Dziękuję, Thom, powiedział w myślach. A głośno:
– No to już sobie idź. Bo my musimy porozmawiać teraz o naszej sprawie. Mojej i Sachs.
– Ale potrzebujesz trochę snu.
– Oczywiście, że potrzebuję, ale powinienem porozmawiać też o sprawie. Dobranoc, dobranoc.
Po wyjściu Thoma Sachs nalała do szklaneczki macallana. Pochyliła się i wciągnęła przyjemny zapach oparów.
– Kto doniósł? – spytał Rhyme. – Pete?
– Kto?
– Doktor Taylor.
Wahała się dostatecznie długo, żeby mógł się domyślić, że to on.
– Martwi się o ciebie – powiedziała w końcu.
– Oczywiście, że tak. Właśnie w tym tkwi problem. Chcę, żeby się martwił o mnie trochę mniej. Czy wie, kim jest Berger?
– Domyśla się.
Rhyme wykrzywił usta.
– Powiedz mu, że Berger jest moim starym przyjacielem… Zrobisz to?
Sachs oddychała powoli, jakby wciągała dym papierosowy.
– Nie tylko chcesz, żebym pozwoliła ci popełnić samobójstwo, ale chcesz też, bym oszukiwała osobę, która może skłonić cię do porzucenia tego zamiaru.
– On nie jest w stanie wpłynąć na moją decyzję – odparł Rhyme.
– Więc dlaczego chcesz, żebym kłamała?
Roześmiał się.
– Potrzymajmy doktora Taylora w nieświadomości przez kilka dni.
– Dobrze – rzekła. – Jezu, ale ciężko jest się z tobą porozumieć.
Przyjrzał się jej uważnie.
– Dlaczego nie powiedziałaś mi o tym?
– Niby o czym?
– Kto umarł? Wtedy przerwałaś…
– Wielu umarło.
– Kto?
– Przeczytaj w gazecie.
– Powiedz mi, Sachs.
Potrząsnęła głową i wbiła wzrok w szklaneczkę whisky. Lekko się uśmiechała.
– Nie, nie sądzę, bym mogła o tym mówić.
Uznał, że Sachs nie ma ochoty zwierzać się komuś, kogo zna zaledwie jeden dzień. Wydało mu się to jednak paradoksalne, gdy spojrzał na leżące obok niej cewniki, żel, pudełko z pieluchami. Ale nie zamierzał naciskać i nic nie powiedział. Zaskoczyło go więc, gdy nagle uniosła wzrok i zaczęła mówić:
– To tylko… To… Ach, do diabła.
Zaczęła płakać. Uniosła dłonie do twarzy, rozlewając najlepszą szkocką whisky na parkiet.
Rozdział dwudziesty szósty
– Nie mogę uwierzyć, że ci o tym mówię…
Siedziała rozparta w fotelu, z wyciągniętymi nogami. Zdjęła buty. Łzy spływały po jej twarzy, czerwonej jak jej włosy.
– Mów – zachęcał ją.
– O tym znajomym, o którym wspominałam? Mieliśmy razem zamieszkać.
– A, wraz z collie. Nie mówiłaś, że był to twój znajomy. Twój chłopak?
Kochanek? – dodał w myślach Rhyme.
– To był mój chłopak.
– Myślałem, że mówiłaś o swoim ojcu.
– Nie. Tata rzeczywiście zmarł, trzy lata temu. Na raka. Ale wiedzieliśmy, że to nastąpi. Jeśli jesteś przygotowany na to… Sądzę, że byliśmy przygotowani. Ale Nick…
– Został zabity? – delikatnie zapytał Rhyme.
Nie odpowiedziała.
– Nick Carelli – dokończyła po chwili – był jednym z nas: policjantem. Detektywem. Zajmował się przestępstwami na ulicach.
Rhyme przypomniał sobie to nazwisko, ale nic nie powiedział. Nie chciał jej przerywać.
– Byliśmy trochę ze sobą. Rozmawialiśmy o małżeństwie. – Zamilkła. Widać było, że zbiera myśli. – Pracował jako tajniak, dlatego nasz związek utrzymywany był w sekrecie. Nikt nie mógł się domyślić, że jego dziewczyna jest policjantką. – Chrząknęła. – Trudno to wyjaśnić. Robiliśmy te rzeczy. To było… rzadko mi się to wcześniej zdarzało. Do cholery, nigdy przed spotkaniem z Nickiem. Robiliśmy to z miłości. Wiedział, że będę policjantką, i nie miał nic przeciwko temu. Tak samo mnie nie przeszkadzało, że jest tajniakiem. Nadawaliśmy na tej samej fali. Dochodzi do tego wtedy, gdy ludzie doskonale się rozumieją. Wiesz, o czym mówię? Czułeś to samo w stosunku do swojej żony?
Rhyme uśmiechnął się lekko.
– Wiem, co masz na myśli. Nie, z Blaine, moją żoną, nigdy nie nawiązała się taka nić porozumienia… – Tylko tyle chciał powiedzieć na ten temat. – Jak się spotkaliście? – zapytał.
– W czasie zajęć w akademii. Mieliśmy wykłady, na których omawiano różne rodzaje służby w policji. Nick mówił o sposobach pracy w ukryciu. Poprosił mnie o spotkanie. Pierwszą randkę mieliśmy na Rodman’s Neck.
– Na strzelnicy?
Skinęła głową, pociągając nosem.
– Potem pojechaliśmy do jego matki na Brooklyn. Zjedliśmy pastę i wypiliśmy butelkę chianti. Ścisnęła mnie mocno i powiedziała, że jestem zbyt szczupła, żeby mieć dzieci. Kazała mi zjeść dwa cannoli. Wróciliśmy do mojej kwatery. Pozostał u mnie całą noc. Na pierwszej randce! Od tego czasu widywaliśmy się bez przerwy. Ten związek powinien być udany, Rhyme. Czułam to. Miał być trwały.
– Co się stało?
– On był… – Kolejny łyk starej whisky na odwagę.
– On był?
– Oszustem. Nic na to nie wskazywało. Ani cienia podejrzeń. Pieniądze ulokował w bankach poza miastem. Prawie dwieście tysięcy dolarów.
Lincoln milczał chwilę.
– Przepraszam, Sachs. Narkotyki?
– Nie. Kradzieże, napady. Sprzęt elektroniczny. Nazwano tę sprawę „Brooklyński łącznik”. Prasa tak ją określiła.
Rhyme skinął głową.
– Przypominam sobie. Kilkanaście osób było w to zamieszanych. Wszyscy byli policjantami?
– Przeważnie. Było też kilku ludzi z Federalnej Komisji Handlu.
– Co się z nim stało? Z Nickiem?
– Wiesz, jak to jest, gdy aresztuje się policjantów. Skatowali no. Twierdzono, że stawiał opór, ale nie jestem o tym przekonana. Złamano mu trzy żebra, kilka palców, zmasakrowano twarz. Przyznał się do winy, ale mimo to dostał dwadzieścia do trzydziestu lat.
– Za kradzieże? – zapytał zdziwiony Rhyme.
– Za rozbój. Pistoletem uderzył w głowę jednego kierowcę. Do innego strzelał, żeby go nastraszyć. Wiem, że tylko w tym celu strzelał, jednak sąd mu nie uwierzył. – Zamknęła oczy i zacisnęła usta. – Gdy go aresztowano, wydział spraw wewnętrznych zaczął węszyć jak pies gończy. Sprawdzili rozmowy telefoniczne. Staraliśmy się do siebie nie dzwonić. Nick mówił, że przestępcy mogą podsłuchać rozmowy. Jednak kilkakrotnie do mnie zadzwonił, zainteresowali się mną. Wtedy Nick odciął się ode mnie. To znaczy: musiał to zrobić. Bo pociągnąłby mnie za sobą. Wiesz przecież, że wydział nikomu nie daruje. To młot na czarownice.
– W jaki sposób?
– Przekonał ich, że byłam dla niego nikim. No cóż, powiedział parę rzeczy o mnie. – Przełknęła ślinę, wzrok wbiła w podłogę. – W czasie przesłuchania pytano go o mnie. Nick odparł: „A, CK Sachs. Przerżnąłem ją kilka razy. To szmata. Zerwałem z nią”. – Odchyliła głowę do tyłu i wytarła łzy rękawem. – Czy słyszałeś o moim przezwisku CK?
– Lon mi powiedział.
Zmarszczyła czoło.
– Mówił ci, co ono znaczy?
– Córka Krawężnika. Po twoim ojcu.
Uśmiechnęła się zdawkowo.
– Taki był początek, ale potem się zmieniło. Na przesłuchaniu Nick powiedział, że czuł do mnie odrazę, ponieważ przypuszczalnie wolę dziewczyny. Domyśl się, jak szybko rozeszła się ta informacja.
– Nie powinnaś się tym przejmować, Sachs.
Wciągnęła głęboko powietrze.
– Widziałam go w sądzie przed zakończeniem sprawy. Spojrzał na mnie raz i… Nie potrafię opisać jego spojrzenia. Omal nie przyprawił mnie o zawał serca. Och, postąpił tak, żeby mnie chronić. Ale wciąż… Wiesz, miałeś rację, mówiąc o tym lekarstwie na samotność.
– Nie miałem na myśli…
– Nie – powiedziała, nie uśmiechając się. – Dotknęłam ciebie, ty dotknąłeś mnie. To jest fair. Nienawidzę być sama. Ale po Nicku straciłam chęć do seksu. – Roześmiała się gorzko. – Wszyscy, patrząc na mnie, myślą: jaka ona piękna. Powinnam mieć całe grono wielbicieli, prawda? Gówno. Jedyni, którzy mają jaja, by mnie poderwać, myślą wyłącznie o pieprzeniu. Nie odpowiada mi to. Łatwiej być samotną. Nienawidzę tego, ale jest łatwiej.