Выбрать главу

WROCŁAW, PIĄTEK 27 GRUDNIA, GODZINA DZIEWIĄTA RANO

Na pierwszym piętrze gmachu Prezydium Policji przy Schuhbrücke trzaskały ku sufitowi dymy magnezji. W sali odpraw tłoczyli się i pokrzykiwali dziennikarze. Za szerokim stołem siedział Heinrich Mühlhaus i pykał spokojnie fajkę. Sekretarz Mocka, Ernst von Stetten, szybkimi wyciągnięciami ramienia udzielał głosu dziennikarzom.

– Czy to prawda, że kochankowie zostali otruci narkotykiem?

– Prawda.

– Co radca Mock robił tam o tej porze?

– Zamordowany jest… był jego bratankiem. Radca Mock szedł do niego, by złożyć mu życzenia.

– Dziwne… stryj do bratanka… Nie powinno być odwrotnie?

– Nie wiem. Savoir-vivre nie jest moją specjalnością.

– Jaki był motyw?

– Sprawca zabił z zazdrości. Był odrzuconym kochankiem.

– Zamordowana porzuciła go dla bratanka radcy Mocka?

– Tak.

– Trzydziestoletnia kobieta ma dziewiętnastoletniego kochanka?

– Miała, drogi panie. I gratuluję dobrej pamięci. O wieku ofiar mówiłem przed pięcioma minutami. Bystrzak z pana.

– Jak Mock złapał sprawcę?

– Zastał go rozpaczającego nad trupem kobiety.

– Skąd sprawca, policjant, znał Inge, królową półświatka?

– Praca policji w dużej mierze dotyczy ludzi z półświatka.

– Co sprawca ma wspólnego z „mordercą z kalendarza”?

– Sprawca podszył się pod „mordercę z kalendarza”.

– Kim jest „morderca z kalendarza”?

– Erich Hockermann. Dziś rano przyznał się do popełnienia pięciu morderstw we Wrocławiu i jednego w Wiesbaden.

– Dlaczego je popełnił? Jaki miał motyw?

– Był fanatycznym zwolennikiem von Orloffa i znanym okultystą. Twierdził, że jest ramieniem Boga, biczem bożym… Kimś, kto przygotowuje świat do paruzji… Ze swoją wiedzą historyczną łatwo znajdował zapisy w starych aktach o dawnych zbrodniach, a potem je odtwarzał…

Mühlhaus wstał i wyszedł, a von Stetten uprzejmie podziękował dziennikarzom za przybycie.

NOWY JORK, PONIEDZIAŁEK 21 LISTOPADA 1960 ROKU, PIĄTA RANO

Anwaldt wstał i podszedł do wiszącej na ścianie mapy. Przesunął po niej palcem i przez chwilę przebywał w zasypanym śniegiem mieście, mieście wysmukłych wież kościołów, mieście otulonym dymem fabryk, które teraz nazywa się już inaczej i leży w innym kraju.

– Nie powiedziałeś mi, Eberhardzie – Anwaldt odszedł od mapy i usiadł z powrotem w fotelu – co zrobiłeś ze swoją żoną…

Za oknem rozległo się szczekanie, a potem psie łapy zapluskały w kałuży.

– Puściłem ją wolno – powiedział Mock. – Pozwoliłem jej dalej grzeszyć z baronem. Niedługo później się rozwiodłem. Per procura. Sophie nie wzięła ode mnie żadnych pieniędzy i gdzieś wyjechała.

Nocną ciszę przecinało bulgotanie kroplówki. Mock patrzył na Anwaldta i nic nie mówił.

– Jest to niezwykła i tragiczna historia – Anwaldt przetarł senne oczy – ale dlaczego od niej uzależniłeś swoją spowiedź? Ach, już rozumiem… Nigdy nikomu nie wyznałeś jeszcze tego grzechu… I mnie najpierw chciałeś o tym powiedzieć… Rozumiem…

– Niczego nie rozumiesz – zaświstał Mock. – Po pierwsze, już się z tego grzechu spowiadałem, a po drugie, mam dość odwagi, by spowiadać się przed śmiercią bez próbnych wyznań przed tobą.

Po suficie i po ścianie przesunęła się smuga światła. Przez moment w jej blasku znalazła się twarz Anwaldta.

– Ostatniego morderstwa na moim Erwinie i Inge Ganserich nie dokonał Meinerer – Mock powoli dobierał słowa. – To było dzieło diabła, złego ducha czy jak tam go nazwiesz – Mock sięgnął po papierośnicę i obrócił ją w palcach. – To nie Meinerer. On w ogóle nie wszedł do atelier Inge. Tkwił pod drzwiami i twierdził, że słyszał jakieś głosy… Nasz lekarz sądowy, doktor Lasarius, dokonał analizy chemicznej trucizny, która zabiła Erwina. Znajdował się w niej jakiś związek, który…

WROCŁAW, WTOREK 16 STYCZNIA 1928 ROKU, PIERWSZA PO POŁUDNIU

Zegar na wieży zboru luterańskiego przy Kaiserstrasse uderzył raz. Jego dźwięk rozszedł się daleko w rozsłonecznionym powietrzu i sforsował szybę laboratorium Instytutu Medycyny Sądowej przy Maxstrasse, w którym siedzieli Lasarius i Mock odziani w białe fartuchy.

– To opium – powiedział Lasarius i potrząsnął probówką. – Niegdyś uważane za cudowny lek. W wypadku pańskiego bratanka i jego przyjaciółki stało się śmiertelną trucizną. Wstrzyknięto im po dziesięć centymetrów sześciennych rozpuszczonego w wodzie opium.

Doktor Lasarius przesunął binokle na koniec pofałdowanego poziomymi bruzdami nosa, któremu zawdzięczał wśród studenckiej braci pseudonim „Mrówkojad”, i przyjął z pobłażliwością tępe spojrzenie Mocka.

– Udusili się. Tak działa opium i morfina, kiedy wraz z krwią dostanie się do płuc. Coś mnie jednak niepokoi. W ciele pańskiego bratanka jest bardzo dziwny rodzaj opium.

Mock spojrzał na probówki, na retorty, palniki gazowe, na cały ten uporządkowany świat nauki, w którym – o dziwo! – znalazło się miejsce dla młodego i wrażliwego poety Erwina Mocka.

– Wspaniale! – Mock czuł narastającą wściekłość. – Ciało mojego bratanka było katalizatorem, który wyizolował czy też uwolnił pańskie „dziwne opium”! Niech pan napisze na ten temat habilitację i podaruje ją mojej bratowej!

– Problem w tym, drogi panie radco – uśmiechnął się smutno Lasarius – że opium to jest bardzo zanieczyszczone.

– Nie rozumiem – Mock powoli się uspokajał.

– Opium, jak pan z pewnością wie, jest produktem, z którego na początku dziewiętnastego wieku uzyskano morfinę. Każdy gram opium także zawiera morfinę. To w ciele nieszczęsnego Erwina również, lecz jest jej wyjątkowo mało. Dlaczego? Bo zawiera mnóstwo innych substancji, które zwykle usuwa się w procesie oczyszczania. Ktoś nafaszerował denatów nieoczyszczonym opium. Tylko skąd je wziął?

– Po co pan to wszystko mi mówi? – Mock oparł nogę na dużym palcu, przez co wprawił ją w nieskończone drganie.

– Na wrocławskim, a może nawet ogólnoniemieckim, czarnym rynku – Lasarius stuknął w probówkę odbarwionym przez kwasy paznokciem – opium nie jest zbyt popularne. Narkomani wolą wstrzykiwać sobie morfinę, która jest tańsza i mocniejsza. Morderca pańskiego bratanka musiał sprowadzić to opium z daleka… Ale skąd? Przecież nawet w Chinach się je oczyszcza… To prawdziwa zagadka…

– Czyli ten bydlak musiał sam je wyprodukować – mruknął Mock. – Nie ma innego wyjścia…

– Jest – zadumał się Lasarius. – To opium może być stare. Bardzo stare…

– Jak stare? – zapytał Mock.

– Wie pan co – Lasarius z przyjemnością wystawiał swoją łysinę na działanie przecinającego szybę słońca – nie jestem dobrym historykiem, ale wydaje mi się, że gdzieś w połowie dziewiętnastego wieku Anglia i Francja toczyły z Chinami tzw. wojny opiumowe. Po tych wojnach znacznie poprawiła się jakość tego narkotyku. Zawierał on około dwudziestu, a nie trzydzieści, czterdzieści alkaloidów, jak ten w ciele Erwina. Jest to dość absurdalne, ale może to opium, które spowodowało śmierć Erwina, pochodzi sprzed 1850 roku?