Выбрать главу

– Tak.

– Obok gniazda Czarnomroków powinien pan przejść jak najszybciej. Nie ma sensu guzdrać się w takim miejscu. Radziłbym też uważać w metrze. Tam są przewody wysokiego napięcia, no i pociągi jeżdżą niemal bez przerwy. Szkoda, żeby na koniec przejechał pana pociąg.

– Postaram się – powiedziałem. – Ale co będzie z panem?

– Mam zwichniętą nogę, poza tym gdybym wyszedł teraz na górę, wpadłbym natychmiast w ręce Systemu albo symbolantów. Dlatego posiedzę tutaj jeszcze trochę. Tutaj jestem bezpieczny. Dzięki pańskim konserwom na pewno nie zginę z głodu. Nie potrzebuję wiele, na jakieś trzy, cztery dni powinno mi wystarczyć – rzekł profesor. – Niech pan idzie, o mnie proszę się nie martwić.

– Ale jak pan poradzi sobie z Czarnomrokami?

– Żeby bezpiecznie wyjść na górę, potrzebne są dwa urządzenia. To dziecko pójdzie razem z panem. A potem przyjdzie po mnie.

– A jeśli złapią ją Czarnomroki?

– Nie złapią mnie – wtrąciła się wnuczka.

– Nie ma obawy – potwierdził profesor. – Jest bardzo sprytna. Ufam jej w stu procentach. Poza tym wcale nie jest powiedziane, że w razie nagłego wypadku nie ma żadnego wyjścia. W zasadzie wystarczy bateria, trochę wody i kawałek drutu, żeby zrobić prowizoryczny aparat. Zasada działania jest prosta, wprawdzie taki zastępczy aparat nie ma zbyt dużej mocy, ale znam tutaj każdy kąt, zdołam się od nich opędzić. Widział pan kawałki drutu, które rozsypywałem po drodze? Nie lubią tego. Ale przyzwyczajają się po piętnastu, dwudziestu minutach.

– Kawałki drutu? Ma pan na myśli spinacze do papieru? – spytałem.

– Tak, właśnie. Najlepsze są spinacze. Tanie, poręczne, łatwo się magnetyzują, można z nich zrobić łańcuch i powiesić go sobie na szyi. Powiadam panu, nie ma nic lepszego od spinaczy.

Sięgnąłem do kieszeni wiatrówki i wyjąłem z niej garść spinaczy. – Tyle panu wystarczy?

– Niemożliwe! – profesor nie taił zdziwienia. – Pan ma głowę na karku! Dziękuję, ośmielę się skorzystać. Rozsypałem ich trochę za dużo i prawdę mówiąc, martwiłem się z tego powodu. Zdumiewa mnie pańska błyskotliwość.

– Będziemy już szli, dziadku – powiedziała dziewczyna. – Nie mamy zbyt wiele czasu.

– Uważajcie, z Czarnomrokami nie ma żartów.

– Nie martw się. Na pewno wrócę – pocałowała starca w czoło.

– Naprawdę czuję się winny za to, co panu zrobiłem – rzekł profesor. – Gdyby to było możliwe, chętnie zamieniłbym się z panem. Ja nacieszyłem się już życiem, nic mnie tutaj nie trzyma. Ale dla pana to jednak trochę za wcześnie. W dodatku wszystko stało się tak nagle, nie miał pan czasu, żeby się przygotować. Wiele spraw zostawi pan niedokończonych.

W milczeniu skinąłem głową.

Koniec Świata – instrument

Dozorca zaprosił nas do swego domu i poczęstował herbatą. Chłód, jaki panował w Lesie, sprawił, że przemarzliśmy do szpiku kości.

– Sam zbieram liście na herbatę, w Lesie – powiedział. – Latem suszę je na słońcu i robię zapasy na zimę.

– Jest bardzo smaczna – pochwaliła dziewczyna. Herbata miała przyjemny zapach i zwykły słodki smak.

– Jak się nazywa ta roślina? – zapytałem.

– Nie wiem – odparł młodzieniec. – Wiem tylko, gdzie rośnie. Jest dość niska, podobna do trawy. Ładnie pachnie, więc kiedyś spróbowałem zrobić z niej herbatę. Kwitnie w lipcu. Wtedy zbieram jej liście. Zwierze wolą raczej jej kwiaty.

– Przychodzą nawet tutaj? – spytałem.

– Tak, w lecie i wczesną jesienią. Dopóki jest ciepło, zaglądają tu prawie codziennie. Pewnie dlatego, że zawsze daję im coś do jedzenia. Ale zimą nie wchodzą do Lasu. Dlatego w zimie jestem zupełnie sam.

– Może zje pan z nami drugie śniadanie? – zaproponowała dziewczyna. – Mamy kanapki i owoce. Przygotowałam tego trochę za dużo.

– Bardzo chętnie – odparł dozorca. – Już od dawna nie spotkała mnie taka przyjemność. Zawsze jem tylko to, co sam sobie przygotuję. A może spróbujecie grzybów, które znalazłem w Lesie?

– Świetnie – powiedziałem.

We troje zjedliśmy kanapki i potrawę ze smażonych grzybów, potem siedzieliśmy jeszcze jakiś czas przy stole, gryząc owoce i pijąc leśną herbatę. Prawie nie odzywaliśmy się do siebie podczas tego posiłku. Szum wiatru przenikał do pokoju i wypełniał otaczającą nas pustkę.

– Czy pan nigdy nie wychodzi z Lasu? – przerwałem milczenie.

– Nigdy – pokręcił głową. – Tak jest ustalone. Muszę pilnować elektrowni. Niewykluczone, że ktoś przyjdzie mnie kiedyś zmienić, dopiero wtedy będę mógł wyjść z Lasu i wrócić do Miasta. Ale na razie to niemożliwe.

Skinąłem głową i wypiłem resztę herbaty. Szum wiatru drażnił mnie coraz bardziej. Jakże samotnie musiał czuć się człowiek, stojąc pośrodku pustej hali i słuchając tego szumu.

– Swoją drogą, chyba nie przyszliście tutaj tylko po to, żeby zobaczyć elektrownię?

– Szukamy instrumentu – powiedziałem. – Słyszałem, że pan wie, gdzie moglibyśmy go znaleźć.

Mężczyzna skinął głową, po czym dłuższą chwilę wpatrywał się w nóż i widelec, które leżały przed nim skrzyżowane na talerzu.

– Rzeczywiście, mam kilka instrumentów. Są bardzo stare. Nie wiem, czy na którymś z nich można jeszcze zagrać. Nie umiem tego robić. Zaprowadzić pana?

– Bardzo proszę – odparłem. Młodzieniec wstał od stołu.

– Proszę tędy. Trzymam je w sypialni.

– W takim razie ja posprzątam ze stołu i zaparzę kawę – zaproponowała dziewczyna.

Dozorca otworzył drzwi prowadzące do sypialni, zaświecił światło i wpuścił mnie do środka.

– To tutaj – oznajmił.

Na podłodze wzdłuż ściany leżały instrumenty. Rzeczywiście, wszystkie były bardzo stare. Większą część stanowiły instrumenty strunowe – mandoliny, gitary, wiolonczele, zauważyłem nawet małą harfę. Ich struny były czerwone od rdzy, a w większości w ogóle brakowało strun. W Mieście chyba nie znajdę niczego, czym mógłbym je zastąpić.

Były też instrumenty zupełnie mi nieznane. Jeden wyglądał jak drewniana tarka do prania z rzędem metalowych kolców. Wziąłem go do ręki i spróbowałem zagrać, lecz w żaden sposób nie mogłem wydobyć z niego dźwięku. Był też instrument składający się z kilku małych bębenków. Znalazłem nawet pałeczki, ale na bębenkach nie zagrałbym przecież żadnej melodii. Poza tym był jeszcze instrument dęty podobny do fagotu, nie czułem się jednak na siłach, żeby go przedmuchać.

Dozorca usiadł na małym drewnianym łóżku i stamtąd przyglądał się moim próbom. Narzuta na łóżku i poduszka były idealnie czyste, a samo łóżko porządnie pościelone.

– No jak? Znajdzie się coś dla pana? – zapytał.

– Nie wiem. Poszukam jeszcze chwilę.

Młodzieniec wstał, zamknął drzwi i znowu usiadł na łóżku. W sypialni nie było okna, więc kiedy zamknął drzwi, zrobiło się zupełnie cicho.

– Nie zastanawia pana, dlaczego zbieram takie rzeczy? – zapytał. – Ludzie w Mieście nie przykładają wagi do przedmiotów. Mają wszystko, co potrzebne do codziennego życia – parę garnków, nóż, pościel, ubranie. Ale nic poza tym. Niczego więcej nie potrzebują, niczego więcej nie pragną. Ze mną jest inaczej. Ja lubię przedmioty. Sam nie wiem dlaczego. Pociągają mnie. Zwłaszcza piękne przedmioty.

Jedną ręką opierał się na poduszce, drugą zaś trzymał w kieszeni spodni.

– Dlatego, prawdę mówiąc, lubię tę elektrownię – ciągnął. – Lubię skrzydła wiatraka i wszystkie te urządzenia do pomiaru wiatru i prądu. Mam taką skłonność. Być może właśnie dlatego skierowano mnie do elektrowni. Nie wiem. Ale czasami myślę, że już nigdy nie wrócę do Miasta. W każdym razie, dopóki nie zwalczę w sobie tej skłonności.