śladów? – zapytał Perkins.
Dellray dał jej spis znalezionych śladów. Gdy zaczęła swoją relację, zauważyła, że mało kto jej teraz słucha. Niektórzy agenci rozmawiali przez telefon, inni szeptali między sobą. Tylko nieliczni robili notatki. Ale gdy spojrzała na kartkę i powiedziała: „Potem zdjęłam odcisk palca na miejscu ostatniego przestępstwa” – zapadła cisza. Uniosła wzrok. Wydawało się jej, że wszyscy agenci patrzą na nią ze zdumieniem – jeżeli agenci FBI zdolni są do wyrażania jakichkolwiek uczuć.
Spojrzała bezradnie na Dellraya, który uniósł głowę.
– Powiedziała pani, że znalazła odcisk palca?
– Tak. Rękawiczka zsunęła się z ręki przestępcy podczas szarpaniny z ostatnią ofiarą. Gdy ją podnosił, zostawił odcisk na podłodze.
– Gdzie on jest? – szybko zapytał Dellray.
– Jezu! – zawołał jeden z agentów. – Dlaczego o tym od razu nie powiedziałaś?
– Ja…
– Pokaż go! – krzyknął inny agent.
W pokoju rozległ się pomruk.
Trzęsącymi rękami Sachs zaczęła grzebać w worku z dowodami. Po chwili podała Dellrayowi polaroidowe zdjęcie odcisku palca. Uniósł je i przyglądał się uważnie. Pokazał je komuś, kto – jak przypuszczała – był ekspertem od odcisków palców.
– Dobry – oświadczył agent. – Bezsprzecznie kategoria A.
Sachs wiedziała, że odciski palców ze względu na jakość dzielą się na trzy kategorie: A, B, C. Najniższa kategoria nie jest brana pod uwagę przez większość sądów. Ale jakakolwiek duma, którą czuła z dobrze wykonanej pracy, była tłumiona przez zbiorową konsternację spowodowaną tym, że tak późno powiedziała o odcisku palca.
Teraz wszystko zaczęło dziać się jednocześnie. Dellray wręczył zdjęcie agentowi, który podbiegł do komputera stojącego w rogu pokoju. Włożył zdjęcie odcisku palca do skanera. Inny agent usiadł przy komputerze i zaczął wstukiwać komendy. Dellray chwycił za słuchawkę telefonu. Nerwowo przytupywał. Pochylił głowę, gdy usłyszał głos w słuchawce.
– Mówi Dellray. Wiem, że będą pretensje, ale musicie przerwać analizę innych odcisków palców. Mamy pierwszeństwo… Jest tutaj Perkins. Jeżeli on nie wystarczy, zadzwonię do Waszyngtonu. Sprawa wiąże się z konferencją ONZ.
Sachs wiedziała, że Automatyczny System Identyfikacji Odcisków Palców FBI wykorzystywany jest przez policję z całego kraju. Dlatego Dellray dzwonił, by zawiesili na razie inne poszukiwania.
– Zeskanowałem zdjęcie. Teraz jest przesyłane – powiedział agent siedzący przy komputerze.
– Jak długo to potrwa?
– Dziesięć-piętnaście minut.
Dellray zacisnął palce.
– No to nieźle.
Wszyscy wokół Sachs zaczęli nagle coś robić. Słyszała głosy mówiące o broni, śmigłowcach, pojazdach, negocjatorach. Rozmowy telefoniczne, stukanie w klawiaturę, rozwijane mapy, szczęk sprawdzanych pistoletów.
Perkins był przy telefonie. Rozmawiał z ludźmi z oddziału antyterrorystycznego albo z dyrektorem bądź burmistrzem. Być może z samym prezydentem. Kto to wie?
– Nie wiedziałam, że odciski palców są tak istotne – zwróciła się Sachs do Dellraya.
– Zawsze były ważne. A teraz szczególnie, gdy stworzono automatyczny system identyfikacji. Kiedyś zbierano odciski palców głównie na pokaz, żeby prasa i ofiary wiedziały, że coś się robi.
– Żartuje pan.
– Ani trochę. Weźmy sam Nowy Jork. Są odciski palców, a brakuje podejrzanych. Ręczne przeszukiwanie kartoteki zajęłoby technikowi pięćdziesiąt lat. Nie żartuję. System automatyczny robi to w ciągu piętnastu minut. Kiedyś na podstawie odcisków palców znajdowano dwa-trzy procent przestępców, teraz zbliżamy się do dwudziestu-dwudziestu dwóch procent. Odciski są skarbem. Rhyme tego nie mówił?
– Jestem pewna, że to wie.
– I nic nie zrobił? Popełnił błąd.
– Funkcjonariuszko – odezwał się Perkins, trzymając rękę na telefonie. – Poproszę, żeby pani wypełniła teraz kartę przestępstwa. Chcę przekazać materiały zespołowi badającemu dowody przestępstw.
Sachs przypomniała sobie, że Lincoln Rhyme był swego czasu „wypożyczony” z policji, aby pomóc w tworzeniu tego zespołu.
– Oczywiście, zaraz to zrobię.
– Mallory, Kemple, zanieście ślady do biura i dajcie naszemu gościowi kilka formularzy. Ma pani coś do pisania?
– Tak.
Poszła za dwoma mężczyznami do małego biura. Nerwowo szukała długopisu, podczas gdy agenci wyszli po formularze. Po ich powrocie usiadła przy stole i otworzyła paczkę z papierami.
Usłyszała za sobą głos Dellraya. Ten człowiek wydawał się wybuchowy. W samochodzie, gdy jechali do biura, ktoś zwrócił się do niego: Kameleon. Zaczęła powoli rozumieć, dlaczego nosi takie przezwisko.
– Nazywamy Perkinsa Wielkim Dyktatorem. Ale proszę się nim nie przejmować. Jest bystry. Potrafi poruszać różne sprężyny. Ma dobre kontakty w Waszyngtonie. Użyje wszystkich swoich wpływów, aby śledztwo przebiegało sprawnie. – Przesuwał papierosa pod nosem, jakby upajał się jego zapachem. – Szczwany lis z pani, skoro tak pani zagrywa…
– Co pan ma na myśli?
– Nie chce pani zajmować się zbrodniami. – Jego wychudzona, czarna, połyskująca twarz ze zmarszczkami wokół oczu wyrażała szczerość pierwszy raz, odkąd go zobaczyła. – Zatrudnienie się w wydziale spraw publicznych to najlepsza pani decyzja w życiu. Będzie pani robiła tam coś pożytecznego i nie wypali się psychicznie. To częste w pracy kryminalnej.
Jedną z ostatnich ofiar szaleństwa Jamesa Schneidera był młody mężczyzna o nazwisku Ortega. Przybył na Manhattan z miasta Meksyk, gdzie zamieszki na tle politycznym (do głosu doszły elementy skrajnie populistyczne) uniemożliwiły mu prowadzenie interesu. Ambitny przedsiębiorca przebywał w mieście nie dłużej niż tydzień, gdy zniknął z pola widzenia. Ustalono, że po raz ostatni widziano go przed restauracją na West Side. Policja od razu zaczęła podejrzewać, że został kolejną ofiarą Schneidera. Niestety, to podejrzenie okazało się prawdziwe.