– Nie. Nie za minutę, nie za godzinę. Do cholery. Teraz!
– Mel, schowaj dowody i wyłącz system – wyszeptał Rhyme. – Ale…
– Idziemy!
Rhyme gwałtownie potrząsnął głową. Zrzucił słuchawki, które upadły obok łóżka. Od strony schodów dochodził odgłos ciężkich butów.
Thom robił wszystko, by powstrzymać gości, ale dwóch z trzech przybyłych agentów FBI trzymało w rękach duże pistolety. Powoli szli za nim po schodach.
Dzięki Thomowi Mel Cooper mógł wyjąć liść z mikroskopu i gdy agenci wtargnęli do pokoju, zajęty był rozkładaniem przyrządu. Worki ze śladami leżały pod stołem, przykryte egzemplarzami „National Geographics”.
– A, Dellray – odezwał się Rhyme. – Znaleźliście przestępcę?
– Dlaczego nam nie powiedziałeś?
– O czym?
– Że odcisk palca był fałszywym tropem.
– Nikt mnie o to nie pytał.
– Fałszywy? – zdziwił się Cooper.
– Cóż, to był autentyczny odcisk palca – powiedział Rhyme, jakby to było oczywiste. – Ale to nie był odcisk przestępcy. Nasz chłopiec potrzebował taksówki, żeby porywać ofiary. Zatem ją znalazł. Jak on się nazywał?
– Victor Pietrs – mruknął Dellray i opowiedział o taksówkarzu.
– Świetny pomysł – zauważył Rhyme z podziwem w głosie. – Znalazł Serba, który wszedł w konflikt z prawem i był leczony psychiatrycznie. Zastanawia mnie, jak długo szukał odpowiedniego kandydata. W każdym razie 823 zabił biednego Pietrsa i ukradł jego taksówkę. Odciął mu palec. Zachował go, aby zostawić odcisk, gdy będziemy deptać mu po piętach, i skierować nasze śledztwo na fałszywy trop.
Rhyme spojrzał na zegar. Zostało czternaście minut.
– Skąd wiedziałeś? – Dellray spojrzał na mapy wiszące na ścianie, ale, dzięki Bogu, nie zainteresował się nimi.
– Odcisk wskazywał, że palec był odwodniony, wysuszony. Założę się, że ciało znajdowało się w bardzo złym stanie. I znaleźliście je w piwnicy? Mam rację? Nasz chłopiec lubi podrzucać tam ofiary.
Dellray nie odpowiedział. Węszył po pokoju jak ogromny terier.
– Gdzie ukryłeś dowody?
– Dowody? Nie wiem, o czym mówisz. Powiedz, wyważyłeś drzwi do mieszkania? Ostatnio wszedłeś bez pukania, a teraz wywaliłeś drzwi.
– Lincoln, myślałem o tym, żeby cię przeprosić, zanim…
– To miłe, Fred.
– Ale teraz jestem o krok od zakucia cię w kajdanki.
Rhyme spojrzał na mikrofon zwisający nad podłogą. Wyobraził sobie rozpaczliwy głos Sachs, która nie może doczekać się odpowiedzi.
– Oddaj mi dowody, Rhyme. Chyba nie zdajesz sobie sprawy, w jakie kłopoty się pakujesz.
– Thom – spokojnie powiedział Rhyme – agent Dellray przestraszył mnie i zrzuciłem mikrofon i słuchawki. Mógłbyś je podnieść?
Gdy Dellray nie patrzył, Thom umieścił mikrofon na łóżku, przy głowie Rhyme’a.
– Dziękuję – rzekł Rhyme do Thoma. – Nie kąpałem się jeszcze dzisiaj. Czy nie sądzisz, że już jest pora?
– Zastanawiałem się, kiedy o to zapytasz – odparł Thom, właściwie odgrywając swoją rolę.
– Rhyme, zgłoś się. Jezu! Co się dzieje?!
Po chwili usłyszała w słuchawkach głos Thoma.
Był nienaturalny, nerwowy.
– Mam nową gąbkę – powiedział.
– Wygląda, że będzie dobra – rzekł Rhyme.
– Rhyme? – syknęła Sachs. – Do diabła, co się dzieje?
– Kosztowała siedemnaście dolarów. Powinna być dobra.
W słuchawkach słyszała więcej głosów, ale nie mogła ich rozpoznać.
Sachs i Banks biegali wzdłuż nadbrzeża, wpatrując się w szarobrunatną wodę. Pokazała Banksowi, żeby się zatrzymał. Poczuła silne kłucie w piersiach. Pochyliła się i splunęła do rzeki. Usiłowała złapać oddech.
W słuchawkach usłyszała:
– …to nie potrwa długo.
– …poczekamy, jeżeli nie masz nic przeciw temu.
– Mam – powiedział Rhyme. – Chcę mieć trochę prywatności.
– Rhyme, słyszysz mnie?! – zawołała zdesperowana Sachs. – Do cholery, co się dzieje?
– Nic. Nie chcą mnie zostawić w spokoju, bo zginęły im dowody.
Dellray! To on jest w pokoju Rhyme’a. To koniec. Nie uratują ofiary.
– Chcę dostać dowody – warknął agent.
– Dellray, zobaczysz jedynie mężczyznę biorącego kąpiel i korzystającego z gąbki.
Banks zaczął coś mówić, ale uciszyła go. Słyszała jakieś głosy, lecz nie rozumiała ich. Potem wrzasnął agent. I zaraz rozległ się spokojny głos Rhyme’a:
– …Dellray, jestem pływakiem. Pływam codziennie.
– Mamy mniej niż dziesięć minut – wyszeptała Sachs. Woda łagodnie pluskała. Rzeką majestatycznie przepłynęły dwa statki.
Dellray coś mruknął.
– Jadę nad Hudson i pływam. Kiedyś rzeka była znacznie czystsza.
Zniekształcone słowa. I po chwili:
– …stary pomost. Bardzo zniszczony. Kiedyś zbierali się na nim Hudson Dusters. Był taki gang. Słyszałeś o nim? Działał w latach dziewięćdziesiątych dziewiętnastego wieku. Na północ od parku Battery. Wyglądasz na znużonego. Zmęczyłeś się, oglądając sflaczałą dupę kaleki? Ten pomost znajduje się między North Moore a Chambers. Nurkuję, pływam wokół filarów.
– North Moore i Chambers! – krzyknęła Sachs. Odwróciła się szybko. Pojechali za daleko na południe. Miejsce znajdowało się czterysta metrów od nich. Mogła dostrzec zbutwiały pomost i ogromną rurę odpływową. Jak dużo mają czasu? Prawie wcale. Nie zdążą go uratować.
Zrzuciła słuchawki i zaczęła biec w kierunku samochodu. Banks podążył za nią.
– Umiesz pływać? – zapytała.
– Ja? Przepłynę kilkadziesiąt metrów na basenie.
Nie uratują go.
Sachs zatrzymała się i obróciła wokół, patrząc na puste ulice.
Woda sięgała mu do nosa.
Niewielka fala omyła mu twarz, właśnie gdy wciągał powietrze. Zachłysnął się słoną, cuchnącą wodą.
William Everett zakrztusił się, zaczął gwałtownie kasłać. Woda wypełniła mu płuca. Puścił filar i zanurzył się w wodzie. Zdobył się jeszcze na jeden wysiłek, uniósł się na filarze, ale po chwili znów znalazł się pod wodą.
Nie, Boże, nie… nie pozwól!
Szarpnął kajdankami i odepchnął się od słupa, jakby miał nadzieję, że stanie się cud i jego wątłe mięśnie rozerwą sworzeń, do którego był przykuty.
Wydmuchnął wodę z nosa. Gwałtownie poruszał głową. Na chwilę opróżnił płuca. Bolały go mięśnie szyi – prawie tak samo jak złamany palec – od odchylania głowy, by zaczerpnąć powietrza.
Chwila ulgi.
Nadpłynęła kolejna fala, trochę wyższa.
To była ta.
Nie mógł dłużej walczyć. Stracił nadzieję. Dołączy do Evelyn.
Zrezygnował. Zanurzył się w cuchnącej wodzie, pełnej śmieci i wodorostów.
Nagle zatrząsł się z przerażenia. Nie, nie…
On jest tutaj. Porywacz! Wrócił. Everett uniósł głowę nad powierzchnię. Wydmuchnął wodę. Usiłował się wyrwać. Mężczyzna zaświecił latarką wprost w oczy. Zbliżył się do niego z nożem.
Nie, nie…
Nie dość, że chciał go utopić, to teraz przyszedł go zarżnąć.
Instynktownie Everett usiłował kopnąć napastnika, ale porywacz zniknął pod wodą… i, trach, ręce Everetta były wolne.
Starszy mężczyzna zapomniał o wszystkim. Gwałtownie wynurzył się na powierzchnię. Wciągnął nosem kwaśne powietrze i zaczął zrywać taśmę z ust. Ciężko oddychał, wypluwając śmierdzącą wodę. Uderzył mocno głową w dębowy filar i roześmiał się głośno.
– Boże, Boże, Boże…
Ukazała się druga twarz… Do hełmu przymocowana była latarka. Everett mógł dostrzec na kombinezonie mężczyzny odznakę nowojorskiej straży. Mężczyźni nie mieli w rękach noży, tylko nożyce do cięcia metalu. Jeden z nich zerwał do końca taśmę z ust Everetta, który wciągnął głęboko powietrze. Potem drugi nurek objął Everetta ramieniem i obaj podpłynęli do krawędzi pomostu.