Выбрать главу

– Hmmm… kartą American Express.

– Na wykazie bankowym ta płatność uwidoczniona będzie jako opłata za kurs sztuki. Jedna godzina?

– Tak, oczywiście.

– Czy ma pani jakieś specjalne życzenia? – spytała kobieta, biorąc od niej kartę.

– Owszem, myślałam o czymś niezwykłym. Czy mogłabym skorzystać z usług tej modelki, którą widuje Ralph Dudley?

Kobieta, jako zawodowiec, któremu nie wolno okazywać uczuć, nie podniosła wzroku znad karty, ale wyraźnie się zawahała.

– Czy jest pani tego pewna?

– Absolutnie – odparta Taylor, zdając sobie w duchu sprawę, że nigdy w życiu nie była mniej pewna.

– W tym wypadku obowiązuje podwójna stawka.

– Nie ma problemu. – Taylor z uśmiechem przyjęła z rąk kobiety wydruk komputerowy i pióro. Starając się powstrzymać drżenie dłoni podpisała rachunek, opiewający na dwa tysiące dolarów.

Recepcjonistka zniknęła za jakimiś drzwiami. Z głośników płynęły ciche dźwięki gitarowej aranżacji „Pearly Shells”. Po krótkiej chwili kobieta wróciła z kluczem w ręku.

– Rozmawiałam z nią. Ona nieczęsto ma do czynienia z kobietami, ale mówi, że może spróbować.

– To dobrze.

– Myślę, że pani ją polubi. Po schodach na górę, ostatni pokój po prawej. Alkohole są bezpłatne. Możemy też dostarczyć kokę, ale to narazi panią na dodatkowe koszty.

– Nie, dziękuję.

Czując zawrót głowy, przeszła przez chłodny korytarz i zapukała do drzwi.

– Proszę wejść!

Wzięła głęboki oddech, weszła do pokoju i stanęła jak wryta. W jej oczach malowało się takie samo zdumienie, jak w oczach dziewczyny, która stała na środku pokoju.

Była nią nastolatka, którą poznała w gabinecie Dudleya. Jego wnuczka imieniem Junie.

– Cholera, to pani! – mruknęła, upuszczając na podłogę trzymany w ręku pas do podwiązek.

Rozdział szesnasty

– Musi pani zamknąć drzwi – oznajmiła Junie, odzyskawszy po części panowanie nad sobą. – Takie są przepisy. Johny, ten wykidajło, chodzi po korytarzach i wścieka się, kiedy są otwarte.

Taylor weszła do pokoju i zamknęła za sobą drzwi.

– Ralph nie będzie z tego zadowolony – mruknęła posępnie dziewczyna.

– Czy naprawdę jesteś jego wnuczką?

– Kurczę! A jak pani myśli? Jasne, że nie. On tylko tak opowiada.

Była tak mocno umalowana, że brunatne i niebieskie pasma tuszu do rzęs nadawały jej twarzy drapieżny, niemal żmijowaty wygląd. Podniosła pas i zaczęła go rozplątywać.

– To jeden z moich najstarszych klientów – oznajmiła ze śmiechem. – To znaczy jeden z tych frajerów, z którymi widuję się już od dawna. I jeden z najstarszych. Tak, chyba najstarszy.

– Czy mogę usiąść? – spytała Taylor, spoglądając na obity pluszem fotel.

– Zapłaciła pani za godzinę. Jeśli pani chce, proszę sobie zrobić drinka.

Taylor nalała do wysokiego, kryształowego kieliszka odrobinę musującego wina.

– A ty?

– Ja? – Junie wydawała się przerażona. – Nie wolno mi pić. Jestem niepełnoletnia.

Taylor zamrugała oczami ze zdumienia, a dziewczyna wybuchnęła głośnym śmiechem.

– Cholera, to był żart! Oczywiście, że piję. Ale nie wolno nam tego robić podczas pracy.

– Czy nie masz nic przeciw temu? – spytała Taylor, zdejmując uwierające ją buty.

– Tylko buty? Moi klienci zdejmują zwykle znacznie więcej.

– Więc opowiedz mi o sobie i Ralphie.

– Chyba powinnam spytać dlaczego.

– Niewykluczone, że ma poważne kłopoty. Muszę odkryć, czy naprawdę mu coś grozi.

Dziewczyna wzruszyła ramionami, dając do zrozumienia, że ta odpowiedź jej nie zadowala.

– Zapłacę ci.

Ta propozycja zrobiła na niej znacznie większe wrażenie.

– Muszę zobaczyć kasę.

– Co takiego?

Junie wyciągnęła rękę.

Taylor otworzyła torebkę. Nosiła przy sobie tylko część pieniędzy, otrzymanych od Reece’a na wydatki. Wyjęła około dwustu dolarów, zatrzymując sobie dwadzieścia na taksówkę do domu.

– Tyle dostaję za obciągnięcie laski – mruknęła Junie. – Jeśli facet jest skąpy.

– To wszystko, co mam – oznajmiła Taylor, wręczając jej banknoty.

Junie wzruszyła ramionami i włożyła je do szuflady komódki. Potem wyciągnęła z niej podkoszulek i włożyła go przez głowę.

– No więc papcio – tak go nazywam – lubi dziewczyny w moim wieku. Przyszedł tu w zeszłym roku i tak mnie poznał. To było kompletnie porąbane, ale jakoś do siebie pasowaliśmy, rozumiesz? Zaczęliśmy się spotykać poza klubem. Kiedy się o tym dowiedzieli, byli wściekli. Ale i tak robiliśmy swoje. Przynosił mi całkowicie bezsensowne ciuchy. Kosztowne gówno, rozumiesz? Z dobrych sklepów. Tak czy inaczej robiliśmy różne zwariowane rzeczy… kiedyś zaprowadził mnie do muzeum… to było cholernie nudne… Ale potem poszliśmy do zoo. Ja tam nigdy przedtem nie byłam. Wszystko było porąbane. Spotykaliśmy się coraz częściej na mieście. On jest samotny. Jego żona umarła, a córka jest kompletną kretynką.

– Junie… czy to twoje prawdziwe imię?

– June. Lubię, kiedy do mnie mówią June.

– June, czy Ralph był tutaj w zeszłą sobotę?

– Jasne.

– O której?

– Chyba koło dziesiątej albo jedenastej. Mamy stałe terminy spotkań, rozumiesz? To coś w rodzaju tradycji.

– A co było potem?

Junie w milczeniu wzruszyła ramionami.

– Dam ci jeszcze dwieście.

– Przecież mówiłaś, że nie masz więcej pieniędzy.

– Wypiszę ci czek.

– Czek? – Junie zaśmiała się drwiąco.

– Daję ci słowo, że będzie miał pokrycie.

– To jak mówiłaś? Pięć stów?

– Masz dobrą pamięć – powiedziała Taylor po krótkim wahaniu. Wypisała czek i wręczyła go dziewczynie, dochodząc do wniosku, że Mitchell będzie trochę zdziwiony, gdy przedłoży mu wykaz wydatków.

– Okay – wymamrotała Junie, chowając czek do torebki. – Ale on nie pozwolił mi o tym nikomu mówić… Pojechał do waszej firmy.

– Do firmy prawniczej?

– Tak.

– Co on tam robił?

– O to właśnie chodzi. Nie chciał mi powiedzieć. Pytałam go, po co tam jedzie w środku nocy… była już chyba północ. A on powtarzał, że musi, że chodzi o duże pieniądze. Ale nie chciał powiedzieć nic więcej. I zabronił mi o tym komukolwiek mówić.

Nikomu, kto nie zapłaci siedmiuset dolarów – pomyślała Taylor.

– Czy kiedykolwiek wspominał o spółce, która nazywa się Hanover and Stiver?

– Nie, on nie gada… to znaczy nie opowiada zbyt wiele o swoich interesach. Kiedy ja coś mówię, zawsze mnie poprawia. To jest supernudne.

Taylor powoli wstała i wsunęła swe opuchnięte stopy do butów. Potem z trudem podeszła do drzwi i odwróciła się.

– Ile ty masz lat?

– Osiemnaście. I mam prawo jazdy.

– Też miałam fałszywe prawo jazdy, moja droga.

– Okay, szesnaście. Ale mówię Ralphowi, że piętnaście. On jest zadowolony, że jestem młodsza.

– Chodzisz do jakiejś szkoły?

– Czyś ty spadła z księżyca? – spytała ze śmiechem Junie. – W zeszłym roku zarobiłam sześćdziesiąt tysięcy dolarów i mam sto kawałków na… jak się to nazywa… funduszu emerytalnym. Po jaką cholerę miałabym chodzić do szkoły?

No właśnie – pomyślała Taylor. Wyszła na korytarz, na którym rozbrzmiewała kakofonia dźwięków, całkowicie odmiennych niż odgłosy, do jakich przywykła w firmie Hubbard, White and Willis.

Następnego dnia, nadal czując lekki ból stóp, jadła lunch na terenie West Village, w towarzystwie niepozornego młodego człowieka, który nazywał się Danny Stuart i dzielił niegdyś mieszkanie z Lindą Davidoff.