Выбрать главу

Po cóż ktoś miałby przychodzić do firmy o tak późnej porze i nie wykonywać żadnej pracy? Może po to, by otworzyć drzwi złodziejowi, który chciał ukraść dokument opiewający na ogromną sumę.

Przejrzała listę osób otwierających drzwi i zauważyła, że osobą wchodzącą o 1.30 był Thomas Sebastian.

– Sebastian – mruknęła, usiłując go sobie przypomnieć. Ale nie udało jej się stworzyć żadnego wizerunku pamięciowego, gdyż liczni młodzi prawnicy wyglądali w jej oczach niemal tak samo. – Co o nim wiesz?

Carrie uniosła oczy w górę.

– Sporo. To rozrywkowy młody człowiek. Co wieczór bywa na mieście, umawia się co tydzień z inną dziewczyną, czasami z dwiema w ciągu jednego tygodnia. Spotkaliśmy się jeden raz. Nie mógł utrzymać rąk przy sobie.

– Czy on jest teraz w firmie?

– Kiedy wychodziłam, to znaczy pół godziny temu, nadal pracował. Ale zapewne wybiera się na jakieś spotkanie. Znika zwykle około dziesiątej lub jedenastej. Chyba co wieczór odwiedza kluby.

– Czy wiesz, gdzie bywa?

– Jest taki klub, The Space…

– Wiem, byłam tam kiedyś – przerwała jej Taylor, a potem spytała: – Czy przyniosłaś kopie wykazu godzin przepracowanych w sprawie New Amsterdam przeciw Hanoyer i Stiver?

Carrie podała jej gruby plik papierów. Taylor zaczęła je przeglądać. Można się było z nich dowiedzieć, ile czasu poświęciła tej sprawie każda z pracujących nad nią osób. Taylor zakładała, że Hanoyer mógł zaproponować kradzież dokumentu jednemu z tych prawników firmy, którzy najlepiej znali proces przygotowań do rozprawy sądowej.

Z trzydziestu osób, które uczestniczyły w pracy nad tą sprawą, tylko nieliczne poświęciły jej wiele czasu. Najdłużej pracowali nad nią Burdick i Reece.

– O rany! – szepnęła Taylor. – Popatrz, ile godzin przepracował Mitchell Reece. Piętnaście w ciągu jednego dnia… szesnaście… czternaście w niedzielę… Odnotował dziesięć godzin nawet w Święto Dziękczynienia.

– Dlatego właśnie lubię być aplikantem w sprawach dotyczących sporów między firmami – oznajmiła z ironią Carrie. – Kiedy masz do czynienia z procesami sądowymi, możesz zapomnieć o wolnym czasie.

– Spójrz na to – mruknęła Taylor, wskazując palcem spis aplikantów firmy. – Linda Davidoff.

Carrie wpatrywała się przez chwilę w zawartość swojej szklanki.

– Nie poszłam na jej pogrzeb – powiedziała w końcu. – Czy ty byłaś?

– Owszem.

W pogrzebie wzięli udział liczni pracownicy firmy. Wiadomość o śmierci ładnej, nieśmiałej dziewczyny, która popełniła samobójstwo pod koniec minionego lata, zrobiła na wszystkich wielkie wrażenie. Nie był to jednak odosobniony przypadek. W kręgach prawników pracujących na Wall Street niewiele się o tym mówiło, ale aplikanci zatrudnieni w dużych firmach narażeni byli na ogromny stres – zarówno w pracy, jak i w domu. Rodzice lub krewni nakłaniali ich często do dalszych studiów na dobrych uczelniach prawniczych, a oni nie mieli ani odpowiedniego talentu, ani tak wygórowanych ambicji. Niektórzy załamywali się nerwowo, a skutkiem takich kryzysów osobowości bywały próby samobójcze.

– Nie znałam jej zbyt dobrze – powiedziała Carrie z niepewnym uśmiechem. – Była dla mnie tajemniczą osobą. W pewnym sensie tak jak ty. Nie miałam pojęcia, że jesteś muzykiem. Linda była poetką. Wiedziałaś?

– Chyba pamiętam, że wspominano o tym w mowie pogrzebowej – mruknęła z roztargnieniem Taylor, nadal przeglądając arkusze wydruków. – Popatrz, Linda przestała pracować nad tą sprawą we wrześniu. Jej miejsce zajął inny aplikant, Sean Lillick.

– Sean? To dziwny chłopak. On chyba też jest muzykiem. Albo komikiem. Sama nie wiem. Jest chudy i ubiera się bardzo dziwnie. Ma nastroszoną fryzurę. Ale ja go lubię. Trochę z nim flirtowałam, ale nigdy nie zaproponował mi spotkania. Jeśli idzie o moje zdanie, to Mitchell jest przystojniejszy. – Carrie zaczęła się bawić swym perłowym naszyjnikiem i zniżyła głos do szeptu. – Słyszałam, że spędziłaś z nim cały dzień.

– Z kim? – spytała obojętnym tonem Taylor, nie podnosząc wzroku, lecz czując przyspieszone bicie serca.

– Z Mitchellem Reece’em.

– Gdzie to słyszałaś? – spytała ze śmiechem Taylor.

– W sali aplikantów krążyły na ten temat różne plotki. Niektóre dziewczyny były zazdrosne. Dałyby nie wiem co, żeby z nim współpracować.

Kto, do diabła, nas zauważył? – spytała się w myślach Taylor. Kiedy wchodziła do jego gabinetu i opuszczała go, na korytarzu nie było żywej duszy.

– Spotkałam się z nim tylko na kilka minut. To wszystko.

– Mitchell jest bardzo atrakcyjnym mężczyzną – oznajmiła Carrie.

– Tak sądzisz? Nie zwróciłam na to uwagi. – Wskazała ruchem głowy stos papierów. – Czy mogę to zatrzymać?

– Jasne, to przecież tylko kopie.

– Czy mogłabym zdobyć część tych danych bez twojej pomocy?

– Jeśli są w komputerze, to nie. Musiałabyś dostać pozwolenie na wejście do programu, znać hasło i tak dalej. Ale każdy ma prawo obejrzeć brudnopisy wykazów czasowych, zanim zostaną one wprowadzone do komputera. Leżą w archiwum; mają do nich dostęp adwokaci prowadzący różne sprawy. Jeśli chodzi o resztę tych dokumentów… to wystarczy poprosić którąś z dziewczyn, żeby je dla ciebie zdobyła. Taylor… czy możesz mi powiedzieć, co jest grane?

Taylor zniżyła głos i spojrzała koleżance prosto w oczy.

– Zaszło jakieś gigantyczne nieporozumienie dotyczące rachunku dla banku New Amsterdam. Nie wiem, co się stało, ale klient jest wściekły. To było żenujące… przecież trwają negocjacje w sprawie fuzji. Mitchell kazał mi zbadać kulisy tej sprawy. Przy zachowaniu pełnej dyskrecji.

– Ja nie powiem nikomu ani słowa.

Taylor włożyła resztę papierów do swojej teczki.

– Gdzie się podziewa kobieta o atłasowym dotyku? – zawołał zza baru Dimitri.

– O rany! – mruknęła Taylor. – Muszę zarobić na czynsz.

Wstała od stołu i usiadła pod punktowymi reflektorami. Kiedy zaczęła grać, przeszył ją niespodziewanie dreszcz lęku.

Kto jeszcze widział ją w towarzystwie Mitchella?

Na jej twarzy pojawił się nagle przelotny uśmiech. Zdała sobie sprawę, że tytuł melodii, którą gra i którą najwyraźniej podsunęła jej podświadomość, brzmi: „Someone to watch over me”*. [Ktoś mnie śledzi.]

– Cześć! – zawołał pucołowaty młody człowiek, przekrzykując muzykę płynącą z klubowych głośników, których natężenie przekraczało chyba milion decybeli. – Wybacz, że się spóźniłem. Czy będziesz się do mnie odzywać?

– Co? – wrzasnęła blondynka, do której podszedł.

– Sam nie mogę uwierzyć, że kazałem ci na siebie czekać.

Spojrzała na niego badawczo i zauważyła jego gładką cerę, idealną fryzurę, szary garnitur, wytworne buty, zegarek marki Cartier. On z kolei dostrzegł jej czerwoną suknię, wzorzyste czarne pończochy, czarny kapelusz z woalką. Miała nieduże piersi, ale za to spory dekolt.

– Co? – krzyknęła ponownie, choć dosłyszała jego słowa, a on dobrze o tym wiedział.

– Coś mnie zatrzymało – wyjaśnił, składając dłonie jak do błagalnej modlitwy. – Nie chcę wchodzić w szczegóły. To okropna historia.

Bywając w tego rodzaju klubach, często zaczepiał kobiety w taki właśnie sposób. Gdy tylko zdały sobie sprawę, że nigdy dotąd go nie widziały i że po prostu bezczelnie je podrywa, unosiły zwykle wzrok i mówiły: Spadaj.

Ale czasem, tylko czasem, postępowały inaczej. Ta dziewczyna nic jeszcze nie powiedziała. Grała na zwłokę. Obserwowała go uważnie, stukając dłonią o bar, jakby chciała wysłać jakąś wiadomość alfabetem Morse’a.