W rezultacie postanowiłem nie robić nic.
Wziąłem do ręki stalową pałeczkę i jeszcze raz uderzyłem w czaszkę. Znów usłyszałem ten sam dźwięk. Zupełnie jakby nieznane zwierzę nagle ożyło i wydało z siebie smutny pomruk. Podniosłem czaszkę i spróbowałem przyjrzeć się jej z bliska. Czy to możliwe, żeby czaszka wydawała tak osobliwy dźwięk? Stuknąłem jeszcze raz pałeczką i wówczas zrozumiałem, że odgłos wydobywał się z jednego miejsca w czaszce.
Stukałem w czaszkę jeszcze wiele razy, aż w końcu udało mi się ustalić to miejsce. Westchnienie powstawało w płytkim, okrągłym zagłębieniu pośrodku czoła. Zagłębienie miało jakieś dwa centymetry średnicy i było bardziej szorstkie niż reszta czaszki. Zupełnie jakby kość w tym miejscu była ułamana. Coś tu musiało być, na przykład róg…
Róg?
Jeśli to był naprawdę ślad po rogu, to znaczy, że trzymałem w ręku czaszkę jednorogiego ssaka. Przewertowałem Atlas anatomiczny jeszcze raz, ale niczego podobnego nie znalazłem. Jedynie może nosorożec, ale nie zgadzała się wielkość, no i kształt czaszki był zupełnie inny. Nie, to na pewno nie był nosorożec.
Nie było rady. Wyjąłem z lodówki lód i nalałem do szklanki old crow. Było już dobrze po południu, doszedłem więc do wniosku, że mogę się czegoś napić. Potem zjadłem szparagi z puszki. Uwielbiam białe szparagi. Kiedy opróżniłem całą puszkę, zjadłem chleb z suszonymi persimonkami kaki i wypiłem drugą szklankę whisky.
Nie było sensu dłużej zwlekać, to musiała być czaszka jednorożca. Nie posunę się ani o krok do przodu, jeśli nie zdecyduję się tak myśleć.
To była czaszka jednorożca.
Pięknie – pomyślałem. Ale dlaczego coś takiego musiało się przytrafić właśnie mnie? Co ja takiego zrobiłem? Jestem zwykłym, prywatnym cyfrantem. Nie mam ambicji, nie jestem chciwy. Nie mam nawet rodziny, przyjaciół ani kochanki. Jedyne, co chciałem jeszcze osiągnąć, to w miarę szybko uskładać tyle pieniędzy, żeby porzucić pracę i resztę życia spędzić w spokoju, ucząc się gry na wiolonczeli albo greki. Dlaczego właśnie ja musiałem wplątać się w tę sprawę? Co mnie obchodzi jednorożec albo redukcja dźwięku?
Poszedłem do sypialni, otworzyłem książkę telefoniczną i wykręciłem numer biblioteki. Poprosiłem do telefonu kogoś z informacji. Po dziesięciu sekundach usłyszałem głos długowłosej dziewczyny.
– Atlas anatomiczny - przedstawiłem się.
– Dziękuję za loda – powiedziała.
– Nie ma za co. Czy mógłbym panią o coś prosić?
– Prosić? Zależy o co.
– Chciałbym, żeby się pani dowiedziała dla mnie czegoś na temat jednorożca.
– Jednorożca?
– Czy to niemożliwe?
W słuchawce zapanowała cisza. Wyobraziłem sobie, jak dziewczyna przygryza właśnie dolną wargę.
– To czego mam się dowiedzieć o tym jednorożcu?
– Wszystkiego – odparłem.
– Wie pan co, jest już za dziesięć piąta, zaraz zamykamy i jest straszny ruch. Niestety, nie mogę tego dla pana zrobić. Proszę przyjść jutro. Jutro będzie pan mógł sobie poczytać o jednorożcu, o trójrożcu, o czym tylko pan chce.
– Bardzo się spieszę i to niezwykle ważna sprawa – powiedziałem.
– Aha – mruknęła. – A jak ważna?
– Od tego zależy ewolucja.
– Ewolucja? – powtórzyła jak echo. Chyba się trochę zdziwiła. Czułem, że się zastanawia, czy jestem naprawdę stuknięty, czy tylko na takiego wyglądam. Wolałbym, żeby wybrała to drugie. Może uda mi się w ten sposób rozbudzić jej ciekawość. Milczała dobrą chwilę.
– Pan ma na myśli tę ewolucję, która trwa od tysięcy lat? Nie znam się na tym, ale nie sądzę, żeby to była taka pilna sprawa. Jeden dzień ewolucja może chyba poczekać?
– Jest ewolucja, która trwa od tysięcy lat, ale jest i taka, która nie zajmuje nawet kilku godzin. To nie jest rzecz, którą można by wytłumaczyć przez telefon. Proszę mi wierzyć, to bardzo ważna sprawa. Od tego zależy ewolucja człowieka w najbliższym czasie.
– Jak na Odysei kosmicznej 2001.
– Właśnie – odparłem. Oglądałem ten film na wideo wiele razy.
– Czy pan wie, co o panu myślę?
– Zastanawia się pani, czy jestem groźnym czy niegroźnym wariatem. Zgadłem?
– W zasadzie tak – zgodziła się.
– Nie wydaje mi się, żebym był groźny – powiedziałem.
– Nie sądzę nawet, żebym był wariatem. Może jestem uparty, może nawet bardzo uparty i zbyt pewny siebie, ale nie jestem wariatem. Różne rzeczy słyszałem od ludzi, którzy mnie nie lubią, ale nikt mi jeszcze nie powiedział, że jestem niespełna rozumu.
– Hm… Mówi pan do rzeczy, nie wygląda na złego człowieka, no i kupił mi pan loda. Dobrze, umówmy się w kawiarni koło biblioteki o wpół do szóstej. Dam panu książki. Zgoda?
– To nie takie proste. Nie umiem wyjaśnić pani tego w paru słowach, ale chwilowo… nie mogę wyjść z domu.
– To znaczy – usłyszałem w słuchawce taki dźwięk, jakby stukała paznokciami w zęby – że pan chce, żebym przyniosła panu te książki do domu? Nie wiem, czy dobrze zrozumiałam?
– W zasadzie tak. Właśnie o to mi chodzi – powiedziałem.
– Oczywiście tylko proszę.
– Na co pan liczy? Na moją dobrą wolę?
– Właśnie – odparłem. – Naprawdę jestem w trudnej sytuacji. Zapadła długa cisza. Tylko dzięki melodii Annie Lamie, która dobiegała z głośników biblioteki, zapowiadając koniec pracy, domyśliłem się, że cisza ta nie była wynikiem redukcji dźwięku.
– Pracuję tutaj już od pięciu lat, ale kogoś tak bezczelnego jak pan jeszcze nie spotkałam – powiedziała. – Żeby zamówić książki z dostawą do domu! I to za pierwszym razem!
– Oczywiście, ma pani rację. Ale nie mam innego wyjścia. Jestem osaczony. Liczę już tylko na panią.
– Rozumiem – zrezygnowała. – No to może mi pan łaskawie wytłumaczy, jak do pana trafić.
Uradowany podałem jej adres.
Koniec Świata – pułkownik
– Raczej nie ma nadziei, że odzyska pan cień – rzekł pułkownik, popijając kawę. Jak większość ludzi, którzy przez długie lata wydawali rozkazy, był zawsze wyprostowany i mówił ze ściągniętym podbródkiem. Nie był jednak skłonnym do pouczeń pyszałkiem. Z wojska wyniósł tylko wyprostowaną postawę, regularny tryb życia i całą masę wspomnień. Pułkownik był moim sąsiadem i muszę przyznać, że nadawał się do tej roli doskonale. Uprzejmy, spokojny, dobrze grał w szachy.
– Strażnik powiedział panu prawdę – ciągnął stary pułkownik.
– To niemożliwe ani praktycznie, ani teoretycznie. Dopóki będzie pan w Mieście, dopóty nie może pan mieć cienia, a z Miasta nigdy pan nie wyjdzie. Miasto to potrzask, jak mówimy w wojsku. Można tu wejść, ale wyjść się nie da. Dopóki stoi ten mur.
– Nie sądziłem, że stracę cień na zawsze – powiedziałem.
– Myślałem, że tylko chwilowo oddaję go do depozytu. Nikt mi o tym wcześniej nie powiedział.
– W tym Mieście nikt panu niczego nie powie – odparł.
– Miasto robi wszystko po swojemu. I nie interesuje się tym, czy ktoś coś wiedział, czy nie wiedział. Współczuję panu.
– Co teraz stanie się z moim cieniem?
– Nic. Będzie żył tam, gdzie go pan zostawił. Aż umrze. Widział się pan z nim od tamtego czasu?
– Jeszcze nie. Prosiłem Strażnika kilka razy, ale nie zgodził się. Powiedział, że to ze względu na bezpieczeństwo, czy coś w tym rodzaju.
– No, to nie ma rady – starzec pokręcił głową. – Strażnik musi pilnować cienia, to on ponosi całą odpowiedzialność. Niestety, nic nie mogę dla pana zrobić. Jak pan wie, Strażnik jest zacięty, ma trudny charakter i nie słucha niczyich rad. Musi pan cierpliwie czekać, aż zmieni zdanie.