Выбрать главу

Następnie wyszli z mieszkania. Nie musieli otwierać ani zamykać drzwi. Moje wyrwane z zawiasami drzwi stały teraz otworem dla całego świata.

Zdjąłem i wyrzuciłem do śmieci zakrwawione szorty. Następnie zamoczyłem w wodzie kawałek gazy i wytarłem krew wokół rany. Czułem rwący ból przy każdym zgięciu ciała. Bluza też ubrudzona była krwią. Z ubrań leżących na podłodze wyszukałem jakieś płytkie slipki i koszulę w takim kolorze, na którym plamy z krwi nie rzucają się zbytnio w oczy. Kosztowało mnie to dużo wysiłku.

Poszedłem do kuchni i napiłem się wody. Potem usiadłem na krześle i czekałem na ludzi z Systemu.

Nie musiałem długo czekać, przyszli jakieś pół godziny później. Było ich trzech. Jednego znałem – to młody łącznik, który przychodził do mnie po odbiór danych. Miał na sobie, jak zwykle, ciemny garnitur, białą koszulę i krawat, jaki noszą urzędnicy kasy pożyczkowej. Dwaj pozostali, w trampkach i kombinezonach, przebrani byli za pracowników firmy transportowej. Oczywiście wcale nie wyglądali jak urzędnik i pracownicy fizyczni jakiejś firmy. Mieli rozbiegane oczy i napięte mięśnie, w każdej chwili gotowi byli do odparcia ataku.

Oni również weszli bez pukania i nie zdejmując butów. Podczas gdy dwóch w kombinezonach robiło przegląd mieszkania, łącznik zajął się przesłuchaniem. Wyjął z wewnętrznej kieszeni marynarki czarny notes i zapisywał w nim to, co uznał za stosowne. Powiedziałem mu, że do mieszkania wtargnęło dwóch mężczyzn i że szukali czaszki. Potem pokazałem mu ranę. Oglądał ją przez chwilę, lecz nie wypowiedział się na jej temat ani słowem.

– Co to właściwie za czaszka? – spytał.

– Nie mam pojęcia – odparłem. – Sam chciałbym wiedzieć.

– Naprawdę niczego sobie nie przypominasz? – powiedział głosem bez intonacji. – To bardzo ważne. Radzę ci, żebyś sobie przypomniał. Potem nie będę uwzględniał poprawek. Skoro przyszli do ciebie po czaszkę, to znaczy, że musieli mieć jakiś powód. Nic się nie rodzi z zera. W dodatku przeszukali mieszkanie dość gruntownie. Trudno uwierzyć, że nie masz nawet pojęcia, o co mogło im chodzić.

– Skoro jesteś taki mądry, to może sam mi wyjaśnisz, o co w tym wszystkim chodzi? – odparłem.

Łącznik postukał ołówkiem w notes.

– Dowiem się – powiedział. – Ale gdyby się okazało, że coś przed nami ukryłeś… nie chciałbym być w twojej skórze. Rozumiesz?

Przytaknąłem. Skąd mogłem wiedzieć, co się jeszcze stanie.

– Podobno symbolanci znów coś kombinują. Zaczynają działać. Nie wiemy jeszcze, co zaplanowali i jaki to ma związek z tobą, ale po nitce do kłębka dowiemy się wszystkiego. To jedno jest pewne.

– Co mam robić w takiej sytuacji?

– Uważać. I radzę ci odpocząć. Najlepiej zrezygnuj z następnego zlecenia. Jeśli coś zauważysz, natychmiast kontaktuj się z nami. Czy twój telefon działa?

Podniosłem słuchawkę. Telefon był sprawny. Olbrzym chyba umyślnie nie ruszał telefonu. Ciekawe dlaczego.

– Działa – powtórzyłem.

– Słuchaj – ciągnął – masz dzwonić do mnie nawet w najdrobniejszej sprawie. Niczego nie staraj się rozwiązać na własną rękę. Niczego nie ukrywaj. Oni nie żartują. Następnym razem nie skończy się na lekkim zadraśnięciu brzucha.

– Zadraśnięciu? – oburzyłem się.

Dwaj mężczyźni w kombinezonach skończyli swoją pracę i wrócili do kuchni.

– Niezła robota – stwierdził starszy. – Szukali według planu, nie pominęli niczego. To zawodowcy. Nie ma wątpliwości, to symbolanci.

Łącznik skinął głową i mężczyźni w kombinezonach wyszli z mieszkania. Zostaliśmy z łącznikiem sami.

– Dlaczego pocięli mi ubrania? – westchnąłem. – Przecież nie mogłem schować do kieszeni czaszki. Oczywiście, gdybym miał jakąś czaszkę.

– To zawodowcy. Mogłeś zostawić czaszkę w skrytce na dworcu, a w mieszkaniu schować tylko klucz. Taki klucz mogłeś wsadzić wszędzie.

– Rzeczywiście – powiedziałem. Rzeczywiście.

– Swoją drogą, nie składali ci jakichś propozycji?

– Propozycji?

– Na przykład przejścia do Fabryki. Nie obiecywali pieniędzy albo wysokiej pozycji? A może cię szantażowali?

– Nie, nie przypominam sobie. Rozcięli mi brzuch i pytali o czaszkę; to wszystko.

– Słuchaj i dobrze zapamiętaj – powiedział łącznik. – Nie wolno ci się zgodzić, nawet gdyby coś ci zaproponowali. Jeśli zdradzisz, znajdziemy cię nawet pod ziemią. I zlikwidujemy. To nie pogróżki. Obiecuję ci to. Z nami jest państwo, możemy robić wszystko.

– Będę uważał.

Kiedy znowu zostałem sam, jeszcze raz spróbowałem zastanowić się nad całą sprawą. Niestety, brakowało mi najważniejszego ogniwa – nie wiedziałem, co właściwie kombinował profesor. Bez tego wszystkie moje przypuszczenia nie miały większego sensu. Natomiast to, co mogło zrodzić się w głowie tego starca, z pewnością przerastało moją wyobraźnię.

Pewne było tylko jedno – zdradziłem System. A kiedy się o tym dowiedzą, znajdę się w bardzo nieprzyjemnej sytuacji. Nawet jeśli powiem, że zmuszono mnie do kłamstwa szantażem. Nie wybaczą mi, nawet gdyby mi uwierzyli.

Kiedy tak rozmyślałem, ból zrobił się nie do wytrzymania, postanowiłem więc pojechać do lekarza. Odszukałem w książce telefonicznej numer radiotaxi i zamówiłem taksówkę. Przyłożyłem do rany ręcznik, na to ubrałem luźne spodnie, założyłem też buty. Kiedy schyliłem się, żeby zawiązać sznurowadła, poczułem taki ból, jakbym rozrywał się na pół.

Zjechałem na dół windą, usiadłem w hallu i czekałem na taksówkę. Mijały mnie kobiety wracające z zakupów. Z ich siatek wyglądały pory i rzodkiew. Chyba im zazdrościłem. Nikt nie przewracał im lodówek, nikt nie rozcinał brzuchów. Myślą jedynie o wynikach swoich dzieci w szkole i o tym, jak przyrządzić pory, ich życie toczy się spokojnie. Nie muszą martwić się o jednorożce ani przeciążać głów transformacjami liczbowymi. To chyba właśnie jest normalne życie.

Przypomniałem sobie o moich krewetkach, wołowinie, maśle i sosie pomidorowym, rozmrażających się w tej chwili na podłodze. Najlepiej, jeśli zjem to wszystko jeszcze tego samego dnia. Ale nie miałem apetytu.

Przyjechał listonosz na czerwonym supercubie i zaczął wrzucać listy do skrzynek obok wejścia. Zauważyłem, że niektóre skrzynki wypełniają się przesyłkami po brzegi, do innych zaś nie trafia nic. Na moją skrzynkę listonosz nawet nie spojrzał.

Obok skrzynek stał fikus, w donicy leżały niedopałki i patyki po lodach. Drzewko wyglądało na bardzo zmęczone. Czułem się podobnie. Każdy tylko przechodzi obok, czasami wyrzuca peta albo obrywa liście. Sam też nie mogłem sobie przypomnieć, od kiedy stało tu to drzewko, chociaż ze stanu donicy wynikało, że chyba od dość dawna.

Po obejrzeniu rany lekarz spytał, jak do niej doszło.

– Posprzeczałem się z kumplem, poszło o dziewczynę – powiedziałem. Nie było innego tłumaczenia. Każdy by się domyślił, że rana została zadana nożem.

– Mam obowiązek powiadomić policję – oznajmił lekarz.

– Policję? Panie doktorze, wina była po mojej stronie, a rana nie jest zbyt głęboka, czy nie dałoby się załatwić tego po cichu?

Lekarz pomruczał chwilę niezadowolony, ale w końcu zgodził się i kazał mi się położyć. Zdezynfekował ranę, zrobił kilka zastrzyków, po czym wyciągnął igłę i nici i zręcznie zaszył rozcięte miejsce. Kiedy skończył, pielęgniarka, mierząc mnie podejrzliwym wzrokiem, przybandażowała do brzucha grubą warstwę gazy, a na to założyła coś w rodzaju gumowego pasa.

– Nie może się pan nadwerężać – powiedział lekarz – pić alkoholu, uprawiać seksu, nie radzę nawet śmiać się zbyt głośno. Najlepiej niech się pan położy i czyta choćby książkę. Proszę zgłosić się do mnie jutro.