Za oknem padał deszcz. Na ziemię spadały ciężkie jak lód krople zimowego deszczu. Przy oknie siedział pułkownik, jak zwykle wyprostowany, i nieruchomym wzrokiem przyglądał się tym kroplom.
Chciałem podnieść rękę i dotknąć własnej twarzy, ale nie mogłem tego zrobić. Moja ręka była zbyt ciężka. Chciałem powiedzieć o tym pułkownikowi, ale nie mogłem wydobyć głosu. Nie byłem w stanie wypchnąć powietrza z płuc. Mogłem jedynie otworzyć oczy i patrzeć nimi na starca. Nie pamiętałem również, co się właściwie stało. Kiedy się nad tym zastanawiałem, poczułem taki ból, jakby coś chciało mi rozsadzić głowę.
– Zima – odezwał się starzec i postukał palcami w szybę. – Przyszła zima. Chyba już zrozumiałeś, jak bardzo jest niebezpieczna.
Skinąłem lekko głową.
Aha – więc to zimowy mur był sprawcą mojego nieszczęścia. Potem przez Las dotarłem do biblioteki. Przypomniałem sobie też chwilę, gdy włosy dziewczyny dotknęły mojego policzka.
– Do domu przyprowadziła cię Bibliotekarka. Strażnik jej pomógł. Miałeś straszną gorączkę, cały byłeś zlany potem. To było przedwczoraj.
– Przedwczoraj?…
– Tak. Spałeś dwa dni – powiedział. – Myślałem, że już nigdy się nie obudzisz. Byłeś w Lesie, prawda?
– Przepraszam – powiedziałem.
Starzec zdjął z pieca garnek i przelał zupę na talerz. Następnie objął mnie ramieniem, podniósł trochę i oparł na poduszce. Usłyszałem chrzęst moich własnych kości.
– Najpierw zjedz – powiedział. – Myśleć i przepraszać będziesz później. Nie masz apetytu?
Nie. Nie miałem ochoty nawet wdychać powietrza.
– No, ale musisz trochę tego wypić. Tylko trzy łyżki. Wypijesz trzy łyżki, a resztę możesz zostawić. Dasz radę?
Skinąłem głową.
Zupa z jakimś leczniczym zielem była tak gorzka, że zbierało mi się na wymioty, ale przełknąłem jakoś te trzy łyżki. Kiedy skończyłem, zdawało mi się, że opuściły mnie resztki sił.
– To wystarczy – rzekł starzec, odkładając łyżkę na talerz. – Ta zupa jest trochę gorzka, ale wypędzi z ciebie zły pot. Teraz się prześpij, a kiedy się obudzisz, poczujesz się znacznie lepiej. Możesz spać spokojnie. Będę czuwał.
Kiedy znów otworzyłem oczy, za oknem było już zupełnie ciemno. Wiatr zacinał deszczem w szybę. Starzec siedział na krześle tuż obok mojej poduszki.
– No jak? Lepiej się czujesz?
– O, tak. Dużo lepiej – powiedziałem. – Która godzina?
– Ósma.
Spróbowałem się podnieść, ale byłem jeszcze bardzo słaby.
– Dokąd to się wybierasz? – spytał starzec.
– Do biblioteki – odparłem.
– Nie żartuj. Nie przejdziesz nawet pięciu metrów.
– Nie mogę przerwać pracy.
Starzec pokręcił głową. – Stare Sny zaczekają. I Strażnik, i dziewczyna wiedzą o twojej chorobie. Biblioteka na pewno jest dziś zamknięta.
Westchnął, podszedł do pieca i nalał sobie herbaty, po czym znów usiadł koło łóżka.
– Zdaje się, że ty ją kochasz – powiedział. – Nie miałem zamiaru o to pytać, ale chyba muszę. Siedziałem cały czas przy tobie. Człowiek trawiony gorączką mówi różne rzeczy. Zresztą nie musisz się tego wstydzić. To naturalne, że młody człowiek się zakochuje. Prawda?
W milczeniu skinąłem głową.
– To dobra dziewczyna. Bardzo martwiła się o ciebie – rzekł starzec, siorbiąc herbatę. – Ale ta miłość nie jest odpowiednia. Dlatego muszę cię ostrzec.
– Dlaczego nie jest odpowiednia?
– Ona nigdy nie odwzajemni twojego uczucia. To nie jej wina. Ani twoja. Jeśli już, to wina tego świata. Ale tego nie można zmienić. Tak jak nie można odwrócić biegu rzeki.
Podniosłem się na łóżku i dotknąłem rękami twarzy. Miałem strasznie zapadnięte policzki.
– Pan pewnie mówi o sercu?
Starzec skinął głową.
– Ja mam serce, a ona nie, dlatego kochając ją, niczego nie zyskam?
– Tak – odparł. – Tylko stracisz. Masz rację, ona nie ma serca. Ja też nie mam. Nikt go tutaj nie ma.
– Ale pan jest taki uprzejmy! Zajmuje się pan moimi sprawami, opiekuje podczas choroby, zaniedbując własny sen. Czy to nie przejaw serca?
– Mylisz się. Serce i uprzejmość to dwie różne rzeczy. Uprzejmość to jakby samodzielny organ. Mówiąc dokładniej, jest to organ powierzchniowy. Coś w rodzaju nawyku. Nie ma nic wspólnego z sercem. Serce jest głębsze, mocniejsze. I pełne sprzeczności.
– Masz rację.
Zamknąłem oczy i spróbowałem pozbierać myśli.
– Wydaje mi się – zastanawiałem się na głos – że człowiek traci serce w chwili, kiedy umiera jego cień. Nie mylę się?
– Jej cień już umarł i dlatego nie można jej przywrócić serca. Prawda?
Starzec skinął głową. – Byłem w urzędzie i sprawdziłem zapis dotyczący jej cienia. Umarł, gdy miała siedemnaście lat. Pochowano go tam, gdzie wszystkie cienie – w Jabłoniowym Lesie. Widziałem akt zgonu. Reszty powinieneś dowiedzieć się od niej sam. Lepiej, jeśli usłyszysz to z jej ust. Jedno chciałbym ci tylko powiedzieć. Oddzielono ją od cienia, kiedy była jeszcze dzieckiem. Dlatego nawet nie pamięta, że miała kiedyś serce. Ja porzuciłem cień z własnej woli, gdy byłem już w podeszłym wieku. Dlatego umiem jeszcze zauważyć poruszenie w twoim sercu. Ona nie potrafi nawet tego.
– Ale pamięta swoją matkę. Jej matka miała serce. Może to ją uratuje? Może, na przykład, odziedziczyła po matce odrobinę serca?
– Posłuchaj – rzekł starzec. – Mur nie przeoczy nawet najmniejszej cząstki serca. Wyrwie ją, jeśli komuś taka pozostała. A ludzi, którym nie zdoła odebrać serca, wypędza. Taki właśnie los spotkał matkę tej dziewczyny.
– Więc nie ma już żadnej nadziei?
– Nie chcę, żebyś się rozczarował. To potężne Miasto, a ty jesteś słaby. Przekonałeś się chyba o tym na własnej skórze.
Starzec nie odrywał wzroku od pustej filiżanki.
– Ale możesz ją mieć.
– Mieć?
– Tak, możesz z nią spać, możesz z nią mieszkać. Tego Miasto nie może ci zabronić.
– Ale to wszystko będzie odbywać się bez serca?
– Tak, bez serca. Zresztą już wkrótce zniknie także twoje serce. Nie będziesz więc odczuwał żalu ani zniechęcenia. Nie będzie nieszczęśliwej miłości. Zostanie samo życie. Codzienne, spokojne życie. Będziesz ją lubił i ona będzie cię lubiła. Stanie się tak, jeśli tylko tego zapragniesz. Tego nikt nie może ci odebrać.
– Dziwna rzecz – powiedziałem. – Teraz, kiedy jeszcze mam serce, często o nim zapominam. Nie, tak naprawdę w ogóle o nim nie pamiętam. Ale czuję, że na pewno kiedyś znów sobie o nim przypomnę i chyba właśnie ta pewność nadaje mojemu życiu jakiś sens. Dlatego nie umiem sobie wyobrazić życia, w którym nie będę miał serca.
Starzec pokiwał kilka razy głową.
– Zastanów się dobrze. Masz jeszcze trochę czasu.
– Zastanowię się.
Długo jeszcze zza chmur nie wyglądało słońce. Nie miałem już gorączki, więc stawałem przy otwartym oknie i wdychałem świeże powietrze. Chociaż od dwóch dni mogłem już chodzić, nie miałem jeszcze siły, żeby chwycić się mocniej poręczy na schodach albo nacisnąć klamkę. Starzec co wieczór przynosił mi tę samą ziołową zupę i przyrządzał grysik z ryżu. Siadywał też przy moim łóżku i opowiadał mi swoje wspomnienia. Nie poruszył więcej tematu dziewczyny ani muru, ja również o to nie pytałem. Gdyby miał mi jeszcze coś do powiedzenia, na pewno zrobiłby to sam. Trzeciego dnia pożyczyłem od starca kule i wybrałem się na przechadzkę wokół domów na wzgórzu. Kiedy tak spacerowałem, zauważyłem, że zrobiłem się dziwnie lekki. Z pewnością straciłem znacznie na wadze podczas choroby, ale czułem, że to nie był jedyny powód. Zima uczyniła wszystko jakby trochę cięższym. A ja tkwiłem jeszcze poza tym ociężałym światem.