Выбрать главу

Rozdział dziewiętnasty

Taylor była zaskoczona.

Mitchell Reece mógłby być zawodowym projektantem wnętrz.

Nie spodziewała się, że potrafi znaleźć na to czas lub że interesuje się wystrojem swego mieszkania. Kiedy więc otworzył jej drzwi i wpuścił ją do środka, wydała cichy okrzyk zdumienia.

Mieszkanie składało się z jednego przestronnego pomieszczenia. Na niewielkim podniesieniu znajdowała się otoczona mosiężną barierką sypialnia. Jej jedynym umeblowaniem była dębowa szafa, taka sama toaletka i łóżko, które natychmiast zwróciło jej uwagę. Było wykonane z ciemnego mahoniu i tak duże, że w każdej innej przestrzeni wydawałoby się olbrzymie. Na jego zagłówku rzeźbionym w gotyckim stylu znajdowały się jakieś niewyraźne figury – być może smoki lub chimery.

Przypomniała jej się mityczna postać z książki „O tym, co Alicja odkryła po drugiej stronie lustra”.

Ach, Dżabbersmoka strzeż się, strzeż!

Szponów jak kły i tnących szczęk!

Pokój zdobiły liczne rośliny, rzeźby, wysokie półki na książki i tkaniny. Małe lampki rzucały snopy światła na posążki i obrazy, niekiedy tak brzydkie, że mogły być bardzo cenne. Ceglane i tynkowane ściany pomalowane było na biało, szaro i różowo. Dębową podłogę zdobiły białe plamy.

Jeśli on w dodatku potrafi gotować – pomyślała Taylor – to chyba zmienię moje plany dotyczące przygarnięcia dziecka i wyjdę za niego za mąż.

– Wiem, że zaprosiłeś mnie tylko po to, by zrobić na mnie wrażenie.

Reece roześmiał się głośno.

– Pozwól, że powieszę twój płaszcz.

Miał na sobie workowate spodnie, luźną, białą koszulę i sportowe pantofle, skarpetek nie włożył. Najwyraźniej wyszedł niedawno spod prysznica, bo jego włosy nadal były mokre.

Taylor wybrała wcielenie kobiety-wampa. Czarne pończochy, ale buty na niskim, wygodnym obcasie. Czarna suknia od Carolin Herrery, obcisła, ale zapinana pod szyją. (Jej współlokatorka powiedziała jej kiedyś, że ma wspaniałą figurę, ale zbyt drobne piersi, dlatego nie powinna nosić sukni z dużym dekoltem).

Zauważyła, że Reece ogląda ją uważnie od stóp do głów. Robił to dyskretnie, ale nie dość dyskretnie, bo dostrzegła jego odbicie w jednym z luster.

No dobrze, panienko z Westchester – powiedziała w myślach do tajemniczej przyjaciółki Reece’a. – Ciekawe, czy potrafiłabyś wcisnąć na siebie taką suknię.

Idąc za gospodarzem po orientalnym dywanie do części jadalnej, zwróciła uwagę na stół. Na jego bocznej ściance wyrzeźbione były oblicza słońca. Nie dostrzegła na nich uśmiechu.

– Twój stół wydaje się niezbyt szczęśliwy.

– Bo się nudzi. Nieczęsto zapewniam mu towarzystwo. Dziś będzie zadowolony.

Podając Reece’owi przyniesioną przez siebie butelkę wina, przyjrzała mu się uważnie i doszła do wniosku, że on też nie jest bardzo szczęśliwy. Nadal miał przekrwione oczy, a ona odniosła wrażenie, że stara się odsunąć od siebie myśli o firmie, ale nie jest do końca zrelaksowany.

Przeszedł do części kuchennej i włożył butelkę chardonnay do lodówki. Zajrzała do jej wnętrza i stwierdziła, że nie ma tam nic oprócz wina.

– Powinieneś od czasu do czasu kupować coś do jedzenia – powiedziała żartobliwym tonem. – Sałatę, pomarańcze. Podobno można dostać nawet kurczęta, które są przygotowane do pieczenia.

– To tylko moja piwnica na wino – odparł ze śmiechem Reece, wyjmując butelkę białego puligny-montrachet, ulubionego burgunda jej ojca. – Lodówka jest tam.

Pokazał jej wysoką ścianę chłodniczą, a potem wyjął dwa kryształowe kieliszki, włożył wino do ceramicznego termosu i przeniósł wszystko do części mieszkalnej.

On naprawdę ma klasę – pomyślała z uznaniem.

Nalał wino i stuknęli się kieliszkami.

– Za nasze zwycięstwo.

Taylor spojrzała mu w oczy i powtórzyła jego słowa. Wino miało wyraźny bukiet. Kieliszek ciążył jej w ręku.

Usiedli, a on opowiedział jej, jak znalazł to mieszkanie. Kiedy się tu wprowadzał, było jeszcze niewykończone, sam więc zadbał o wszystkie szczegóły. Zajęło mu to rok, bo prowadził wtedy trzy poważne procesy i nie mógł się spotykać z przedsiębiorcami budowlanymi.

– Spałem często w pyle trocin, ale wygrałem wszystkie sprawy.

– Czy kiedykolwiek jakąś przegrałeś?

– Oczywiście. Każdy przegrywa procesy. Ja wygrywam może trochę częściej niż inni. Ale to nie jest żadna magia. Ani szczęście. Kluczem jest przygotowanie. I wola zwycięstwa.

– Przygotowanie i Wola. Tak mogłoby brzmieć twoje motto.

– Chyba powinienem postarać się o herb. Ciekawe, jak brzmiałoby to po łacinie.

Taylor wstała i podeszła do długiej drewnianej półki.

– Moja matka nazwałaby to półką z bibelotami. A ja, jako dziecko, zawsze myślałam, że bibelot to brzydki ceramiczny pudel.

Reece zaśmiał się głośno, a ona zauważyła na jednej z półek armię metalowych żołnierzy.

– Kolekcjonuję je – wyjaśnił Reece. – Największy zbiór na świecie miał chyba Winston Churchill, ale Malcolm Forbes też nie miał się czego wstydzić. Ja zajmuję się nimi dopiero od jakichś dwudziestu lat.

– Z czego one są? Z cyny?

– Z ołowiu.

– Kiedyś mój ojciec wpadł na pomysł, żeby dać mi na gwiazdkę nie lalkę, tylko żołnierzy – powiedziała Taylor. – Miałam wtedy chyba osiem albo dziewięć lat. Dostałam kilka paczek z plastikowymi facetami. Dał mi też B-52, więc zbombardowałam większość armii i wróciłam do Barbie i Kubusia Puchatka. Czy masz też sprzęt wojskowy? Armaty i katapulty?

– Wszystko. Żołnierzy, konie, armaty i pojazdy do ich przewożenia…

Taylor wypiła łyk wina i pogrążyła się w myślach.

W życiu bywa czasem tak, że ogarnia człowieka coś w rodzaju szaleństwa – mówiła sobie w duchu. – Spada to na ciebie tak nagle, że zdajesz się opuszczać swoje ciało i myślisz tylko: „Do diabła, to takie dziwne, oto ja, Alicja z krainy czarów, siedzę w ekskluzywnym mieszkaniu obok przystojnego mężczyzny, bawię się w detektywa, piję wino, które kosztuje ze sto dolarów i rozmawiam o ołowianych żołnierzykach”.

Doszła do wniosku, że w żadnych okolicznościach nie wolno jej wypić zbyt dużo.

Reece przesunął figurki kilku żołnierzy.

– Kiedy miałem szesnaście lat, ustawiłem samodzielnie brytyjski czworobok.

– Co to jest?

– Rodzaj szyku bojowego. Żołnierze ustawieni byli w dwóch rzędach. Jedni stali i ładowali broń, drudzy przyklękali i strzelali. Jedynymi wojownikami, którym udało się przebić przez ten szyk, byli afrykańscy Zulusi.

– Oczywiście – mruknęła poważnym tonem Taylor, kiwając potakująco głową.

– Uważasz, że jestem śmieszny, prawda?

Potrząsnęła głową, ale nie potrafiła zachować poważnego wyrazu twarzy, toteż uśmiechnęła się przyjaźnie.

– Stanowczo tak.

Reece klepnął ją żartem w ramię i przez chwilę trzymał dłoń na jej barku. Potem wstał i nastawił jakąś jazzową płytę.

– Czy masz już wiadomości na temat swoich taśm z nagraniami?

– Owszem, ale wyłącznie niepomyślne.

– Wystarczyłoby, żeby zainteresowała się nimi jedna firma płytowa.

Taylor wzruszyła ramionami, zerkając równocześnie na stary zegar. Była ósma trzydzieści. Nie czuła zapachu żadnej gotującej się potrawy.

Ma jedną wadę: nie umie gotować – pomyślała. – Może zabierze mnie na kolację do miasta. Ale…