– Dziś wieczorem? – powtórzyła. – Dziś wieczorem mam seminarium.
– Seminarium?
– Tak. Na temat zanieczyszczenia rzek. No wiesz, o tym, że proszki syntetyczne zabijają ryby i tak dalej. Studiujemy to w parę osób. Właśnie dziś przypada mój referat.
– Aha, to jakieś poważne badania…
– Właśnie. Dlatego gdybyś mógł zaczekać z tą kolacją do jutra… Jutro jest poniedziałek, biblioteka nieczynna, będę miała dla ciebie więcej czasu.
– Jutro po południu już mnie tu nie będzie. Przez telefon nie mogę ci tego wytłumaczyć, ale wyjeżdżam na dłużej gdzieś bardzo daleko.
– Wyjeżdżasz? Daleko? To znaczy w podróż?
– Coś w tym rodzaju.
– Przepraszam, zaczekaj chwilę.
Zdaje się, że ktoś przyszedł zasięgnąć informacji. Przez słuchawkę docierał do mnie szmer, jaki w niedzielne przedpołudnia wypełnia biblioteki. Słyszałem, jak mała dziewczynka mówi coś pełnym głosem i jak ojciec strofuje ją szeptem. Ktoś stukał klawiszami komputera. A więc świat pracował wciąż na tych samych obrotach. Ludzie pożyczali książki, kontrolerzy wyłapywali pasażerów na gapę, a wyścigi konne odbywały się mimo deszczu.
– Na temat przenoszenia i rekonstrukcji domów – dziewczyna mówiła do czytelnika – znajdzie pan trzy pozycje na piątej półce w dziale F. Proszę zobaczyć na miejscu.
Upłynęła jeszcze chwila, zanim wróciła do telefonu.
– No dobrze – powiedziała do słuchawki. – Nie pójdę na to seminarium. Wszyscy na pewno się na mnie obrażą.
– Przepraszam.
– Nie szkodzi. I tak w żadnej okolicznej rzece nie ma już ani jednej ryby. Nikomu nie sprawi różnicy, czy mój referat będzie dziś, czy za tydzień. Więc gdzie ta kolacja, u ciebie?
– Nie, u mnie to niemożliwe. Wysiadła mi lodówka. Talerzy też już prawie nie mam. Niczego nie można ugotować.
– A, rzeczywiście.
– Wiedziałaś o tym?
– Tak. Posprzątałam ci trochę mieszkanie.
– Więc to ty?
– Wstąpiłam do ciebie dziś rano, bo znalazłam jeszcze jedną książkę, która mogłaby cię zainteresować. Drzwi były wyważone, a w mieszkaniu lekki bałagan. Pomyślałam więc, że przydałoby się posprzątać. Ale może nie powinnam była tego robić?
– Nie, skądże – powiedziałem. – To znaczy, dziękuję.
– W takim razie dziesięć po szóstej. Przyjdź po mnie do biblioteki.
– Dobrze. Dziękuję.
– Proszę bardzo – powiedziała i odłożyła słuchawkę. Kiedy zacząłem szukać czegoś do ubrania, w czym mógłbym pójść na kolację, grubaska wyszła z łazienki. Podałem jej ręcznik. Zanim go wzięła, stała przez chwilę obok mnie zupełnie naga. Mokre włosy gładko przylegały do jej czoła i policzków, odsłaniając spiczasto zakończone uszy. W uszach tkwiły złote klipsy.
– Nie zdejmujesz klipsów przed kąpielą? – spytałem.
– Nie, już ci mówiłam. Są tak zrobione, że nigdy nie spadają. Podobają ci się?
– Tak – przyznałem.
W łazience suszyła się jej bielizna, spódnica i bluzka. Różowy stanik, różowe majtki, różowa spódnica i bladoróżowa bluzka. Wystarczyło, żebym spojrzał na coś takiego, a już czułem ostry ból w skroniach. Nie cierpię suszenia bielizny albo skarpetek w łazience. Nie umiem tego wytłumaczyć, ale po prostu nie znoszę tego widoku.
Szybko umyłem włosy, wyszorowałem ciało mydłem, umyłem zęby i ogoliłem twarz. Następnie wyszedłem z łazienki, wytarłem się ręcznikiem i włożyłem spodnie. Rana na brzuchu mimo ciągłego intensywnego ruchu nie bolała mnie już tak bardzo. Właściwie przypomniałem sobie o niej dopiero, wchodząc do wanny. Dziewczyna siedziała na łóżku i czytała dalszy ciąg książki. Suszyła sobie przy tym włosy. Za oknem wciąż padał deszcz. Deszcz, bielizna w łazience i dziewczyna susząca włosy na moim łóżku. Nagle poczułem się tak, jakbym cofnął się o parę lat, do okresu mojego małżeństwa.
– Potrzebujesz suszarki? – spytała.
– Nie – odparłem. – To była suszarka mojej żony. Zapomniała ją zabrać, kiedy się stąd wyprowadzała. Ja mam krótkie włosy, więc nie używam suszarki.
Usiadłem obok dziewczyny, oparłem głowę na poręczy łóżka i zamknąłem oczy. Jeśli się zastanowić, nie spałem już od kilku dni. Za każdym razem, kiedy zamierzałem się przespać, ktoś przychodził i pięściami wyrywał mnie ze snu. Teraz zdawało mi się, że to sen usiłuje wciągnąć mnie do świata ciemności. Zupełnie jakby Czarnomroki wyciągały po mnie swoje ręce.
Otworzyłem oczy i potarłem twarz. Nie myłem się i nie goliłem tak długo, że kiedy wreszcie to zrobiłem, skóra na mojej twarzy przypominała skórę na dobrze wyprawionym bębenku. Piekła mnie poza tym szyja w miejscu, gdzie parę godzin temu moją krew ssały pijawki.
– Wiesz co? – powiedziała dziewczyna, odkładając książkę.
– Naprawdę nie chcesz, żebym to zrobiła? To, o czym był ten artykuł w gazecie?
– Nie teraz – powiedziałem.
– Nie jesteś w nastroju?
– Właśnie.
– Przespać się ze mną też nie chcesz?
– Nie teraz.
– Dlatego, że jestem gruba?
– Nie, nie dlatego – odparłem. – Masz naprawdę śliczne ciało.
– Więc dlaczego?
– Nie wiem – powiedziałem. – Nie wiem dlaczego, ale wydaje mi się, że nie powinienem tego robić.
– Dlaczego? Czy nie pozwala ci na to moralność? A może to wbrew twoim zasadom?
– Wbrew zasadom? – powtórzyłem automatycznie. Jak dziwnie brzmiały te słowa! Wpatrując się w sufit, próbowałem zastanowić się nad ich sensem. – Nie, skądże, nic podobnego – powiedziałem. – To coś zupełnie innego. Moja prawdziwa natura, przeczucie czy coś w tym rodzaju. A może to ma jakiś związek z moją sztuczną pamięcią? Nie umiem ci tego wytłumaczyć. Osobiście przespałbym się z tobą natychmiast. Ale coś mnie powstrzymuje.
Oparłszy się łokciami na poduszce, spojrzała mi prosto w oczy.
– Nie kłamiesz?
– W takich sprawach nie kłamię.
– Naprawdę tak myślisz?
– Tak czuję.
– Możesz mi to udowodnić?
– Udowodnić? – zdziwiłem się.
– Przekonaj mnie, że naprawdę chciałbyś się ze mną przespać.
– Mam erekcję – powiedziałem.
– Pokaż.
Wahałem się przez chwilę, ale w końcu postanowiłem spuścić spodnie i pokazać jej to, co chciała. Nie miałem siły ciągnąć tej dyskusji, poza tym świat miał się niedługo skończyć… na pewno nic się już nie stanie, nawet jeśli siedemnastolatka zobaczy penis w zwodzie.
– Hm… – powiedziała, oglądając członek. – Mogę dotknąć?
– Nie – powiedziałem. – Przekonałem cię?
– Tak, w zasadzie tak.
Podciągnąłem spodnie. Przed domem powoli przejechała ciężarówka.
– Kiedy pójdziesz po dziadka? – spytałem.
– Jak wyschnie moje ubranie. Po południu woda opadnie. Pójdę znowu od strony metra.
– Przy takiej pogodzie ubranie będzie suszyć się do jutra.
– Naprawdę? Więc co mam zrobić?
– Niedaleko jest pralnia samoobsługowa. Możesz wysuszyć ubranie w suszarce.
– Ale w czym pójdę do pralni?
Przez chwilę łamałem sobie nad tym głowę, lecz nic mądrego nie wymyśliłem. Nie było rady, musiałem sam iść do pralni i wysuszyć jej rzeczy. Spakowałem je do reklamówki z nadrukiem Lufthansy, po czym jeszcze raz przeszukałem szafę. Włożyłem płócienne spodnie i niebieską koszulę botton down. W ten sposób kilka ostatnich godzin życia przyszło mi spędzić w pralni, na jednym z tych niewygodnych stalowych krzeseł.
Koniec Świata – na łożu śmierci
Strażnik akurat rąbał drewno na opał, gdy otworzyłem drzwi do strażnicy.
– Zanosi się na wielki śnieg, sądząc po porannym żniwie… – rzekł, nie odkładając siekiery. – Dziś w nocy zdechły cztery. Jutro padnie znacznie więcej. Zima w tym roku wyjątkowo sroga.