– Nie – powiedziałem. – To wyłącznie moja wina. Nie rozumiem własnego serca. To wszystko właśnie dlatego.
– Serce to rzecz, której ty sam nie rozumiesz?
– Czasami – odparłem. – Czasami rozumiem je dopiero po jakimś czasie. Często, gdy jest już za późno. A najczęściej wcale o nim nie pamiętam. Dlatego tak łatwo się gubię.
– To twoje serce nie jest doskonałe – powiedziała, uśmiechając się.
Wyjąłem ręce z kieszeni i przyjrzałem się moim dłoniom. W świetle księżyca wyglądały jak gipsowa rzeźba, która zastygła tutaj bez celu.
– Masz rację. Nie jest doskonałe – powiedziałem. – Ale zostawia po sobie ślad. Idąc za tym śladem, mogę przejść jeszcze raz tą samą drogą. Jak po śladach zostawionych na śniegu.
– Dokąd prowadzą te ślady?
– Do samego siebie – odpowiedziałem. – Takie właśnie jest serce. Bez niego nie ma już żadnej drogi.
Popatrzyłem na księżyc. Wznosił się ponad Miastem i oświetlał je nienaturalnie świeżym blaskiem.
– To nie twoja wina – powtórzyłem.
Hard-boiled wonderland – hamburger, skyline, deadline
Najpierw musieliśmy coś zjeść. Nie miałem ochoty na jedzenie, ale uznałem, że lepiej zrobić to na zapas, bo nie wiadomo, kiedy znowu nadarzy się okazja. Ostatecznie jakiegoś hamburgera z piwem chyba będę mógł przełknąć. Natomiast dziewczyna była bardzo głodna. Drobnych, które miała w kieszeniach, wychodząc z biura, starczyło jej na czekoladę, którą zjadła w południe.
Uważając, żeby nie urazić zranionego miejsca, ubrałem się w niebieskie dżinsy, na podkoszulek włożyłem sportową koszulę i cienki sweter. Na wszelki wypadek wziąłem jeszcze wiatrówkę. Różowy komplet dziewczyny absolutnie nie nadawał się do wędrówki pod ziemią, ale nie znalazłem ani koszuli, ani spodni, które by na nią pasowały. Była niższa ode mnie o jakieś dziesięć centymetrów i o jakieś dziesięć kilogramów cięższa. Prawdę mówiąc, powinniśmy wybrać się do sklepu i kupić jej ubranie, w którym mogłaby się swobodnie poruszać, ale o tej porze wszystkie sklepy były już zamknięte. Pasowała na nią tylko moja stara kurtka wojskowa, którą kupiłem około dwudziestu lat temu. Największy problem stanowiły jej szpilki, ale w biurze miała podobno buty do joggingu i kalosze.
– Różowe buty do joggingu i różowe kalosze – powiedziała.
– Lubisz różowy?
– Dziadek lubi. Mówi, że ładnie mi w różowym.
– Ma rację – powiedziałem. Gruba dziewczyna ubrana na różowo zwykle przypomina mi ogromny tort truskawkowy, ale w jej przypadku róż działał na mnie kojąco.
– Twój dziadek lubi chyba dziewczyny przy kości? – zaryzykowałem pytanie.
– Tak, oczywiście – odparła. – Dlatego zawsze staram się utyć. To nie jest takie proste, wystarczy chwila nieuwagi i zaraz można schudnąć. Dlatego muszę jeść dużo masła, bitej śmietany i tym podobnych rzeczy.
Wyjąłem z szafy plecak, sprawdziłem, czy nie jest rozcięty, po czym spakowałem do niego nasze kurtki, latarkę, mydło, rękawiczki, ręcznik, duży nóż, zapalniczkę i suche paliwo. Potem poszedłem do kuchni i z rozrzuconej po podłodze żywności wybrałem chleb, konserwę mięsną i puszki z brzoskwiniami, parówkami i z grejpfrutem. Napełniłem manierkę wodą. Następnie pozbierałem wszystkie drobne, jakie miałem w domu, i wsadziłem je do kieszeni spodni.
– Zupełnie jakbyśmy wybierali się na piknik – powiedziała.
– Nie żartuj.
Zanim wyruszyliśmy, jeszcze raz rozejrzałem się po śmietnisku, w jakie zamieniło się moje mieszkanie. Takie właśnie jest życie. Na zbudowanie czegoś potrzebujemy dużo czasu, a na zburzenie wystarcza jedna chwila. Może czułem się w tym mieszkaniu zmęczony, ale przecież nie było mi tu źle. I wystarczyło tyle czasu, ile zajmuje opróżnienie dwóch puszek piwa, żeby to wszystko rozproszyło się i znikło niczym poranna mgła. Moja praca, whisky, spokój, moja samotność, kolekcja Somerseta Maughama i Johna Forda – wszystko zmieniło się w stos bezużytecznych gratów.
„Nic już nie zdoła przywrócić wiosennej bujności traw i kwiatów minionej świetności" – wyrecytowałem w myśli. Następnie wyciągnąłem rękę do bezpiecznika przy drzwiach i jednym ruchem wyłączyłem prąd w całym mieszkaniu.
Zmęczenie i ból brzucha nie pozwalały mi na głębsze rozmyślania, postanowiłem więc nie myśleć już o niczym. Zjechaliśmy na dół windą, otworzyłem samochód i rzuciłem bagaż na tylne siedzenie. A jeśli ktoś nas obserwuje i zamierza za nami jechać? Proszę bardzo. Było mi już wszystko jedno. Kogo miałem się bać? Symbolantów? Systemu? A może tych dwóch z nożem? Przed kim miałem się bronić? Zresztą i tak nie miałem żadnych szans. Niewyspany, z rozciętym na sześć centymetrów brzuchem, zamierzałem zejść do podziemi i stawić czoło Czarnomrokom – to mi zupełnie wystarczało. Jeśli ktoś ma ochotę się przyłączyć – proszę bardzo, nie widzę przeszkód.
Nie chciałem siadać za kierownicą, ale dziewczyna nie umiała prowadzić samochodu.
– Przepraszam. Umiem co prawda jeździć konno… – powiedziała.
– Nie przejmuj się, to też się może kiedyś przydać.
Sprawdziłem, czy mam wystarczającą ilość benzyny, i wyjechałem z parkingu. Potem wąską i krętą uliczką wydostałem się na główną drogę. Pomimo późnej pory ulica była zatłoczona. Nie mogłem pojąć, dlaczego tylu ludzi jeździ samochodami w środku nocy. Dlaczego nie wrócą do domu o szóstej, nie położą się spać przed dziesiątą i nie pogaszą świateł?
No, ale ostatecznie to nie moja sprawa. Nikt nie pytał mnie przecież o zdanie. Nikt nie przestanie wydobywać ropy, przerabiać jej na prąd i benzynę, a potem jeździć po nocy, bez względu na to, co ja o tym myślę. Powinienem się raczej zastanowić, jak rozwiązać swój własny problem.
Ziewnąłem przeciągle, czekając na światłach.
Przede mną stała ciężarówka załadowana po brzegi plikami papierów. Po prawej zaś zatrzymał się biały sportowy skyline. Siedziała w nim młoda dziewczyna, a obok niej równie młody chłopak. Pewnie jechali się zabawić, a może już wracali? Ale oboje sprawiali wrażenie dość znudzonych. Na lewej ręce, którą dziewczyna opierała na oknie, połyskiwały dwie srebrne bransoletki. Po chwili poczułem na sobie jej wzrok. Nie, żeby się mną zainteresowała, po prostu nie miała na co patrzeć. Spojrzała na mnie tak, jakbym był szyldem restauracji albo znakiem drogowym. Odwzajemniłem spojrzenie. Nie była brzydka, ale twarz miała raczej pospolitą. Taką, jaką miewa znajoma głównej bohaterki telewizyjnego serialu. Podczas spotkania w kawiarni wypowiada zwykle kwestię: „Co się z tobą dzieje? Ostatnio marnie wyglądasz", czy coś w tym rodzaju. Zwykle pojawia się na ekranie tylko raz, a kiedy zniknie, nie można sobie jej przypomnieć.
Zapaliło się zielone światło i podczas gdy ciężarówka przed nami zbierała się do startu, biały skyline z dość głośnym warkotem silnika i muzyką Duran Duran, która dobiegała z głośników, zniknął w oddali.
– Zwróć uwagę, czy ktoś za nami nie jedzie – powiedziałem do grubaski.
Skinęła głową i odwróciła się do tyłu.
– Myślisz, że ktoś nas śledzi?
– Nie wiem, ale nie zaszkodzi uważać. Może być hamburger? To nie zajmie dużo czasu.
– Wszystko mi jedno.
Zajechałem do pierwszej z brzegu hamburgerni „drive in". Do samochodu podeszła kelnerka w krótkiej czerwonej sukience.
– Podwójny hamburger z serem, frytki i czekolada na gorąco – powiedziała grubaska.
– Zwykły hamburger i piwo.
– Przykro mi, ale nie prowadzimy piwa – odparła kelnerka.
– Zwykły hamburger i cola – poprawiłem się. Co mi przyszło do głowy, żeby prosić o piwo w lokalu „drive in"?