Zauważyła coś jeszcze. Reece w niedostrzegalny sposób rozpiął swą marynarkę, a wygładzając włosy, zmierzwił je w taki sposób, że nadawały mu one chłopięcy wygląd. Przypominał teraz młodego prawnika z Południa – bohatera jednej z książek Johna Grishama.
Świadek również wyraźnie się odprężył. Był mniej skupiony i czujny.
Taylor miała wrażenie, że Reece posunął się w swej przyjaznej bezpośredniości nieco za daleko. Świadek prezentował się w oczach przysięgłych coraz lepiej, a wiarygodność jego zeznań wciąż wzrastała. Była przekonana, że jej ojciec traktowałby doktora Morse’a o wiele agresywniej, pragnąc zmusić go do niekonsekwencji.
– Niech pan pozwoli, że postaram się jak najdokładniej zacytować fragment protokołu z rozprawy – powiedział Reece. Zmrużył oczy i zaczął recytować z pamięci: – „W marcu ubiegłego roku lekarz Szpitala Świętej Agnieszki podał cierpiącemu na artretyzm i niewydolność nadnerczy pacjentowi – panu Marlowowi, czyli siedzącemu tu na wózku inwalidzkim powodowi – siedemdziesiąt miligramów kortyzonu oraz sto miligramów indometacyny”.
– Zgadza się.
– A pan zeznał, że nie zrobiłby pan tego na jego miejscu.
– Tak jest.
– Ze względu na chorobę wrzodową?
– Owszem.
– Ale ja przejrzałem jego akta. Nie ma w nich wzmianki o tym, że cierpiał na chorobę wrzodową.
– Nie wiem, co się stało z jego aktami – odparł świadek. – Ale on sam powiedział lekarzom, że ma wrzody. Byłem przy tym. Słyszałem tę wymianę zdań.
– Działo się to w ambulatorium – powiedział Reece. – Zwykle panuje tam zamęt, liczni lekarze usiłują się uporać z różnymi problemami. Byłem w takim miejscu… w ubiegłym roku przeciąłem sobie palec… Jestem prawdziwą ofermą. – Skrzywił się boleśnie i zerknął porozumiewawczo na ławę przysięgłych. Potem znów skierował wzrok na świadka. – Czy więc zgodzi się pan, że jest możliwe, iż osoba, której pan Marlow wspomniał o swym wrzodzie, nie była tą samą osobą, która zaaplikowała mu te leki?
– To nie ma…
– Panie doktorze… – przerwał mu z uśmiechem Reece.
– To jest możliwe. Ale…
– Proszę tylko o odpowiedź na moje pytanie.
Taylor zorientowała się, na czym polega taktyka Reece’a. Nie pozwalał świadkowi przypomnieć ławie przysięgłych, iż nieważne jest to, kto wiedział o wrzodzie pana Marlowa przed zastrzykiem, gdyż zaraz potem – kiedy można jeszcze było naprawić błąd – on, doktor Morse, zwrócił na to uwagę personelowi szpitala, ale jego uwagi zostały zignorowane.
– To jest możliwe.
Reece milczał przez chwilę, pragnąc, by ta odpowiedź utrwaliła się w pamięci przysięgłych, a potem podjął przesłuchanie.
– Doktorze Morse, podczas tej rozprawy często była mowa o tym, na czym polega zgodna z przyjętymi zasadami metoda leczenia, prawda?
Morse zastanawiał się przez kilka sekund, jakby usiłując odgadnąć, do czego zmierza Reece. Potem zerknął na swojego prawnika.
– Chyba tak – odparł w końcu.
– Skoro więc twierdzi pan, że nie aplikowałby pan pacjentowi tego rodzaju leków, uważa pan zapewne, że postępowanie lekarzy ze Szpitala Świętej Agnieszki odbiegało od normy, określającej prawidłowa terapię; prawda?
– Oczywiście.
Reece podszedł do białej tablicy, ustawionej w kącie sali sądowej, i narysował na niej poziomą kreskę.
– Czy możemy przyjąć, że ta linia oznacza prawidłową terapię?
– Oczywiście.
Reece nakreślił cienką, przerywaną linię, znajdującą się kilka centymetrów poniżej grubej kreski.
– Czy zgodziłby się pan, że postępowanie lekarzy, którzy zaaplikowali te leki, odbiegało o tyle od prawidłowej terapii?
Morse zerknął na swego prawnika, który skwitował jego nieme pytanie wzruszeniem ramion.
– Nie – odparł. – Odbiegało znacznie bardziej. Oni omal nie zabili pacjenta.
Reece narysował kolejną kreskę, nieco niżej.
– O tyle?
– Nie wiem.
Na tablicy pojawiła się jeszcze jedna kreska.
– O tyle?
– Ich postępowanie znacznie odbiegało od właściwej terapii – oznajmił namaszczonym tonem doktor Morse.
Reece narysował jeszcze dwie kreski, a potem odłożył pisak.
– Jak nazwałby pan tak poważne odstępstwo od właściwej terapii, panie doktorze?
Morse ponownie zerknął na swego prawnika.
– Powiedziałbym… powiedziałbym chyba, że był to błąd w sztuce lekarskiej.
– A więc postępowanie lekarzy ze Szpitala Świętej Agnieszki nazwałby pan błędem w sztuce lekarskiej?
– Owszem, tak bym je nazwał.
Przez salę przebiegł szmer. Reece nie tylko traktował świadka przyjaźnie, nie tylko skłonił go do powtarzania w kółko, że szpital popełnił błąd, lecz w dodatku wymógł na nim stwierdzenie, że lekarze popełnili błąd w sztuce. Był to termin, którego żaden obrońca na świecie nie przyjąłby z ust świadka oskarżenia w tego rodzaju sprawie.
Taylor, nie wiedząc, co się dzieje, zerknęła na Burdicka. Zauważyła, że wychylił się do przodu i jest wyraźnie zaniepokojony. Siedzący o kilka rzędów za nim stronnik Claytona, Randy Simms, zaczął się lekko uśmiechać. Sędzia i adwokat powoda patrzyli na Reece’a ze zdumieniem.
– Doceniam pańską stanowczość, doktorze. Błąd w sztuce. Błąd w sztuce. – Reece powoli podszedł do stołu, jakby pragnąc, aby termin ten utrwalił się w pamięci przysięgłych. Potem nagle odwrócił się do świadka i spytał, zmieniając ton: – Czy pozwoli pan, że zadam panu jeszcze kilka pytań, które mogą rozwiać moje wątpliwości?
– Oczywiście.
– Panie doktorze, jakie stany obejmuje pańska licencja lekarska?
– Jak już wspominałem wcześniej, Kalifornię, New Jersey i Nowy Jork.
– Zatem nie obejmuje innych stanów?
– Nie.
Reece spojrzał świadkowi prosto w oczy.
– A inne kraje?
– Kraje?
– Tak, panie doktorze. Chciałbym wiedzieć, czy ma pan prawo praktykować jako lekarz w innych krajach.
– Nie – odparł z uśmiechem Morse po chwili wahania.
– A czy kiedykolwiek wykonywał pan zawód lekarza w jakimś innym kraju?
– Już powiedziałem, że nie mam do tego prawa.
– Słyszałem to, panie doktorze. Ale ja nie pytam o zasięg pańskiej licencji. Pytam, czy wykonywał pan kiedyś zawód lekarza poza granicami Stanów Zjednoczonych?
Świadek przełknął ślinę. W jego oczach pojawiło się przerażenie.
– Owszem, pracowałem jako wolontariusz…
– Poza krajem?
– Tak, zgadza się.
– Czy byłby pan uprzejmy nam powiedzieć w jakim kraju?
– W Meksyku.
– W Meksyku… – powtórzył Reece. – Co pan robił w Meksyku?
– Załatwiałem swój rozwód. Spodobał mi się ten kraj, więc postanowiłem zostać tam trochę dłużej…
– Kiedy to było?
– Przed ośmioma laty.
– I praktykował pan w Meksyku jako lekarz?
– Tak, przez krótki czas – odparł Morse, wpatrując się w końce swych palców. – Zanim wróciłem do Kalifornii. Otworzyłem praktykę w Los Angeles. Uznałem to miasto…
– Panie doktorze, Meksyk interesuje mnie o wiele bardziej niż Los Angeles – przerwał mu Reece, machając ręką. – Dlaczego wyjechał pan z Meksyku?
Doktor Morse wypił łyk wody. Jego dłonie wyraźnie drżały. Adwokaci powoda patrzyli na siebie z niepokojem. Nawet biedny pan Marlow uniósł się na swym fotelu i zmarszczył brwi.
– Rozwód się uprawomocnił… Chciałem wrócić do Stanów Zjednoczonych.
– Czy był to jedyny powód?
Świadek stracił na chwilę panowanie nad sobą. Na jego twarzy pojawiła się wściekłość. Opanował się dopiero po kilku sekundach.