Выбрать главу

Rhyme się skrzywił. Zawsze najbardziej się wściekał na siebie.

– Zamierza utopić ofiarę. Przykuł ją do filaru w południowej części miasta. – Patrzył beznadziejnym wzrokiem na mapę Manhattanu z długą linią brzegową. – Sachs, znów zabawisz się w kierowcę rajdowego. Pojedziesz z Banksem na zachodnie wybrzeże. Lon, dlaczego nie miałbyś pojechać na East Side. Sprawdź okolice portu. A ty, Mel, dowiedz się w końcu, skąd ten liść pochodzi…

Fala omyła przekrzywioną twarz.

William Everett otworzył oczy i wydmuchał słoną wodę z nosa. Była lodowata, czuł, jak jego chore serce gwałtownie wali, pompując ciepłą krew po całym ciele.

Był bliski omdlenia, jak wtedy gdy ten sukinsyn złamał mu palec. Oprzytomniał i znów wrócił do rozmyślania.

Przypomniał sobie ostatnią żonę i – nie wiedząc dlaczego akurat to – ich podróże. Byli w Gizie, Gwatemali, Nepalu, Teheranie (tydzień przed zajęciem ambasady).

Gdy lecieli z Pekinu chińskimi liniami lotniczymi, godzinę po starcie awarii uległ jeden z dwóch silników samolotu. Evelyn schyliła głowę i skuliła się – przyjęła pozycję zalecaną podczas katastrof. Przygotowywała się do śmierci i czytała artykuł zamieszczony w jakimś czasopiśmie. Ostrzegano w nim, że picie gorącej herbaty bezpośrednio po posiłku może być niebezpieczne. Opowiedziała mu o tym artykule, gdy siedzieli już w barze w Singapurze. Zaczęli śmiać się histerycznie, a potem rozpłakali.

Przypomniał sobie lodowaty wzrok porywacza, jego zęby, grube rękawiczki.

Teraz znajduję się w strasznym, mokrym grobie. Jego ramię i szczękę przeszył nieznośny ból.

Złamany palec czy atak serca? – zastanawiał się.

Być może i to, i to.

Everett zamknął oczy, dopóki ból nie ustąpił.

Potem rozejrzał się wokół siebie. Komora, w której go przykuto, znajdowała się poniżej butwiejącego pomostu. Na spienioną wodę, znajdującą się około piętnastu centymetrów poniżej krawędzi, spadł kawałek drewna. Przez wąską szczelinę mógł dostrzec światła statków płynących rzeką oraz światła New Jersey. Woda sięgała mu teraz do szyi. Sam pomost znajdował się dwa metry nad jego głową.

Ponownie ból złamanego palca rozszedł się po całym ciele. Wrzasnął i stracił przytomność. Głowa zanurzyła się w wodzie. Zachłysnął się. Gwałtowny kaszel otrzeźwił go.

Przyciąganie księżyca powoli podnosiło powierzchnię wody. Szpara, przez którą prześwitywało światło, znalazła się pod wodą. W komorze zrobiło się ciemno. Docierał do niego pomruk fal i jęki, które wydawał z bólu.

Wiedział, że już jest martwy. Wiedział, że jego głowa będzie ponad powierzchnią wody jeszcze kilka minut. Zamknął oczy i przycisnął twarz do gładkiego czarnego filaru.

Rozdział dwudziesty pierwszy

– Cały czas na południe, Sachs – w głośniku zabrzęczał głos Rhyme’a.

Włączyła sygnał, gdy pędzili autostradą przez West Side. Bez zmrużenia oka przyśpieszyła do stu trzydziestu.

– Wolniej – jęknął Jerry Banks.

Odliczali. Ulica Trzydziesta Trzecia, Dwudziesta. Na Czternastej wpadli w poślizg. Gdy pędzili przez Village, z bocznej uliczki wyjechała przed nich ciężarówka. Sachs nie zahamowała, tylko jak kierowca na wyścigach terenowych skręciła gwałtownie i wjechała na pas jezdni prowadzący w przeciwnym kierunku. Słychać było jęki Banksa i zawodzący sygnał.

– No, udało się – rzekła Amelia Sachs, wracając na pas prowadzący na południe. – Powtórz. Nie dosłyszałam – zwróciła się do Rhyme’a.

– Południowa część miasta, tyle na razie mogę powiedzieć – usłyszała jego metaliczny głos. – Musimy dowiedzieć się, co oznacza liść.

– Dojechaliśmy do parku Battery.

– Dwadzieścia minut do przypływu! – zawołał Banks.

Być może grupa Dellraya wydobyła z przestępcy miejsce, w którym przywiązał ofiarę. Nick opowiadał, że jeżeli policjanci chcą zmusić przestępcę do mówienia, biją go torbą z miękkimi owocami po żołądku i innych wrażliwych miejscach. Jest to bardzo bolesne i nie zostawia śladów. Kiedy dorastała, nie wyobrażała sobie, że policjanci mogą tak postępować. Teraz wiedziała co innego.

Banks stuknął ją w ramię.

– Tutaj.

Zbutwiałe drewno, brud. Ponure miejsce.

Zatrzymała furgonetkę. Wysiedli i pobiegli w stronę wody.

– Rhyme?

– Mów, Sachs. Gdzie jesteście?

– Przy pomoście na północ od parku Battery.

– Rozmawiałem właśnie z Lonem, który jest na East Side. Nic nie znalazł.

– Beznadziejna sprawa – powiedziała. – Cała promenada. Falochrony… pomieszczenie na motorówki gaśnicze, doki, pirsy, molo przy parku Battery… Jest potrzebny oddział specjalny.

– Nie mamy do dyspozycji oddziału specjalnego, Sachs.

Dwadzieścia minut do przypływu.

Jej oczy lustrowały nadbrzeże. Bezradnie opuściła ramiona. Z bronią w ręku podbiegła do rzeki.

Jerry Banks podążył za nią.

– Mel, powiedz mi coś na temat liścia. Cokolwiek. Rusz głową. Zdenerwowany Cooper spoglądał to w mikroskop, to na ekran.

Osiem tysięcy różnych roślin na Manhattanie.

– Nie pasuje do żadnej struktury komórkowej.

– Jest stary – powiedział Rhyme. – Jak stary?

Cooper ponownie spojrzał na liść.

– Zasuszony. Daję mu sto lat lub trochę mniej.

– Jakie gatunki roślin wyginęły w ciągu ostatnich stu lat na Manhattanie?

– Nie można mówić o ginięciu gatunków roślin na Manhattanie. Pojawiają się na nowo.

Jakaś myśl przebiegła Rhyme’owi po głowie. Lubił to uczucie, a jednocześnie nienawidził. Lubił, gdy mógł myśl uchwycić; nienawidził, jeżeli po chwili w głowie pozostawała pustka.

Szesnaście minut do przypływu.

O czym pomyślał? Skupił się, zaniknął oczy…

Nadbrzeże, myślał. Ofiara przy nadbrzeżu.

Z czym to się kojarzy? Pomyśl!

Nadbrzeże… statki… rozładunek… ładunek.

Rozładunek statku!

Gwałtownie otworzył oczy.

– Mel, może rośliny uprawne?

– Cholera. Przeglądałem tylko strony poświęcone roślinom ogrodowym. Nie pomyślałem o uprawnych. – Zaczął pisać na klawiaturze. Wydawało się, że trwa to wieczność.

– I co?

– Powoli, powoli… Na razie informacje są zakodowane. – Po chwili zaczął czytać: – Lucerna, jęczmień, buraki, kukurydza, owies, tytoń…

– Tytoń! Sprawdź!

Cooper kliknął myszą i na ekranie pojawił się obraz.

– Tak, zgadza się.

– World Trade Towers – oznajmił Rhyme. – Na północ od tego miejsca znajdowały się plantacje tytoniu. Thom, przeszukaj moje książki. Znajdź mapę z lat czterdziestych XVIII wieku oraz mapę, której używał Bo Haumann, gdy szukaliśmy miejsc, gdzie usuwa się azbest. Powieś je na ścianie obok siebie.

Thom wykonał polecenie. Stara mapa, narysowana dość topornie, przedstawiała założone miasto. Południową część wyspy pokrywały plantacje. Przy rzece – nienazywającej się wtedy Hudson, ale West River – znajdowały się trzy pirsy. Rhyme spojrzał na najnowszą mapę miasta. Farmy oczywiście zniknęły, tak samo osiemnastowieczne pirsy. Ale na mapie zaznaczono opuszczone nadbrzeże, gdzie znajdował się pirs, z którego ładowano kiedyś tytoń.

Rhyme wytężał wzrok, aby odczytać nazwę ulicy znajdującej się w pobliżu pirsu. Już miał krzyknąć na Thoma, by przysunął mapę bliżej, gdy usłyszał łoskot otwieranych drzwi na dole. Rozprysła się szyba w drzwiach.

Thom zbiegł na dół.

– Chcę się z nim widzieć! – zdecydowany głos wypełnił korytarz.

– Ale on akurat… – zaczął Thom.