– Och, znajdę nową posadę. Może zacznę działać na własny rachunek, zostanę głównym radcą prawnym jakiegoś klienta. Tak robi większość prawników, którym wykręcono taki numer.
Teraz – pomyślała Taylor – muszę przejść do frontalnego ataku.
– To dlaczego pracujesz tak ciężko? – spytała. – Gdyby mnie pominięto w awansie, z pewnością nie spędzałabym weekendów w biurze.
– Weekendów? – powtórzył po krótkim wahaniu.
– No tak, przecież byłeś w firmie w niedzielę rano, prawda?
Sebastian niespiesznie wypił duży łyk koktajlu.
– Ja? – spytał w końcu. – Nie. Spędziłem całą noc w tym klubie. Wyszedłem koło trzeciej, kiedy już mieli zamykać lokal.
– To dziwne… – Taylor zmarszczyła brwi. – Robiłam wykaz przepracowanych godzin dla… Nie pamiętam już dla kogo. Tak czy inaczej, widziałam w wykazie numer twojego klucza magnetycznego. Musiałeś wchodzić do biura w niedzielę nad ranem. – Sebastian zachował niewzruszony wyraz twarzy, ale Taylor wyczuła, że gorączkowo zastanawia się nad sytuacją. Nagle kiwnął głową, jakby zrozumiał, o co jej chodzi.
– Ralph Dudley – mruknął z niechęcią.
– Dudley? Ten stary wspólnik?
– Tak. Dziadunio. Wczoraj przyniósł mi do biura moją kartę. Powiedział, że w piątek zostawiłem ją w bibliotece, a on przez pomyłkę schował ją do kieszeni. Musiał posłużyć się nią w niedzielę.
Taylor sama nie wiedziała, czy mu wierzyć, czy nie. On zaś, wyraźnie zdenerwowany tą informacją, wyciągnął z kieszeni fiolkę i uniósł.
– Czy jesteś pewna? – Taylor kiwnęła potakująco głową, a on spojrzał w kierunku męskiej toalety. – Excusez-moi.
Kiedy odszedł, Taylor gestem ręki przywołała barmana.
– Czy pracował pan w ubiegłą sobotę wieczorem?
Młody człowiek zaczął polerować szklanki. Widać było wyraźnie, że nie lubi tego rodzaju pytań. W końcu jednak odparł:
– Tak.
– Czy Thom był tu między pierwszą a trzecią, w nocy z soboty na niedzielę?
– Nie pamiętam.
Dyskretnie przesunęła w jego kierunku po blacie baru dwa dwudziestodolarowe banknoty. Takie rzeczy zdarzały się tylko w filmach, a barman najwyraźniej się zastanawiał, jak rozegrałby tę scenę jego ulubiony aktor. W końcu schował banknoty do kieszeni obcisłych dżinsów.
– Nie. Wyszedł koło pierwszej… bez żadnej dziewczyny. To się nigdy nie zdarza. Kiedy jest sam, siedzi zwykle aż do zamknięcia lokalu. Kilka razy nawet tu zasnął.
Po chwili wrócił Sebastian. Chwycił torebkę Taylor i zarzucił jej na ramię.
– Chodźmy – powiedział. – Jestem na fali. Fruwam jak ptak. Muszę zatańczyć.
– Ale…
Wyciągnął ją na niewielki parkiet. Po piętnastu minutach była spocona jak mysz. Jej starannie ułożone włosy opadły na ramiona. Bolały ją palce u nóg i łydki. Sebastian poruszał się kortwulsyjnie w rytmie reggae. Miał zamknięte oczy. Był zagubiony w oparach ruchu, muzyki i kokainy. Taylor oparła się o jego ramię.
– Dosyć!
– Mówiłaś, że jesteś narciarką.
– Ale to mnie wykończyło – wykrztusiła, z trudem chwytając oddech.
Uniósł brwi. W jego oczach malowało się autentyczne zaskoczenie.
– Przecież nie jedliśmy jeszcze kolacji.
– Dochodzi pierwsza w nocy. Jestem na nogach niemal od dwudziestu czterech godzin.
– Pora na włoską potrawę!
– Ale…
– Daj spokój. Jeden talerz muszelek w sosie bazyliowym alfredo, jedna mała sałatka z cykorii, jedna butelka mersault.
Taylor poczuła, że jej determinacja słabnie.
– Belgijska cykoria!… – Pochylił ku niej głowę i zaczął przemawiać tonem wytrawnego negocjatora. – No dobrze. Zawrzyjmy umowę. Zjemy kolację, podczas której pozwolę ci opowiedzieć o schronisku Sosnowy Aromat w stanie Vermont, gdzie jeździsz na narty, a potem się pożegnamy. Albo natychmiast odwiozę cię do domu i będziesz musiała odpierać mój frontalny atak przed drzwiami swego mieszkania. Niewiele kobiet zdołało mu się oprzeć.
– Thom…
– Nie zgadzam się na żaden kompromis.
Oparła głowę na jego ramieniu, a potem z uśmiechem spojrzała mu w oczy.
– Czy w tym lokalu podają spaghetti z kulkami mięsnymi w gęstym czerwonym sosie a la ragout?
– Nigdy więcej nie będę mógł się tam pokazać. Ale skoro tego chcesz, zmuszę szefa kuchni, żeby to przygotował.
Z westchnieniem wzięła go pod ramię i razem ruszyli w kierunku wyjścia.
Rozdział siódmy
Budzik wył jak syrena wykrywacza dymu.
Taylor Lockwood otworzyła jedno oko i zaczęła się zastanawiać, czy jest to najgorszy ból głowy w jej życiu.
Przez pięć minut leżała bez ruchu, przeliczając głosy na „tak” i na „nie”.
W końcu doszła do wniosku, że odpowiedź brzmi „tak”, i usiadła. Energicznym uderzeniem dłoni uciszyła budzik i przesunęła się na brzeg łóżka. Nadal miała na sobie rajstopy i biustonosz. Elastyczne ramiączka odcisnęły na jej skórze głębokie, czerwone wgłębienia. Przez chwilę nie była pewna, czy przebarwienia nie okażą się trwałe.
– Boże, jak ja się fatalnie czuję…
Jej małe mieszkanie było ciemne. Znajdowało się w starym, gotyckim budynku przy Piątej Alei i zasługiwało na uwagę tylko dzięki swej prestiżowej lokalizacji. Niegdyś mieścił się tu Fifth Avenue Hotel. Do niego właśnie zmierzał rzekomo nowojorski sędzia Crater, który zniknął w niewyjaśnionych dotąd okolicznościach przed siedemdziesięciu laty.
Rodzice przysłali jej trochę mebli ze swej rezydencji w Chevy Chase oraz z jednego ze swoich letnich domków, ale urządziła to mieszkanie według własnego gustu. Było w nim sporo fałszywego marmuru oraz białych i czarnych wykładzin. Wielka, zarzucona poduszkami kanapa. Obite grubym płótnem krzesła. Kilka interesujących bibelotów, kupionych na pchlim targu przy Dwudziestej Szóstej Ulicy, obok Szóstej Alei.
Najbardziej przytulnym pokojem była jedyna sypialnia, ozdobiona tiulowymi koronkami, secesyjnymi lampami i starymi meblami, które były nieco poobijane, ale miały swoją osobowość. Znajdowało się tu około stu książek – pamiątek z podróży do Europy, które odbyła w młodości z rodzicami.
Na ścianie wisiał duży plakat – utrzymana w kolorze sepii reprodukcja jednej z ilustracji Arthura Rackhama do „Alicji w kramie czarów” Lewisa Carrolla.
Obraz ten nie przypominał animowanego filmu Disneya ani oryginalnych rysunków sir Johna Tenniela. Był wybitnym dziełem utalentowanego artysty. Przerażona Alicja unosiła ręce, by ochronić się przed latającymi w powietrzu żołnierzami Czerwonej Królowej.
Podpis brzmiał:
„Na te słowa cała talia uniosła się w powietrze i pofrunęła w jej kierunku”.
Oprawiony plakat był prezentem, który otrzymała od swych koleżanek z Dartmouth w dniu rozdania dyplomów. Uwielbiała książki Carrolla, chętnie więc przyjmowała z okazji urodzin i Bożego Narodzenia różne pamiątki kojarzące się z Alicją. W całym mieszkaniu było sporo tego rodzaju rekwizytów, nawiązujących do „Alicji w krainie czarów” i „Po drugiej stronie lustra”.
Przesunęła językiem po spuchniętych ustach i poczuła ból. Dowlokła się do łazienki, wypiła dwie szklanki wody i dwukrotnie umyła zęby. Zerknęła na zegar. Sebastian odwiózł ją do domu koło czwartej. Miała więc za sobą trzy i pół godziny snu.
Jeszcze bardziej martwiła ją świadomość, że w gruncie rzeczy straciła mnóstwo czasu. Thom Sebastian twierdził, że nie było go w siedzibie firmy ani w sobotę, ani w niedzielę. Nie ujawnił też przed nią charakteru swych interesów z Boskiem, choć z goryczą wspominał wielokrotnie o tym, że firma pominęła go w awansie. Nie zareagował, kiedy zdawkowo wspomniała o spółce Hanover and Stiver Inc.