Выбрать главу

Wiedziała, że nie powinna tak gapić się na niego. Dlatego patrzyła na wszystkich. Ale co rusz — rzut oka na niego. Ukradkiem, żeby nikt nie widział.

Był pierwszy i jedyny, który zrozumiał, że musi sobie popłakać. W tamtej chwili. Od nadmiaru wrażeń. No, to proszę. Masz moje ramię. Nawet nie próbował uspokajać. Szlochaj na zdrowie. Łkaj do woli. Goście poczekają.

I poczekali. Kolacja nawet nie bardzo się odwlekła.

Jakaś poczciwa kobieta, chyba gospodyni, zabrała Nastię. Pomogła jej doprowadzić się do porządku, odświeżyć twarz. Podała szklankę wody. Dobra jest woda na daczy stalinowskiej. Zimna. I w ogóle taka jakaś szczególna.

I oto znów u boku Stalina. Zaproponował wino. Odmówiła: nie piję, towarzyszu Stalin. Nie nalegał. Wobec pozostałych nie był tak pobłażliwy i łagodnie przymuszał: No, towarzyszu Jeżow, widzę, że po waszej stronie sucho w kieliszkach.

Niepostrzeżenie siny zmierzch wypełnił stalinowską daczę. Gwar coraz gęstszy. Śmiech, muzyka. Na werandzie płoną latarnie. Kelnerzy krzątają się bez wytchnienia, śmigając jak łyżwiarze. Towarzysz Kalinin co rusz spogląda na Stalina. A Stalin kręci głową: nie, jeszcze nie czas.

Raptem wszystko zniknęło ze stołów, kelnerzy szast-prast, uporali się z obrusem. Pod nim następny. Równie oślepiający. W błękicie zmierzchu też błękitny. Desery. Kelnerzy rozstawili wszystko, jak należy i już ich nie ma. Jakby ich nigdy nie było. Ani na daczy. Ani w okolicy. Towarzysz Stalin skinął towarzyszowi Kalininowi: teraz. Towarzysz Kalinin tylko na to czekał. W jego ręku, nie wiadomo skąd, pojawia się czerwone pudełeczko.

Stalin wstał. Umilkły wszystkie rozmowy. Nawet cykady na łące umilkły.

— Naradziliśmy się tutaj z towarzyszami, no i postanowiliśmy naszą spadochroniarkę wyróżnić Orderem Lenina. Towarzyszu Kalinin…

Michaił Iwanowicz z uśmiechem wręcza odznaczenie. Ściska dłoń. Potem nie wytrzymuje i obejmuje:

— Noś, córeczko. Zasłużyłaś.

Otoczyli Nastię ze wszystkich stron. Gratulują, ściskają ręce.

Z boku stoi samotnie Stalin. Obok niego jak spod ziemi wyrasta Chołowanow. Nikt nie wie, skąd się wziął. To jego specjalność — pojawiać się znikąd. Wtedy towarzysz Stalin szepnął mu cicho, tak, by nikt nie słyszał:

— Do KONTROLI.

ROZDZIAŁ 5

I

Samochód ma niewiarygodnie długą maskę. Reflektory — jak latarnie na krążowniku. Przednie siedzenie odsłonięte, bez dachu. To miejsca kierowcy i szefa ochrony. Zostało tak pomyślane, by szef ochrony miał odsłonięte pole widzenia na wszystkie strony świata i by w razie potrzeby mógł dać znak obstawie w innych pojazdach. Poza tym z odsłoniętego wozu łatwiej strzelać.

Salonka wygląda jak kareta. Na podłodze dywan, a właściwie miękka biała skóra. Całe wnętrze, fotele i zasłonki w kolorze popielatym. Tapicerka z pikowanego atłasu. Nie ma co. Amerykanie potrafią zadbać o wykończenie wozu. Grube szyby i zasłonki tłumią uliczny zgiełk. Sprawiają, że w samochodzie jest cicho i przytulnie.

Ludowy komisarz spraw wewnętrznych i generalny komisarz bezpieczeństwa państwowego Nikołaj Iwanowicz Jeżow rozprostował nogi. Obiad na daczy Stalina skończył się w pół do czwartej. Niebawem zacznie świtać. A Nikołaj Iwanowicz musi kontynuować dzień pracy. Do południa przesłuchania. Potem krótka drzemka. Wieczorem przyjęcie, a podczas przyjęcia — narada.

Rozpiął kołnierzyk z dwiema wielkimi gwiazdami marszałkowskimi, poluzował pas. Rzucił kierowcy przez słuchawkę interkomu:

— Do Suchanowa.

II

Nastia schowała pudełeczko i legitymację do kieszeni, a sam order wciąż ściska w dłoni, nawet po powrocie do klubu spadochronowego. Nikomu go nie pokazała. Ogląda ze wszystkich stron, korzystając z rzadkiej chwili samotności. Jest masywny, czuć jego wagę: szczere złoto, a profil Lenina z platyny. Prosta, skromna robota. Wspaniale się prezentuje w dzień i nocą, w świetle księżyca.

Wymościła sobie legowisko na stercie starych spadochronów, ale sen nie przychodzi. Odwraca order na jedną stronę, na drugą. Lśni złoto, wianek złotych kłosów, każda grań błyszczy osobno. A platyna świeci inaczej, na swój sposób. Nastia położyła order tuż przy policzku i doznała olśnienia. Zrozumiała rzecz oczywistą i niepodważalną: bez Stalina władza komunistyczna jest skazana na zgubę. Jeżeli Stalin zostałby zabity (nie przyszło jej do głowy, że mógłby umrzeć śmiercią naturalną), nastąpi nieuchronny, powolny, a z czasem coraz szybszy proces rozkładu i rozpadu władzy. I Nastia postanowiła…

III

Nikołaj Iwanowicz Jeżow przyłożył czoło do zimnego szkła. Przeklęty Stalin-Dupalin, zmusza do picia. Łeb dudni, jak bania. Ale to przejdzie. Ból głowy minie, a Dupalin nie będzie już zmuszał do picia.

IV

Po klubie spadochronowym krążą plotki. Strzeleckiej nie było kilka dni. Zrozumiałe. Później zajechała długą czarną limuzyną bladym świtem. Jasna sprawa. Bywały tu takie: najpierw spóźniały się na kolację, potem wracały nad ranem, potem zajeżdżały długimi czarnymi limuzynami. Potem już w ogóle nie wracały… Ona, jak widać, też na tej drodze. Bez wstydu, bez sumienia. Ledwie stuknęła jej osiemnastka. Gdzie też naczalstwo ma oczy? Jak to, gdzie. Przecież nie są ślepi, to wszystko od nich się zaczyna. Ryba, jak wiadomo, od głowy… Nie wstyd to naczalstwu? Taką młodą deprawują. Patrzcie no, jakimi autami burżuazyjnymi. Odpowiedzialni towarzysze. Byłoby dobrze co poniektórych pod mur, zaraz by się uspokoili. Trzeba ich strzelać, bez litości. Przecież to czysta degeneracja. Termidor. Hańba.

Co jest w kobiecie najważniejsze? Bujne ciało. A ta Strzelecka nawet tego nie ma. Więc za co naczalstwo tak ją lubi i hołubi? Jasne — za uległość. A mało to u nas w klubie dziewuch uległych, o odpowiednich kształtach? To połaszczyli się na kościstą. Rozpusta i tyle. Zboczenie jakieś. A kto za tym wszystkim stoi? Ten ogier Chołowanow. Sam ją wykorzystuje i podsuwa naczalstwu. Zobaczycie, nie miną trzy dni, przyjedzie Chołowanow długą czarną limuzyną i zabierze tę całą Nastię na dobre.

Nie minęły trzy dni, przyjechał Chołowanow długą czarną limuzyną i zabrał Nastię na dobre.

V

Dwie sylwetki w ogromnej piwnicy. Chołowanow ma bardzo poważną minę. Nie czas na żarty.

— Anastazjo, wierzysz w sprawiedliwość społeczną?

— Wierzę.

— Mniejsza o nazwy: socjalizm, komunizm… Pytam, czy wierzysz, że na świecie da się zbudować społeczeństwo gwarantujące powszechną sprawiedliwość?

— Wierzę.

— Ja też wierzyłem.

— A teraz?

— To nie ma znaczenia. Najważniejsze, żebyś ty wierzyła. Myślę, że wierzysz. Dlatego otrzymasz nowe zadanie. Twórcy materializmu dialektycznego uważali, że socjalizm to kontrola. Mieli rację. W kapitalizmie każdy ma własną miskę, talerz czy menażkę. W socjalizmie jest jeden wspólny kocioł i sprawiedliwy podział. W kapitalizmie nie ma tego, który rozdziela. Dlatego kapitalizm to wolność. Natomiast społeczeństwo sprawiedliwości społecznej musi mieć grupę ludzi kontrolujących wszystkie dobra i sprawiedliwie je dzielących. Ten, kto stoi przy kotle, ten, kto dzieli, uzyskuje tak wielką władzę, o jakiej nie śniło się żadnemu kapitaliście. Socjalizm to władza mniejszości, to władza tych, którzy pilnują wspólnego kotła. Każda sprawiedliwość społeczna rodzi władzę tych, którzy tę sprawiedliwość urzeczywistniają. Sprawiedliwość to kategoria subiektywna. Ci, którzy pilnują kotła arbitralnie ustalają, co to jest sprawiedliwość. Tych przy kotle też trzeba kontrolować. I co jakiś czas segregować seriami z automatu… To właśnie będzie twoim zadaniem.