Выбрать главу

– I jest grzechem – dodał. – Indianie Dakota wierzą, że dusze samobójców muszą po śmierci ciągnąć drzewo, na którym się powiesili. Czy nie popełniają samobójstw? Ależ tak, tylko wieszają się na małych drzewkach.

– Rhyme, powiem ci coś jeszcze. To będzie ostatni mój argument. – Podeszła do Bergera i chwyciła za kajdanki. – Zabieram go. Przekonaj mnie, że nie mogę tego zrobić.

– Lincoln – wykrztusił Berger niepewnym głosem. Patrzył spanikowanym wzrokiem.

Sachs wzięła doktora za ramię i skierowała go do drzwi.

– Nie – wyszeptał. – Proszę tego nie robić.

Gdy Sachs podeszła do drzwi, Rhyme zawołał:

– Sachs, zanim wyjdziesz, odpowiedz mi na jedno pytanie.

Zatrzymała się. Jedną rękę położyła na gałce u drzwi.

– Jedno pytanie.

Obejrzała się.

– Czy kiedykolwiek myślałaś o tym? O samobójstwie?

Otworzyła zamek z głośnym trzaskiem.

– Odpowiedz mi! – krzyknął.

Sachs nie otworzyła drzwi. Znów podeszła do niego.

– Nie, nigdy.

– Jesteś zadowolona ze swojego życia?

– Tak jak każdy.

– Nie wpadłaś nigdy w depresję?

– Tego nie powiedziałam. Mówiłam tylko, że nigdy nie chciałam popełnić samobójstwa.

– Lubisz prowadzić samochód. Mówiłaś mi o tym. Ludzie, którzy lubią prowadzić, jeżdżą szybko, prawda?

– Tak. Czasami.

– Z jaką największą prędkością jechałaś?

– Nie wiem.

– Ponad sto trzydzieści?

– Tak. – Uśmiechnęła się tajemniczo.

– Ponad sto sześćdziesiąt?

Uniosła w górę kciuk.

– Sto osiemdziesiąt? Sto dziewięćdziesiąt? – spytał, uśmiechając się zaskoczony.

– Na prędkościomierzu było dwieście siedemdziesiąt.

– Zaskakujesz mnie, Sachs. Czy prowadząc tak szybko, nie pomyślałaś, że może – podkreślam, może – coś się stać? Pęknąć oś, opona. Plama oleju na jezdni.

– To jest prawie bezpieczne. Nie szaleję na szosie.

– Prawie bezpieczne. Jeżdżenie z prędkością małego samolotu w ogóle nie jest bezpieczne, prawda?

– Jednak to co innego niż samobójstwo.

– Nie. Jeśli jeździsz tak szybko, musisz brać pod uwagę, że będziesz miała wypadek. Prawda?

– Być może – przyznała.

Berger z wyciągniętymi, skutymi kajdankami rękami rozglądał się nerwowo, ściskając żółtawy dysk z kręgosłupa.

– Zatem zbliżasz się do linii. Wiesz, o czym mówię. Wiem, że wiesz. Mam na myśli linię oddzielającą ryzyko utraty życia od pewności. Łatwo możesz ją przekroczyć, wożąc ze sobą śmierć, tylko jeden krok.

Spuściła głowę. Jej twarz była nieruchoma, włosy zasłoniły oczy.

– Porzuć myśl o śmierci – wyszeptał, mając nadzieję, że nie zabierze Bergera. Wiedział, że znalazła się na krawędzi. – Trafiłem w sedno. Jaka część twojej duszy pragnie śmierci? Więcej niż niewielka. Znacznie więcej.

Zawahała się. Wiedział, że wczuł się w jej psychikę.

Odwróciła się gniewnie do Bergera, chwyciła za kajdanki.

– Idziemy.

Pchnęła drzwi.

– Wiesz, co chciałem powiedzieć? – zawołał Rhyme.

Ponownie się zatrzymała.

– Czasami coś się wydarza. Czasami jesteś kimś innym, niżbyś chciała. Robisz co innego, niżbyś chciała. Życie się zmienia. Czasem trochę, kiedy indziej bardziej. W pewnym momencie może dojść do takiego punktu, że nie warto już dłużej walczyć.

Patrzył na Sachs i Bergera stojących nieruchomo w drzwiach. Zapadła cisza. Odwróciła się i odwzajemniła jego spojrzenie.

– Śmierć leczy samotność – kontynuował Rhyme. – Leczy depresje, stresy. – Spojrzał na jej pokaleczone palce w ten sam sposób, w jaki patrzyła na jego nogi.

Puściła kajdanki i podeszła do okna. Łzy na jej policzkach odbijały żółte światło ulicznych latarń.

– Sachs, jestem zmęczony – rzekł poważnym głosem. – Nie umiem ci powiedzieć, jak jestem zmęczony. Wiesz, jak trudno jest rozpocząć nowe życie. Całe to zamieszanie. Góra obowiązków: mycie, jedzenie, sranie, telefony, zapinanie koszul, wycieranie ci nosa… i tysiące innych.

Zapadła cisza.

– Zawrę z tobą układ – powiedziała po chwili.

– Jaki?

Wskazała na reprodukcję z charakterystyką.

– Osiemset dwadzieścia trzy porwał matkę z małą córką… Pomóż nam je ocalić. Tylko je. Jeśli zgodzisz się, pozwolę mu, żeby spędził z tobą godzinę sam na sam. – Przyjrzała się Bergerowi. – Pod warunkiem że wyniesie się potem z miasta.

Rhyme pokręcił głową.

– Sachs, jeśli będę miał atak, jeśli stracę kontakt z otoczeniem…

– Jeśli to się zdarzy – powiedziała spokojnie – jeśli nawet nie będziesz mógł powiedzieć ani jednego słowa, umowa obowiązuje. Będziecie mieli godzinę dla siebie.

Znów skrzyżowała ramiona i rozstawiła nogi. Lubił tę jej postawę. Żałował, że nie mógł jej zobaczyć, gdy zatrzymywała pociąg.

– To wszystko, co mogę zrobić – dodała.

Po chwili Rhyme skinął głową.

– Okay. Umowa stoi. – Do Bergera rzekł: – W poniedziałek?

– Dobrze, Lincoln. Przyjdę.

Berger wciąż był przestraszony. Patrzył niespokojnym wzrokiem na Sachs, kiedy rozpinała kajdanki. Obawiał się, że może zmienić decyzję. Gdy zdjęła mu kajdanki, szybko podszedł do drzwi. Nagle zauważył, że wciąż trzyma w ręku kość. Wrócił i położył ją z namaszczeniem na stole przy łóżku, obok raportu z pierwszego miejsca przestępstwa.

– Są szczęśliwsi niż świnie taplające się w błocie – oznajmiła Sachs, zagłębiając się w skrzypiącym rattanowym fotelu. Miała na myśli Sellitta i Pollinga, gdy powiedziała im, że Rhyme zgodził się jeszcze dzień brać udział w śledztwie. – Szczególnie Polling – dodała. – Myślałam, że ten mały facet mnie uściska. Nie powtarzaj, że tak go określiłam. Jak się czujesz? Wyglądasz lepiej. – Wypiła trochę whisky i odstawiła szklaneczkę na stolik przy łóżku, obok jego szklanki.

– Nieźle.

Thom zmienił pościel.

– Bardzo się pocisz. Przypominasz fontannę – powiedział.

– Ale tylko powyżej szyi – zauważył Rhyme. – Mówię o poceniu.

– To dobrze? – spytała Sachs.

– Tak. Właśnie w ten sposób działa mój organizm. Termostat poniżej szyi się zepsuł. Nie potrzebuję żadnych dezodorantów pod kończyny…

– Pod co?

– Pod pachy – parsknął Rhyme. – Tak określał to mój pierwszy pielęgniarz. Mówił: „Mam zamiar podnieść cię za twoje kończyny”. A potem: „Jeżeli czujesz, że chcesz zwrócić pokarm, zrób to, Lincoln”. Określał się jako „opiekun specjalny”. Te słowa dobrze go opisywały. Nie mam pojęcia, dlaczego go zatrudniłem. Ludzie są zabobonnymi istotami, Sachs. Sądzimy, że nadając czemuś inną nazwę, zmieniamy to. Podejrzany, morderca… Tego opiekuna, który był po prostu pielęgniarzem, kiedyś zapewne podnoszono pod pachami, by się wyrzygał. Prawda, Thom? Nie ma co ukrywać. To szlachetny zawód. „Brudny” i uciążliwy, ale szlachetny.

– Kwitnę w brudzie. Dlatego pracuję u ciebie.

– Thom, kim ty jesteś? Opiekunem, pomocnikiem, pielęgniarzem?

– Świętym.

– Ha! Szybko ripostuje. Szybko też wbija igłę. Wyrwał mnie z rąk śmierci. I to nie jeden raz…

Nagle Rhyme zaniepokoił się, że Sachs mogła widzieć go nago. Wbił oczy w charakterystykę przestępcy i zapytał:

– Sachs, czy tobie też mam podziękować? Grałaś tutaj rolę siostrzyczki?

Z niepokojem oczekiwał odpowiedzi. Nie wiedział, czy mógłby na nią patrzeć, gdyby tak było.

– Nie – szybko odparł Thom. – Sam się tobą zajmowałem. Oszczędziłem tym wrażliwym duszom widoku twojego pomarszczonego tyłka.