Przede mną roztaczał się widok na zachodnią połowę Miasta. Widziałem wieżę zegarową, mur i nikłą postać Bramy Zachodniej na horyzoncie. Tylko tyle zdołałem dostrzec przez ciemne okulary, ale zdawało mi się, że w tym zimowym powietrzu wszystko stało się wyraźniejsze. Zupełnie jakby wiatr od Północnych Gór wymiótł z Miasta te niewyraźne kolory, które niczym kurz zalegały w każdym jego kącie.
Patrząc na Miasto, przypomniałem sobie o mapie, którą miałem dostarczyć cieniowi. Moja choroba sprawiła, że upłynął już tydzień od umówionego terminu. Może cień martwi się o mnie, a może pomyślał, że o nim zapomniałem? Ta sprawa nie dawała mi spokoju.
Poprosiłem starca, żeby dał mi robocze buty, oderwałem wkładkę, wsadziłem tam poskładaną mapę i przykleiłem wkładkę z powrotem. Byłem pewny, że cień domyśli się, co zrobić. O zaniesienie butów poprosiłem znowu starca.
– Ma tylko lekkie sportowe buty. Kiedy spadnie śnieg, na pewno odmrozi sobie nogi – powiedziałem. – Mnie Strażnik do niego nie wpuści, ale panu powinien zaufać.
– Nie ma sprawy, jeśli tylko o to mnie prosisz – odparł i wziął buty.
Wieczorem zjawił się znowu i zapewnił, że wręczył buty cieniowi osobiście.
– W jakim jest stanie?
– Zima daje mu się we znaki. Ale trzyma się jeszcze dobrze. Nie musisz się o niego martwić.
Dopiero dziesiątego dnia mogłem zejść ze wzgórza i udać się do biblioteki.
Wnętrze gmachu wionęło pustką. Ściany wydawały mi się jeszcze wyższe niż zwykle. Światło było zgaszone, a w ciemności odgłos moich kroków odbijał się dziwnym echem. Dziewczyny nie było. Na kantorku cienką warstwą ścielił się kurz. Zajrzałem do zimnego dzbanka – resztka kawy pokryła się białą pleśnią.
Nie wiedziałem, co robić, usiadłem więc na małej drewnianej ławce i czekałem. Drzwi nie były zamknięte na klucz, więc dziewczyna powinna się zjawić. Drżałem z zimna, ale wciąż czekałem. Robiło się coraz ciemniej. Zdawało mi się, że poza mną i biblioteką na świecie nie było już nikogo i niczego. Zostałem sam jeden, na końcu świata.
Zimowa ociężałość skuła również wnętrze biblioteki. Zupełnie tak, jakby podłoga i krzesła przybite były do siebie gwoździami. Kiedy siedziałem tak w ciemności, miałem wrażenie, że różne części mojego pozbawionego odpowiedniego ciężaru ciała dowolnie rozszerzają się i kurczą. Jakbym siedział przed krzywym zwierciadłem i poruszał się nieznacznie.
Być może zbyt głęboko pogrążyłem się we własnych myślach, a może z powodu wewnętrznego otępienia zapadłem w krótki sen. Kiedy się obudziłem, dziewczyna stała przede mną i przyglądała mi się w ciszy. Twarde jak żółty proszek światło padało na nią z tyłu, toteż prawie nie dostrzegałem jej rysów, pogrążonych w cieniu. Patrzyłem na nią przez chwilę. Miała na sobie ten sam co zawsze niebieski płaszcz, a spięte z tyłu włosy przerzucone były do przodu i przykryte kołnierzem. Pachniało od niej zimowym wiatrem.
– Myślałem, że nie przyjdziesz – powiedziałem. – Czekałem na ciebie.
Wylała do zlewu starą kawę, umyła dzbanek, po czym nalała do niego świeżej wody i postawiła go na piecu. Potem wyjęła spod kołnierza włosy, zdjęła płaszcz i powiesiła go na wieszaku.
– Dlaczego myślałeś, że nie przyjdę? – spytała.
– Nie wiem – powiedziałem. – Tak mi się wydawało.
– Będę przychodzić tu tak długo, jak długo będziesz mnie potrzebował. Jeszcze mnie potrzebujesz, prawda?
Skinąłem głową. Rzeczywiście potrzebowałem jej. Potrzebowałem jej pomimo żalu, który rósł z każdym dniem od chwili naszego pierwszego spotkania.
– Opowiedz mi o swoim cieniu – poprosiłem. – Może to z twoim cieniem spotkałem się w tamtym starym świecie.
– Tak, to możliwe. Ja też tak na początku pomyślałam. Wtedy, kiedy spytałeś, czy się skądś nie znamy.
Usiadła przed piecem i spojrzała w ogień.
– Rozłączono nas i oddzielono murem, kiedy miałam cztery lata. Ona żyła na zewnątrz, a ja, jak wiesz, w Mieście. Dlatego nie wiem nic o jej życiu. Tak jak ona nie wiedziała o moim. Kiedy miałam siedemnaście lat, wróciła do Miasta, żeby umrzeć. Cienie zawsze wracają tu przed śmiercią. Strażnik pochował ją w Jabłoniowym Lesie.
– I wówczas zostałaś prawowitą mieszkanką Miasta?
– Tak. Razem z nią pochowano resztę mojego serca. Mówiłeś, że serce to coś takiego jak wiatr, ale czy to nie my jesteśmy podobni do wiatru? Przepływamy gdzieś, nie myśląc o niczym. Nie starzejemy się i nie umieramy.
– Widziałaś się z nią przed śmiercią?
– Nie. Nie sądziłam, żeby to miało jakieś znaczenie. Była przecież kimś zupełnie innym niż ja.
– A może była tobą samą?
– Może – powiedziała. – Ale teraz to już wszystko jedno. Woda w dzbanku zaczęła szumieć, lecz mnie zdawało się, że
to wiatr szumi w odległości kilku kilometrów.
– Mimo to potrzebujesz mnie jeszcze?
– Potrzebuję.
Hard-boiled wonderland – koniec świata, Charlie Parker, bomba zegarowa
– Proszę – mówiła gruba dziewczyna. – Przecież świat się skończy!
No i dobrze, niech się kończy – pomyślałem. Rana bolała mnie jak diabli. Dwaj mali bliźniacy kopali z wigorem swoimi czterema nogami moją ograniczoną ciasną wyobraźnię. – Co się panu stało? Źle się pan czuje?
Wziąłem głęboki oddech, sięgnąłem po koszulę, która leżała obok, i wytarłem nią pot z twarzy.
– Przyszło do mnie dwóch mężczyzn i rozcięli mi brzuch nożem – powiedziałem, wydychając powietrze.
– Nożem?
– Tak, jak skarbonkę.
– Kto i w jakim celu zrobił coś tak okropnego?
– Nie wiem – powiedziałem. – Zastanawiam się nad tym od dłuższego czasu, ale niczego jeszcze nie wymyśliłem. A może ty mi powiesz? Dlaczego wszyscy przechodzą po mnie jak po wycieraczce?
Pokręciła głową.
– Zastanawiam się również, czy tych dwóch to nie jacyś twoi znajomi albo wspólnicy. Ci z nożem.
Dziewczyna przyglądała mi się przez chwilę tak, jakby nie rozumiała ani słowa.
– Skąd przyszło to panu do głowy?
– Nie wiem. Chyba usiłuję zrzucić na kogoś winę. Będzie mi lżej, jeśli znajdę winnego.
– Ale to niczego nie rozwiąże.
– Masz rację. Ale to nie moja wina. Ja nie mam z tym nic wspólnego. To twój dziadek nalał benzyny i przekręcił kluczyk. Zostałem w to wplątany. Więc dlaczego muszę coś rozwiązywać?
Znowu poczułem straszny ból, więc zamknąłem usta i czekałem, aż ból minie, jakbym czekał na przejazd pociągu.
– Zresztą pomyśl sama. Najpierw dzwonisz do mnie nad ranem. Że niby twój dziadek zaginął i że potrzebujesz pomocy. Pojechałem. Ale ty nie raczyłaś się zjawić. Kiedy wróciłem do domu i położyłem się do łóżka, przyszło tamtych dwóch, wywrócili dom do góry nogami i rozpruli mi brzuch. Potem przyszli ludzie z Systemu, żeby mnie przesłuchać. A na końcu znowu zjawiasz się ty. Czy to nie wygląda na podstęp? Na jakąś rozgrywkę, jak w koszykówce? Co ty właściwie wiesz?
– Prawdę mówiąc, niewiele więcej od pana. Owszem, pomagam dziadkowi, ale robię tylko to, co mi każe. Raz to, raz tamto, gdzieś trzeba iść, gdzieś zadzwonić albo napisać list – to wszystko. Podobnie jak pan nie mam zielonego pojęcia, co planuje dziadek.
– Ale pomagasz mu w badaniach?
– Pomagam. To znaczy, na przykład porządkuję jakieś dane. Wykonuję tylko rutynowe czynności. Nie mam specjalistycznej wiedzy i jeśli nawet jestem osłuchana, nie są to sprawy, które można w ten sposób zrozumieć.