Выбрать главу

– A co na to policja?

Reece roześmiał się głośno.

– Nie, nie. Żadnej policji. Burdick dowiedziałby się o zaginięciu tego dokumentu. Nasz klient również. Gazety… – Spojrzał jej w oczy. – Więc chyba już wiesz, po co cię tu zaprosiłem.

– Chcesz, żebym dowiedziała się, kto to zrobił?

– W gruncie rzeczy chciałbym, żebyś odzyskała dokument. Prawdę mówiąc, nie obchodzi mnie, kto go ukradł.

Taylor wybuchnęła śmiechem. Pomysł wydał jej się absurdalny.

– Ale dlaczego ja?

– Nie mogę zrobić tego sam. – Reece rozparł się wygodnie w fotelu. Wydawał się tak spokojny, jakby Taylor przyjęła już jego propozycję, a ona poczuła się lekko zirytowana jego pewnością siebie. – Ktokolwiek go zabrał, wie, że nie mogę pójść na policję, i będzie śledził moje ruchy. Potrzebuję kogoś, kto mi pomoże. Potrzebuję ciebie.

– Ja właśnie…

– Wiem o twojej wyprawie na narty. Bardzo mi przykro. Będziesz musiała ją przełożyć na później.

Tyle, jeśli chodzi o negocjacje, pani Strickland – pomyślała Taylor.

– Sama nie wiem, co o tym sądzić, Mitchell – rzekła głośno. – Twoja propozycja mi pochlebia, ale nie mam pojęcia, jak się do tego zabrać…

– Pozwól, że coś ci powiem. Współpracujemy z wieloma… prywatnymi detektywami…

– W rodzaju Sama Spade’a. Jestem tego pewna.

– Wcale nie w rodzaju Sama Spade’a. To właśnie usiłuję ci powiedzieć. Najlepszymi detektywami są kobiety. Umieją słuchać uważniej niż mężczyźni. Mają więcej empatii. Są lepszymi obserwatorami. Ty jesteś bystra, lubiana przez pracowników firmy i – jeśli mogę się tak metaforycznie wyrazić – według krążących plotek podobno masz jaja.

– Doprawdy? – spytała Taylor, marszcząc brwi. Stwierdzenie Mitchella sprawiło jej ogromną satysfakcję.

– Jest jeszcze jeden powód. Mam do ciebie zaufanie.

Zaufanie – pomyślała ze zdziwieniem. Przecież on mnie wcale nie zna. Potem zrozumiała, o co mu chodzi, i lekko się uśmiechnęła.

– Poza tym wiesz, że ja go nie ukradłam. Mam niepodważalne alibi.

Reece, nie okazując najmniejszego zażenowania, kiwnął głową.

– Owszem. Nie było cię w mieście.

Taylor istotnie wyjechała do Marylandu, by spędzić Święto Dziękczynienia z rodzicami.

– Przecież mogłam kogoś wynająć.

– Moim zdaniem inicjator kradzieży istotnie kogoś wynajął – oznajmił Reece, wskazując ruchem głowy sejf. – To było profesjonalne włamanie. Sprawca otworzył zamek, a bez względu na to, co pokazują w filmach, nie jest to łatwe. Chodzi jednak o to, że ty nie masz motywu, a kiedy mamy do czynienia z przestępstwem, motyw jest pierwszą podstawą do podejrzeń. Dlaczego miałabyś wykradać ten dokument? Masz dobre stosunki z wszystkimi pracownikami firmy. Nie potrzebujesz pieniędzy. Starasz się o przyjęcie do jednej z trzech najlepszych uczelni prawniczych w kraju. Poza tym nie mogę sobie wyobrazić, by córka Samuela Lockwooda kradła jakieś dokumenty.

Taylor poczuła dreszcz. Była zdumiona tym, że Reece tak dokładnie zbadał jej życie.

– No cóż, przypuszczam, że Ted Bundy też miał prawych rodziców. Chodzi jednak o to, że to przekracza moje możliwości, Mitchell. Ty potrzebujesz zawodowca – jednego z tych prywatnych detektywów, których wynajmowałeś do tej pory.

– To nic nie da – oznajmił tak stanowczym tonem, jakby to było oczywiste. – Potrzebuję kogoś, kto może się tu kręcić, nie wzbudzając niczyich podejrzeń. Będziesz musiała zajrzeć do różnych zakamarków firmy.

Alicja po drugiej stronie lustra… – pomyślała Taylor.

– To może ci przynieść spore korzyści – ciągnął Reece, dostrzegając malujące się na jej twarzy wahanie. Obrócił w palcach filiżankę z kawą, a widząc jej uniesioną ze zdziwienia brew, kontynuował: – Jestem prawnikiem i straciłem wrodzoną delikatność, kiedy po raz pierwszy wystąpiłem w sądzie. Jeśli przegram tę sprawę, to nie zostanę w tym roku awansowany na wspólnika, a to byłaby dla mnie katastrofa. Mogą mnie nawet zwolnić. Ale jeśli znajdziemy ten dokument, a nikt nie dowie się o kradzieży, zapewne zostanę wspólnikiem kancelarii Hubbard, White and Willis lub – jeśli nie zechcę tu dalej pracować – jakiejkolwiek innej firmy prawniczej.

– A wtedy…? – spytała, nadal nie będąc pewna, do czego zmierza jej rozmówca.

– Wtedy będę mógł zapewnić ci przyjęcie na każdą uczelnię prawniczą, jaką zechcesz wybrać, i zaproponować ci posadę po jej ukończeniu. Mam kontakty w różnych sferach – w rządzie, w firmach zajmujących się prawem handlowym, prawem cywilnym, prawem z zakresu ochrony środowiska.

Podczas swej aplikacji Taylor Lockwood miała okazję się przekonać, że machina prawna pracuje na wielu paliwach. I że machina ta może zmiażdżyć człowieka, niemającego delikatnej sieci kontaktów oraz niepisanych zobowiązań, o której tak mało subtelnie wspomniał Reece.

Wiedziała też jednak, że można wybrać trudniejszą drogę i zrobić karierę dzięki szczęściu, wytężonej pracy i inteligencji.

– Doceniam twoją ofertę, Mitchell, ale mój profesor z uczelni pisuje wszystkie listy polecające, jakich potrzebuję – odparła oschle.

Mitchell zamrugał oczami i uniósł rękę.

– Przepraszam cię. Wyraziłem się niestosownie. Jestem przyzwyczajony do rozmawiania z ludźmi, którzy są albo oszustami, albo chciwymi łobuzami. – Zaśmiał się gorzko. – W dodatku przestaję odróżniać moich kryminalistów z programu dobrej woli od wytwornych klientów, których podejmujemy wystawnymi kolacjami w Downtown Athletic Club.

Kiwnęła głową, akceptując jego przeprosiny. Była zadowolona, że udało jej się jasno określić pewne podstawowe zasady ich współpracy.

Reece przyglądał jej się przez chwilę tak uważnie, jakby nagle ujrzał ją w nowym świetle. Potem na jego twarzy pojawił się niewyraźny uśmiech.

– Chyba mi się podobasz – powiedział.

– Co masz na myśli?

– Mam wrażenie, że jesteś osobą, która nigdy nie prosi o pomoc.

Taylor wzruszyła ramionami.

– Ja też – mruknął Reece. – Nigdy. Ale teraz potrzebuję pomocy i trudno mi o nią poprosić. Nawet nie wiem jak… Więc spróbuję jeszcze raz. – Chłopięcy uśmiech. – Czy mi pomożesz? – spytał głosem, w którym dosłyszała nietypowe dla niego wzruszenie.

Wyjrzała przez okno. Blade słońce skryło się za grubą warstwą chmur, a niebo nabrało tak ciemnego odcienia, jak jego odbicie w wodach zatoki.

– Uwielbiam ładne widoki – powiedziała. – Z mojego mieszkania można dostrzec Empire State Building. Ale trzeba wychylić się przez okno łazienki.

Cisza. Reece odgarnął włosy znad czoła i przetarł oczy. Mosiężny zegar, stojący na jego biurku, cicho tykał.

Taylor usiłowała zasięgnąć w myślach rady Alicji, młodej dziewczyny z angielskiej prowincji, która pod wpływem wakacyjnej nudy postanowiła udać się w ślad za mówiącym królikiem do jego nory, do krainy całkowicie odmiennej od jej własnego świata.

– No dobrze – rzekła w końcu. – Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia, jak się do tego zabrać, ale pomogę ci.

Reece z uśmiechem pochylił się w jej kierunku i nagle zastygł w bezruchu. W firmach prawniczych obowiązują ścisłe zasady poprawnego postępowania. Bez względu na to, co działo się w pokojach hotelowych lub w sypialniach prawników, w biurze nie wolno było nikogo pocałować, nawet w policzek. Zwykły, serdeczny uścisk był podejrzany. Reece, chcąc wyrazić swą wdzięczność, ujął oburącz dłoń Taylor. Poczuła zapach drogiej wody po goleniu, zmieszany z wonią potu.