Taylor próbowała usiąść obok dziewczyny Boska, potencjalnego źródła informacji na temat „projektu”, ale Ada z uśmiechem posadziła ją między dwoma mężczyznami, powtarzając słowa: „Chłopiec, dziewczyna, chłopiec, dziewczyna”.
Do stołu podawał prawdziwy lokaj. Krem z homara, sałatka z gruszek i camemberta, kotleciki cielęce z groszkiem i marchewką, zielona sałata.
Wymieniając uprzejme uwagi z siedzącym na prawo od niej młodym człowiekiem, usiłowała podsłuchać, o czym rozmawiają Bosk i Sebastian, ale Ada była zbyt głośna. Zachowywała się jak karykatura bogatej kobiety z Long Island. Muskała ramiona mężczyzn ciemnymi, kościstymi palcami i zawzięcie z nimi flirtowała. Ale widać było, że dobrze zna reguły gry. Nie miała zamiaru uwodzić tych chłopców, a jedynym organem, który brał udział w tym koncercie było jej ego. Seks był jednak wyraźnym podtekstem opowiadanych przy stole pieprznych, a niekiedy wręcz niesmacznych dowcipów. Taylor przypomniała sobie, że ludzie z wyższych sfer nie są bynajmniej purytanami.
Kiedy podano ciasteczka i kawę z likierem anyżowym, rozległ się dzwonek. Bosk wstał od stołu i wrócił po chwili z jakimś mniej więcej czterdziestopięcioletnim mężczyzną, który został przedstawiony jako Dennis Callaghan.
Taylor natychmiast poczuła do niego antypatię.
Sama nie wiedziała dlaczego. Nie wydał jej się wytworny, powściągliwy i czarujący, lecz próżny (gładka fryzura, obcisły garnitur, krzykliwe spinki, złota bransoleta), nadęty (pobłażliwe spojrzenie, jakim obrzucił młodych ludzi) i nieuczciwy (szeroki uśmiech, który musiał być nieszczery).
Był też nieuprzejmy. Ignorując Taylor, obrzucił bacznym spojrzeniem ukryte pod bluzkami lub swetrami biusty wszystkich młodszych kobiet, a potem dopiero z przymilnym uśmiechem podszedł do pani domu.
Taylor dostrzegła, że panujący przy stole nastrój nagle się zmienił. Sebastian był wyraźnie wściekły. Rzucił znaczące spojrzenie Boskowi, który wzruszył ramionami, jakby chciał powiedzieć: „To nie moja wina”. Taylor zauważyła to i natychmiast stała się czujna. Zaczęła się zastanawiać, czy Callaghan ma coś wspólnego z „projektem”.
Callaghan, który najwyraźniej miał nieopodal podmiejski dom, oznajmił, że przejeżdżał tędy w drodze do miasta i dostrzegł zaparkowane samochody. Wstąpił więc na chwilę, by zobaczyć się z Boskiem i Sebastianem.
Taylor zauważyła, że Sebastian ostrzegawczym gestem unosi palec – dokładnie tak samo, jak zrobił podczas ich wspólnego pobytu w klubie. Callaghan kiwnął lekko głową.
Rozmowa ograniczyła się więc do towarzyskiej wymiany zdań. Wszyscy mówili o tym, jak trudno znaleźć dobrych ogrodników, lub o tym, że dojazdy helikopterem na Manhattan mogą być ryzykowne. Sebastian nadal wydawał się piekielnie zdenerwowany. Kiedy Taylor spytała Callaghana, czym się zajmuje, młody prawnik odpowiedział za niego.
– Wall Street, moja droga. Wszyscy tu obecni prowadzą interesy na Wall Street. Tylko czasem trafi się jakiś artysta… Nawiasem mówiąc, Taylor jest muzykiem.
– Naprawdę?
Przez chwilę znów stała się głównym tematem rozmowy i zanim zdążyła dowiedzieć się czegoś o Callaghanie, kolacja dobiegła końca. Sebastian oznajmił, że chce obejrzeć należącą do gospodarza piwniczkę z cygarami, a potem pospiesznie wyprowadził Callaghana i Boska z jadalni.
Nikt inny nie został zaproszony, ale młodzi ludzie najwyraźniej nie mieli tego za złe. Ada wskazała butelki z porto, maderą oraz sherry. Goście uzbroili się w nowe dawki alkoholu i przeszli do panoramicznego salonu, by kontynuować wymianę plotek.
W tym momencie Taylor zdała sobie sprawę, że nie powiedziała Sebastianowi, iż jej pasją jest muzyka.
Niektórzy obecni, wśród nich Ada, zapalili papierosy.
Taylor, uznając kłęby dymu za dobry pretekst, dokończyła swój likier i oznajmiła, że wychodzi na dwór, by zaczerpnąć odrobinę powietrza. Nie wzbudziło to niczyich podejrzeń ani niczyjego oburzenia. Wszyscy wydawali się zadowoleni, że osoba z niższej sfery zostawia ich we własnym gronie, umożliwiając im nieskrępowaną wymianę zdań.
Wzięła z garderoby swą skórzaną kurtkę, wyszła przez frontowe drzwi i zaczęła iść wzdłuż ściany domu. W pewnym momencie dostrzegła okno od jakiejś piwniczki, zanurzone na metr w ziemi. Zsunęła się i wyjęła kawałek rozbitej szyby. Nie widziała rozmawiających mężczyzn, ale słyszała ich zniekształcone głosy.
– Musisz być ostrożniejszy – mówił Sebastian. – Jezu, kiedy cię zobaczyłem w jadalni, o mało nie zrobiłem w spodnie.
– Przecież trzeba jeszcze dopracować niektóry szczegóły – odparł Callaghan. – A ty jesteś ciągle nieuchwytny, Thom.
– Do cholery, nie możemy spotykać się w naszych biurach, prawda? Musimy postępować ostrożnie, ustalać terminy spotkań z odpowiednim wyprzedzeniem, utrzymywać wszystko w tajemnicy.
– Zajmuję się tego rodzaju sprawami o wiele dłużej niż ty, Thom – mruknął Callaghan. – Wszystko będzie dobrze. Przestań się tak strasznie denerwować.
– Denerwuję się tymi telefonami – wtrącił Bosk. – Czy naprawdę myślisz, że są na podsłuchu?
– Oczywiście, że są na podsłuchu – odparł z irytacją Sebastian. – Nie bądź taki naiwny.
– Nie mogę zbiegać do automatu za każdym razem, kiedy chcę z tobą porozmawiać – oznajmił Bosk. – Co sobie pomyślą, kiedy zauważą, że robię to kilka razy dziennie?
– Ale tak właśnie będziesz musiał postępować – odparł Sebastian. – Rozmowy prowadzone przez komórkę można jeszcze łatwiej przechwycić niż rozmowy z aparatów stacjonarnych.
– Możemy skorzystać z serwisu odbierającego telefony – powiedział Callaghan. – Robiłem to już wiele razy. Dzwonisz i zostawiasz wiadomość. Ja dzwonię z innego aparatu i odbieram ją. Zatrudnimy drugi serwis do przekazywania informacji w przeciwną stronę.
To sprytne – pomyślała Taylor. – Ale gdybyś był naprawdę sprytny, Thom, wpadłbyś na to, żeby nosić rękawiczki, kiedy oglądasz szafkę z aktami, do której zamierzasz się włamać.
Nagle poczuła dreszcz podniecenia, wywołany przez świadomość, że zbliża się do finału swego śledztwa. Pomyślała, że tak samo musiał się poprzedniego dnia czuć Reece, występując na sali sądowej. Albo jej ojciec… na polu golfowym lub ze swą ukochaną strzelbą w dłoniach.
Kiedy była młoda, ojciec zabierał ją w letnie, niedzielne poranki na polowanie. Nienawidziła tych wypraw. Wolała leżeć w łóżku i oglądać filmy rysunkowe lub grać na pianinie czy jeździć z matką na zakupy. Ale Samuel Lockwood, zapalony myśliwy, nalegał na to, by jeździła z nim. Przynosił do samochodu jeszcze ciepłe martwe ptaki i kazał jej dotykać ich wskazującym palcem, by się przekonała, że nie mogą już nikomu zrobić nic złego.
No widzisz, nic się nie stało, prawda? Kiedy są martwe, nie mogą cię ugryźć, Taylie. Pamiętaj o tym.
– Zgoda – powiedział Dennis Callaghan. – Musimy być ostrożni, ale nie możemy pozwolić, żeby to nas sparaliżowało.
– Do cholery, jesteśmy złodziejami – warknął Sebastian. – Czy tylko ja traktuję to poważnie?
– Więc czego chcesz, Thom? – spytał Bosk, śmiejąc się niepewnie. – Czy mamy używać walkie-talkie i sprzętu zagłuszającego? Przebierać się?
– Zgoda, może jestem trochę przewrażliwiony. Ale zdarzył mi się dziwny przypadek.
– Co takiego?
– Kiedy poszedłem do firmy w sobotę wieczorem, byłem pewien, że nikt nie dowie się o mojej wizycie. Już w piątek zakleiłem taśmą zamek od drzwi, żebym mógł wejść, nie zostawiając żadnych śladów w komputerze. Ale jeden ze wspólników, stary dureń, zabrał przez pomyłkę moją kartę elektroniczną i wszedł dzięki niej w niedzielę nad ranem. Tym samym moja obecność została odnotowana.