Выбрать главу

Dotknęła lekko obrzmiałego brzucha, przypominając sobie, że każdy koktajl zawiera sto pięćdziesiąt kilokalorii… Potem oburącz ścisnęła skronie. Obraz świata stał się niewyraźny i zamglony.

Rytmiczne pulsowanie w głowie dostroiło się do rytmu czerwonego światełka migoczącego w drugim końcu pokoju. Była to automatyczna sekretarka, informująca o nowej wiadomości, nagranej ubiegłego wieczora. Przypomniała sobie, że Mitchell Reece pytał, czy może dzwonić do jej mieszkania, i nacisnęła guzik odtwarzacza.

Piskliwy sygnał dźwiękowy.

Witam panią mecenas.

Zdała sobie sprawę, że to głos jej ojca i poczuła ucisk w żołądku.

Chciałem ci tylko powiedzieć, że jesteś mi winna lunch. Kiedy zapadał wyrok w tej sprawie, przewodniczącym Sądu Najwyższego był Earl Warren. Zadzwoń, kiedy będziesz mogła. Całuję.

Trzask odkładanej słuchawki.

– Cholera! – zaklęła w duchu. – Nie powinnam była się z nim zakładać.

Nie złościło jej to, że z nim przegrała; połowa waszyngtońskich prawników przegrała na tym czy innym etapie swojej kariery spór prawniczy lub postępowanie procesowe z Samuelem Lockwoodem. Dziennik „Washington Post” nazwał go „Niepokonanym Orłem Prawniczym”. (Artykuł został oprawiony i powieszony na widocznym miejscu w salonie domu jej rodziców). Miała sobie raczej za złe to, że dała się namówić na bezsensowny zakład, choć wyraźnie widziała, że ojciec po prostu sprawdza jej wiadomości.

Ale Samuelowi Lockwoodowi było bardzo trudno odmówić.

Telefonował do niej dwa lub trzy razy w tygodniu, ale jeśli nie miał jakiejś konkretnej sprawy, wybierał zwykle „bezpieczne” pory – w ciągu dnia dzwonił do domu, wieczorem zaś do firmy, i zostawiał wiadomości. W ten sposób wypełniał swój rodzicielski obowiązek i dawał córce do zrozumienia, że jest obecny na jej terytorium, ale nie tracił czasu na rozmowy. Po chwili zastanowienia doszła do cynicznego wniosku, że ubiegłego wieczora chyba spodziewał się zastać ją w domu, gdyż jego telefon podyktowany był chęcią okazania swej wyższości.

Nie miała jednak prawa rzucać w niego kamieniem, bo sama postępowała w taki sam sposób; dzwoniła do domu, kiedy wiedziała, że ojciec jest w pracy. Mogła wtedy gawędzić z matką, nie czując w słuchawce jego obecności. Obecności, którą potrafiła zwietrzyć z odległości pięciuset kilometrów.

Poczuła nowy atak bólu głowy i skrzywiła się lekko. Potem zerknęła na zegar.

No dobrze, Alicjo, masz dwadzieścia minut na wzięcie się w garść – pomyślała. – Staraj się je wykorzystać.

Siedzieli w jasno oświetlonej sali jadalnej hotelu Vista. Przed Mitchellem Reece’em stał talerz z jajecznicą, kawałkiem boczku i bułką. Taylor miała przed sobą jedynie sok grejpfrutowy i wodę mineralną. Zjadła tylko jedną grzankę bez masła, co wzbudziło zdziwienie jej przełożonego.

– Czy dobrze się czujesz? – spytał Reece.

– Ubiegłej nocy tańczyłam do czwartej rano.

– Trzeba się czasem rozerwać, jak mówi przysłowie.

Taylor jęknęła cicho.

– Dobra wiadomość wygląda tak, że mam podejrzanego. – Sok rozcieńczał krążące w jej żyłach resztki rumu. Nie było to miłe przeżycie. – Jest nim Thom Sebastian.

Wyjaśniła mu szczegóły swego dochodzenia, w którym oparła się na wykazach przepracowanych godzin i adnotacjach dotyczących kart magnetycznych.

– Bardzo inteligentnie – mruknął, unosząc z uznaniem brwi.

Kiwnęła obojętnie głową i zażyła kolejne dwie pastylki od bólu głowy.

– Sebastian… – powtórzył z zadumą Reece. – Zatrudniony w wydziale korporacji, prawda? Kiedyś pracował na rzecz banku New Amsterdam. Mógł nawet opracowywać jakieś szczegóły kredytu dla Hanovera. Ale jaki miałby motyw? Pieniądze?

– Chęć zemsty. Został pominięty przy nominacjach nowych wspólników.

– Och… – Na twarzy Reece’a pojawił się wyraz współczucia. Był wyraźnie zmęczony, a Taylor zauważyła, że jego oczy są równie czerwone jak jej. Mimo to jego garnitur był nienagannie wyprasowany, a koszula tak gładka i biała, jak leżąca przed nim serwetka. Siedział wygodnie na krześle i z apetytem jadł śniadanie.

Zebrała się na odwagę i nadgryzła następny kawałek grzanki.

– Zachowywał się dosyć dziwnie. Pracuje nad pewnym, cytuję, „projektem” wspólnie z facetem, który ma ksywę Bosk. Młodym nowojorskim prawnikiem. Ale nie chciał o tym mówić. Powiedział mi, że spędził w tym klubie całą noc z soboty na niedzielę, ale barman temu zaprzecza. Twierdzi, że wyszedł koło pierwszej. Kiedy zaczęłam wypytywać Sebastiana o szczegóły, oznajmił, że jego kartę magnetyczną wziął Ralph Dudley.

– Stary Dudley? Miałby pracować w sobotę o pierwszej trzydzieści? Nie wchodzi w rachubę. On o tej porze już śpi. – Reece zastanawiał się przez chwilę w milczeniu. – Ale słyszałem, że Dudley ma kłopoty finansowe. Pożyczył sporo pieniędzy na hipotekę swoich udziałów w firmie.

– Jak się tego dowiedziałeś? – spytała Taylor. Sytuacja materialna wspólników firmy była ściśle strzeżoną tajemnicą.

– Trzeba zawsze odróżniać ludzi sukcesu od nieudaczników – wyrecytował Reece takim tonem, jakby cytował niewzruszone prawo fizyki.

– Sprawdzę dziś dane dotyczące Dudleya.

– Nie wyobrażam sobie, żeby mógł się o tej porze zajmować sprawami firmy. Nie przepracował ani jednego weekendu w życiu. Ale z drugiej strony nie widzę go jako złodzieja. Jest kompletnie nieudolny. Poza tym ma tę swoją wnuczkę, którą musi się opiekować. Nie sądzę, by ryzykował pobyt w więzieniu, bo nie chciałby jej zostawić samej. Ona nie ma poza nim żadnych krewnych.

– Czy to ta śliczna dziewczyna, którą przyprowadził w zeszłym roku na piknik? Ona ma chyba z szesnaście lat.

– Słyszałem, że syn Dudleya odmówił opieki nad córką czy coś w tym rodzaju. Tak czy inaczej ona jest w szkole z internatem, a Ralph się nią opiekuje i łoży na jej naukę. – Roześmiał się. – Nie wyobrażam sobie, jak można mieć dzieci.

– Wnoszę z tego, że ich nie masz? – spytała Taylor.

– Nie… – Przez kilka sekund milczał, jakby pogrążony w zadumie. Potem na jego twarz powróciła maska cynicznego prawnika. – Kiedyś myślałem, że będę ojcem. Ale moja żona nie miała na to ochoty. Bądź co bądź, do tanga trzeba dwojga.

– Kiedy skończę trzydzieści osiem lat, znajdę odpowiedniego genetycznie mężczyznę i zajdę z nim w ciążę, a potem przegnam go na cztery wiatry.

– Możesz przecież podjąć próbę małżeństwa.

– Tak, tak, coś na ten temat słyszałam.

Patrzył jej przez chwilę w oczy, a potem zaczął się śmiać.

– O co chodzi? – spytała.

– Doszedłem do wniosku, że powinniśmy założyć klub.

– Jaki klub?

– Klub użytkowników kropli do oczu.

– Mogę funkcjonować normalnie, jeśli mam za sobą siedem godzin snu. Poniżej siedmiu wysiadam.

– Mnie zwykle wystarcza pięć. – Reece skończył jeść boczek i podsunął jej na widelcu porcję jajecznicy. Odmówiła ruchem głowy, z trudem pokonując atak mdłości. Dostrzegła za barem rząd butelek wina i poczuła skurcz żołądka. Reece zjadł jeszcze kilka kęsów i spytał: – Skąd pochodzisz?

– Z Chevy Chase w Marylandzie. To przedmieście Waszyngtonu. To znaczy, urodziłam się na Long Island, ale moi rodzice przeprowadzili się do Marylandu, kiedy chodziłam do szkoły średniej. Ojciec dostał posadę w Waszyngtonie.

– Och tak, chyba przed miesiącem czytałem o nim artykuł w „Post”. O jego wystąpieniu przed Sądem Najwyższym.

– Nie mów mi o tym, słyszałam tę historię z pięć razy. Przysłał mi następnego dnia kopię swego przemówienia. Chyba jako lekturę do poduszki.