— Czy nie dałoby się Mister Humphrey'a do pięćset-piętnastki?
A Nastia nie może się nadziwić. Przecież Mister Humphrey nie spędzi całego życia w monasterze. Przyjdzie czas, że wróci do siebie do domu. I wygada w tej Ameryce wszystkie sekrety radzieckich magnetofonów…
Kiedyś, dawno temu, towarzysz Lenin siedział w szałasie. Siedział i marzył. Wiedział, że każda rewolucja musi zniszczyć swoich wrogów. Jednak tak się jakoś zawsze składa, że rewolucja ma więcej wrogów niż przyjaciół. To się po prostu wie, jakie grupy społeczne, jakie klasy, powinny zostać wykorzenione.
Raptem towarzysz Lenin doznał olśnienia: przecież wróg może się ukryć wśród najbliższych towarzyszy. Kto zamordował Juliusza Cezara? Tu quoque, Brute! — wołał do swojego faworyta. Kto wysłał Robespierre'a na gilotynę? Człowiek, który wyniósł go do rangi Najwyższej Istoty. A kto odsunął od władzy Napoleona Bonaparte? Jego marszałkowie, którzy zawdzięczali mu wszystko. Którzy za jego sprawą z plebsu wspięli się do książęcych godności. A kto domagał się poćwiartowania Jemieliana Pugaczowa? Jego podkomendni. Mało to historia zna podobnych przypadków?
Jaka z tego nauka? Że zaufanych towarzyszy trzeba mieć na oku. Im wyżej, tym większe zagrożenie, bo mocniej kusi chęć przejęcia władzy. Przecież są w otoczeniu Lenina przyjaciele, których należałoby postawić pod murem, zanim oni rzucą mu się do gardła. Dobrze byłoby mieć przygotowaną zawczasu listę.
Towarzysz Lenin wyszarpnął z notesu kartkę, zmarszczył powieki, spojrzał w dal — i począł notować nazwiska. Błyskawicznie zapisał cały karteluszek, zdziwił się, po czym wyrwał następny. Po chwili i na nim zabrakło miejsca. Wtedy towarzysz Lenin wyjął granatowy skoroszyt dużego formatu, otworzył go na pierwszej stronie i zaczął wszystko od początku. Zajęło mu to masę czasu. Zapisał cały zeszyt. Znudziło go to.
Ale trud Włodzimierza Iljicza nie poszedł na marne.
Gdy komuniści przejęli władzę, powołali nadzwyczajne organa do walki z kontrrewolucją i skierowali je do eksterminacji wrogich partii, grup społecznych i całych klas. Ale towarzysz Lenin nie zapomniał o granatowym zeszycie. Gdy likwiduje się całe wrogie klasy i grupy, dobrze jest nie zapominać o przyjaciołach. Rewolucja ma wielu wrogów. Ale i przyjaciół na odstrzał ma wielu. Nijak nie zmieszczą się w żadnym zeszycie. Toteż towarzysz Lenin wezwał do siebie towarzysza Stalina i nakazał kontynuować pracę.
Towarzysz Stalin zakasał rękawy. Ale szybko zrozumiał, że nie sposób przez kilka miesięcy sporządzić listę wszystkich przyjaciół, którzy mogą stać się wrogami. Wtedy towarzysz Stalin zlecił to odpowiedzialne zadanie sprawdzonemu towarzyszowi, swojemu osobistemu sekretarzowi Grigorijowi Kannerowi. Przydzielił mu pomocników, dał odpowiedni lokal i powiedział: — To będzie twoje główne i jedyne zajęcie.
Ktoś mógłby pomyśleć: jak to możliwe? Przecież to towarzysz Stalin otrzymał zadanie, a sam zrzuca je na innego? Bynajmniej. Oddajmy sprawiedliwość. Towarzysz Stalin nie zaniedbał roboty, tylko objął ją osobistym nadzorem. Grisza Kanner przygotowuje listy nazwisk, a towarzysz Stalin sprawdza, koryguje, zatwierdza. Z wrogami rozprawia się Czeka, a Kanner opracowuje spisy przyjaciół, o których nie wolno zapomnieć.
Szybko wyodrębniło się kilka kategorii. Są przyjaciele wewnętrzni, to znaczy radzieccy i zewnętrzni, a więc zagraniczni. Dla usprawnienia prac z czasem powołano odpowiedni wydział. Listy nazwisk też podzielono na dwie grupy, a Wydział Statystyki rozdzielono na departament wewnętrzny i zagraniczny. Ale i jedni i drudzy przyjaciele dzielili się na mnóstwo klas, typów i gatunków. Dlatego Wydział Statystyki przekształcono w zarząd, kontrolujący liczne wydziały i departamenty.
Towarzysz Stalin nie tylko nadzorował układanie list nazwisk, ale dodatkowo zaproponował systematyzowanie ich według określonych kryteriów: alfabetycznie, według stopnia szkodliwości przyjaciół, według kategorii działalności. Ponadto towarzysz Stalin polecił, by listy w miarę możliwości skracać. Nie czekać na Rewolucję Światową, ale na bieżąco, po troszeczku, wybierać niektórych przyjaciół i rozstrzeliwać. Tak przypadkiem. Na polowaniu. Albo tego czy owego przyjaciela podczas kąpieli do dna. Lub bladym świtem troszkę rozhuśtać łódkę z samotnym rybakiem. Albo zarżnąć. Na stole operacyjnym. Ale uwaga: wszystko ma być w białych rękawiczkach! Do realizacji tych odpowiedzialnych zadań utworzono WMR: Wydział Mokrej Roboty.
Niektórych przyjaciół lepiej nie topić, tylko popchnąć pod nadjeżdżający samochód. Albo pociąg. Tymczasem towarzysz Stalin zaleca, by nie ograniczać się do sporządzania samych list nazwisk, lecz na każdego przyjaciela zakładać teczkę personalną.
W 1923 roku organizacja była już tak rozbudowana, że trzeba było jej wymyślić jakąś odpowiednią nazwę. Oczywiście, mógłby to być na przykład Zarząd do Walki ze Zwolennikami Rewolucji Światowej. Ale to nie brzmi dobrze. Lepiej łagodnie. Dlaczego zarząd? Dlaczego nie instytut? Instytut Rewolucji Światowej. Krótko i zgrabnie.
Był jeszcze taki epizod w życiu wodza. Towarzysz Lenin rozmawiał przez telefon na Kremlu i nagle uświadomił sobie banalny fakt: przecież telefonistka, która łączy go z towarzyszem Trockim, może poznać najtajniejsze sekrety Rewolucji Światowej. Towarzysz Lenin cisnął słuchawkę, a nazajutrz zwołał posiedzenie Biura Politycznego i zażądał zwiększenia czujności. Od tej pory nie wolno w rozmowach telefonicznych poruszać żadnych poufnych zagadnień.
Wszyscy są za. W zasadzie. Chociaż… Każdy tak się przyzwyczaił do telefonu, że bez niego żyć nie może. Odbyli więc krótką naradę i postanowili nie rezygnować z telefonów. Ale dla najważniejszych towarzyszy stworzyć specjalny system łączności, której nie da się podsłuchać. Od tej chwili rozmów nie będą łączyć panienki, lecz automatyczne urządzenia.
Komu zlecono wykonanie tego odpowiedzialnego zadania? Towarzysze z Politbiura i KC mają pełne ręce roboty: wygłaszają płomienne przemówienia, piszą wiekopomne dzieła, publikują elektryzujące artykuły. Od tego zależy poparcie mas, A więc bieg rosyjskiej rewolucji. A więc bieg światowej historii.
Tylko towarzysz Stalin nie wygłasza płomiennych przemówień. Zresztą nie potrafi. Tylko on nie pisze wiekopomnych dzieł. Nawet nie próbuje. Tylko towarzysz Stalin nie publikuje elektryzujących artykułów. Nie ma takich ambicji. Dlatego towarzysz Stalin jest nie znany wśród szerokich mas. I takim pozostanie. Bowiem towarzysz Stalin nie ma przełożenia na masy. Nawet o to nie zabiega. Więc skoro nie ma nic lepszego do roboty, niech się zajmie czysto technicznymi sprawami. Wielkiego rozumu to nie wymaga. Złoto carskiej Rosji zostało przechwycone. Na taki cel można trochę wydać.
Za granicą wśród specjalistów od telekomunikacji muszą trafić się komuniści. Ileż to roboty, przewieźć dyskretnie jednego z drugim do Kraju Rad. Zachodnia technika burżuazyjna wkrótce i tak przegnije do cna. Ale nim nastąpi ten ostateczny krach, zdarza jej się jeszcze wymyślać zaskakujące rozwiązania. Na przykład taką automatyczną centralę telefoniczną, która łączy dwa aparaty bez pomocy telefonistki. No więc trzeba pojechać do zgniłych kapitalistów i kupić trochę tych cacek.
Towarzysz Stalin zbytnio się nie przemęcza. Musi tylko zaprosić z zagranicy inżyniera-komunistę, kupić wybraną przez niego zautomatyzowaną centralę telefoniczną, sprowadzić do Moskwy, zainstalować telefony w gabinetach odpowiedzialnych towarzyszy, uruchomić łączność, sprawdzić, czy wszystko gra. Potem umieścić inżyniera na liście wrogów i rozstrzelać, by nie sypnął sekretów kremlowskiego węzła telekomunikacyjnego.