Nastia przebrała się w kabinie, zrzuciła skafander polarny. Latem w Chabarowsku nie byłby to najbardziej odpowiedni strój. Teraz ma na sobie spódniczkę i bluzę mundurową ze szkarłatnymi wyłogami, w klapach emblematy: złoty sierp i młot, próby 575.
Zapięła pas, poprawiła kaburę na biodrze, sprawdziła zatrzask łańcuszka przy teczce. Teczka do lewej ręki, na przegubie stalowa bransoleta. Nikt nie wyrwie dokumentów, chyba że razem z ręką.
Podjechał samochód dowódcy pobliskiego pułku myśliwców: kierowca i dwóch uzbrojonych wartowników.
Nie wiedzą jeszcze, dokąd się udają, ani po co. Zwyczajnie, Chołowanow szepnął do słuchawki kilka odpowiednich słów i wóz podstawiono pod sam trap.
Jest też i dowódca pułku we własnej osobie.
— Co jeszcze mogę dla was zrobić? — Nie wzywali dowódcy pułku. Przygnał sam, żeby osobiście dopilnować, czy wszystko jest jak należy.
— Wszystko w jak najlepszym porządku. Możecie się odmeldować. Wracajcie do zajęć. Podwyższajcie gotowość bojową powierzonej wam przez władzę radziecką jednostki.
Nastia zajęła miejsce na tylnym siedzeniu:
— Do Dużego Domu.
Salutują wartownicy strzegący wejścia do Dużego Domu. Nastia trzyma w ręku taki papier, że nikt jej nie zatrzymuje dłużej niż na chwilę.
Schodami do góry, mija po drodze granitowy monolit: Lenin i Stalin na ławeczce.
Nastia zawczasu zapoznała się z rozkładem budynku, wszystkich schodów, korytarzy i pomieszczeń. Idzie wprost do gabinetu naczalstwa, nikogo nie pyta o drogę. Leciwa sekretarka zrywa się z miejsca, próbuje własnym ciałem zagrodzić wstęp do gabinetu. Nastia usuwa ją z drogi miękkim ruchem: kantem dłoni pod brodę, lekko do góry, łagodnie do tyłu. Leciwa dama bezwładnie ląduje na fotelu, Nastia mija ją — i do drzwi. Puka i, nie czekając na pozwolenie, naciska klamkę.
Zza biurka unosi się odpowiedzialny towarzysz. Oburzony. Nalany krwią: tak się tutaj nie wchodzi.
Uprzedzając wybuch gniewu, Nastia przedstawia się:
— Speckurier KC Strzelecka.
Odpowiedzialny towarzysz łagodnieje w oka mgnieniu. Nastia wręcza mu kopertę z pięcioma pieczęciami:
— Proszę pokwitować odbiór.
Koniec długopisu lekko drży. Odpowiedzialny towarzysz podpisuje się niepewnie. Zdenerwowany rozrywa kopertę.
— Kopertę proszę oddać, jest na niej wasze potwierdzenie odbioru.
— Oczywiście, a jakże, ma się rozumieć.
Chciałby jak najszybciej to przeczytać, ale nie, musi stracić ze dwie sekundy, żeby oddać kopertę tej pedantycznej zarazie.
Towarzysz pogrążył się w lekturze. Całkiem krótki dokument. Przeczytał.
Nie chciał wierzyć. Przeczytał jeszcze raz. Odzyskał pewność siebie.
— Moje gratulacje.
— Skąd wiecie, co tu jest?
— Jestem kurierem specjalnym KC, to wiem, co tam jest. Jest napisane, że towarzysz Stalin mianował was zastępcą ludowego komisarza spraw wewnętrznych.
— Tak jest.
— Jeszcze raz moje gratulacje. Zaraz odlatujemy.
— Jak to, zaraz?
— Znaczy zaraz. Wsiadamy do samolotu i lecimy. Towarzysz Stalin czeka.
— Muszę wpierw zdać wszystkie sprawy.
— Niczego nie musicie zdawać. Pilnie to trzeba przejmować sprawy w Moskwie. Jak wrócicie, to zdacie. Zamknijcie tylko i opieczętujcie sejf. Klucze i pieczęć weźcie ze sobą.
— Zadzwonię przynajmniej do domu, żeby nie czekali z obiadem.
— Do waszego domu nadamy radiogram z pokładu samolotu.
— Ale ja nie mam skafandra polarnego, zamarznę w czasie lotu.
— My mamy. Przywiozłam futrzane buty numer 47, hełm numer 63, futrzaną kurtkę i spodnie rozmiar “bardzo duży, szeroki”.
Odpowiedzialny towarzysz już się nie odezwał, ale jego wzrok był aż nadto wymowny: Zobaczysz, ścierwo, jak przylecimy do Moskwy, jak tylko zostanę zastępcą ludowego komisarza…
Dwadzieścia trzy godziny lotu do Moskwy. Międzylądowania w celu uzupełnienia paliwa. Powrót bez postoju na nocleg. Towarzysz Stalin czeka.
Nie jest wygodnie odpowiedzialnemu towarzyszowi w samolocie. Huk, brzęk, wibracje, kłęby pary z ust kładą się szronem na aluminiowych wręgach.
Ale kurierka z KC najwyraźniej uświadomiła sobie wreszcie, że kiedy rozmawia się z towarzyszem tej rangi, trzeba skulić ogon pod siebie. W Chabarowsku była speckurierem KC. Ale w samolocie jest już zwyczajną stewardesą. Najwyraźniej ma pietra. Całą drogę zachowuje się, jak przystało na wzorową stewardesę w rządowym samolocie: a może homary?
Im bliżej Moskwy, tym bardziej łagodniał odpowiedzialny towarzysz. Miałby się obrażać na dziewczynę? Czy to w ogóle jego poziom? Zastępca ludowego komisarza NKWD, to nie przelewki. Dziś zastępca, a jutro… A dziewuchę można tak lub inaczej nauczyć moresu. Szkoda, że odpadł nocleg w Nowosybirsku. Dziewucha trochę koścista, ale w futrzanym skafandrze — całkiem, całkiem.
I pilot — Bałabanow czy Kałabanow, jeden czort — też zachowuje się jak należy. Wie, gałgan, kogo wiezie. Powitał odpowiedzialnego towarzysza w postawie zasadniczej.
Wylądowali na Chodynce.
Nastia przystawia Lugera do potylicy odpowiedzialnego towarzysza.
— Jesteście aresztowani. Żadnych raptowanych ruchów. Prawą rękę wolno do kieszeni. Nie oglądać się. Wyjąć klucz do sejfu i pieczęć. Tak jest. Położyć na podłodze. Ręce do tyłu. Towarzysz Stalin czeka.
Nastia nie pojmuje, po co musiała tuczyć tego grubasa homarami, czemu miał służyć cały ten przydługi spektakl uprzejmości. Kiedy tylko znalazł się na pokładzie, należało skuć te wypielęgnowane rączęta i niech sobie leci zaobrączkowany. Zacznie szaleć, to obić gębę, albo zrzucić w pizdu z samolotu. A tu pełen Wersal.
Spytała Chołowanowa, po co ta cała komedia. Chołowanow milczał chwilę, po czym odparł:
— Tak rozkazał towarzysz Stalin.
Od posadzki ciągnie chłodem. Nastia siedzi w butach polarnych. Nogi trzeba trzymać w cieple. Na ramionach — angielska letnia kurtka futrzana. Na kolana narzuciła niedźwiedzia skórę.
W bibliotece panuje półmrok. Fali się tylko lampa nad jej stołem. Abażur zielony, żeby nie męczył wzroku. Może to przez ten cholerny klosz ma zielone kręgi przed oczami?
Zimno. Bo też ile ciepła może dać jeden żeliwny piecyk? Trzeba będzie zakręcić się za drugim.
Ogromne cienie na ścianach, na oknach.
Tyle już nauczyła się o łączności rządowej, że mogłaby z powodzeniem zostać szefem zarządu. Zna się na problemach jakości, specyficznych obwodach i wielu innych sprawach.
Ale główny problem, to ludzie. Nie dojdziesz z nimi do ładu. Wszystkie stoły ma obłożone teczkami, papierami, schematami. Nastia wyznaczyła sobie zadanie: rozładować te stoły. Ale nic z tego. Żeby rozpracować jeden przypadek, trzeba ściągać z archiwum akta dwudziestu, trzydziestu ludzi. Rozpracujesz jednego, a nitka ciągnie się dalej.
W magazynie jest specjalny stół na kółkach. Obłożą cały stół aktami osobowymi — i do Nasti. Kółka gruchoczą po klasztornych posadzkach.
Stanęła wobec problemu, znanego wszystkim badaczom: stosy papierów, a informacji wciąż za mało.
Nawet portrety na ścianach przestały ją już drażnić. Nastia kazała postawić na środku sali duży stojak. Rozmieściła na nim cala strukturę kierownictwa Ludowego Komisariatu Łączności. Na samej górze — towarzysz Berman. Towarzysz Berman jest punktem odniesienia, i króciutki życiorys: