Stop. A dlaczego nie w hiszpańskim obozie? Gdyby Nastia znalazła się na miejscu szefa Zarządu NKWD w Kujbyszewie, dlaczego nie miałaby zaprosić przyjaciół na bibkę w obozie dziecięcym? Kuchnia na miejscu, pełno łóżek — w razie gdyby chcieć się kimnąć.
Czy urządziłaby bibkę w obozie dzieci hiszpańskich?
Nie. W żadnym wypadku. Za cienkie ściany. Słychać każde słowo. Koleżeństwo da w szyję i zacznie wrzeszczeć, muzykę puszczać na całego. A tuż obok wartownicy, no i obsługa. Plotki nieuniknione. Zresztą małżonki dowódców też trochę za blisko.
Najlepiej w jakimś gmachu o potężnych, grubych murach. Z dala od domu wypoczynkowego. Trochę dalej od ochrony i personelu.
Ale nie ma takiego miejsca w sektorze specjalnym.
Zaraz! Jak to — nie ma? Właśnie, że jest!
W najbardziej widocznym miejscu. W najwyższym punkcie, na wzgórzu. W samym środku sektora.
W cerkwi.
Jest widoczna na kilkadziesiąt kilometrów. Widać ją z rzeki. Widać z lasu. Wznosi się ponad drzewami. Dlaczego nie w cerkwi? Dlaczego by nie urządzić przybytku zła w świątyni? Jak to mówią — pod latarnią najciemniej.
Przez leszczynowe zarośla i malinowe chaszcze Nastia czołga się w stronę cerkwi. Twarz i ręce podrapała do krwi.
A oto i cerkiew. Wygląda na to, że od lat nie było tu żywej duszy. Trawa przebija się spomiędzy granitowych płyt. Wszystkie alejki zarośnięte. Przyroda szybko odbiera co do niej należy, jeśli tylko człowiek na to pozwoli. Na stalowe skrzydła bramy założono poprzeczną sztabę i zaspawano. Sztabę i wrota przeżarła rdza. Spod granitowych stopni przebiły się krzewy dzikich róż. Mury świątyni aż po gzymsy porasta kłujące pnącze. Okna wytłuczono jeszcze w latach wojny domowej. Pozostały tylko zdobione ramy i kute kraty. Otwory okienne zamurowano od wewnątrz.
Wszystko każe wierzyć, że jest to dawno opuszczone miejsce. Trawa wysoka, nie deptana. Krzaki nie połamane. A mimo to Nastia ma dziwne uczucie, że wewnątrz świątyni coś się kryje. I to nie byle co. Ale coś, po co przysłał ją tutaj towarzysz Stalin.
Nic nie zdoła wywieść jej w pole. Ani nie połamane krzaki, ani nietknięta trawa, ani rdza na drzwiach. To pozory. Dobre dla kogoś, kto nie umie patrzeć.
Dlaczego nie urządzono w cerkwi świetlicy? Albo sali gimnastycznej? Jeśli nikomu nie jest potrzebna, czemu nie wysadzono jej w powietrze?
A okna? Wiadomo, że w opuszczonych budynkach zamurowuje się okna, żeby nikt nie właził. To zrozumiałe. Ale po co tutaj marnowano cement i cegły? Przecież w oknach są kraty. Po co jeszcze murować? I to w dodatku bardzo solidnie.
Wewnątrz coś musi być. Teraz trzeba znaleźć odpowiedź na dwa pytania. Jak Boczarow dostaje się do środka? Jak Nastia ma się dostać do środka?
Problem Boczarowa nie stanowi większej zagadki. Najprawdopodobniej wiele lat temu, jeszcze przed Boczarowem, wykopano podziemny tunel do świątyni. A drzwi i okna zamurowano.
Darmowej siły roboczej mają tu pod dostatkiem, skoro od tylu lat rozstrzeliwują ludzi. I to nie tylko robotników z łopatami, ale inżynierów, techników, majstrów. Gdzieniegdzie na pewno kopano metodą odkrywkową. Wszyscy tutaj grzebią w ziemi, więc nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego. A po wykonanej robocie wszystkich uczestników przesięwzięcia — do zagrody! Żeby nie paplali, co im ślina na język przyniesie.
Sądząc po rdzy, bramę zaspawano dawno temu. Zaprawa między cegłami też skruszała. A to oznacza, że tunel wykopano wiele lat temu. Może czekiści z całego kraju zjeżdżają tu na swoje konwentykle?
Jeżeli jeden koniec tunelu jest w świątyni, to drugi musi być na oddziale śledczym. Czekiści jeden po drugim znikają w budynku, że niby prowadzą dochodzenia. Jak co dzień mijają zasieki i drzwi pancerne, udają się do swoich sal i gabinetów. Nawet ich żony nie podejrzewają niczego. A z oddziału śledczego — myk, tunelem do świątyni. Na pewno tunelem przeciągnięto kable telefoniczne. By w razie czego w każdej chwili można było podnieść słuchawkę:
— Słucham! Przy aparacie. Oczywiście, że w biurze.
Podłączono przedłużacze do rządówki. Żeby o każdej porze dnia i nocy trzeźwym głosem odpowiedzieć na niespodziewany telefon z Moskwy:
— Na posterunku! Wykluczone, towarzyszu, nie mamy tutaj czasu na sen.
A więc wszystko jasne. Może w tych czy innych szczegółach trochę inaczej, ale zasadniczo właśnie tak: podziemny tunel.
Jak się dostać do zamurowanej świątyni?
Obeszła wkoło, przymierzyła się tak i siak.
Od północy, jak zawsze, pnącza nieco rzadsze. Można się zbliżyć. Przy samym murze jest nawet kawałek łysiny ze wszystkich stron zarośniętej bzem. Trzy metry nad ziemią widać parapet, nad nim okno. Trzeba wskoczyć z rozbiegu, dwa metry wdrapać się po pionowym murze i uczepić kraty. Potem po kracie jak po drabinie, w górę. Okno ma ażurowe zwieńczenie. Trzeba się go chwycić i podciągnąć do rogu.
Cały dach okala szeroki gzyms. Jak pokonać okap? Nic trudnego. Wystarczy dostać się do rynny. Co prawda kompletnie przerdzewiała, ale w murze widać solidne zaczepy. Po tych śrubach można będzie wspiąć się na dach.
Sklepienie wznosi się piętrowo, w połowie jednej płaszczyzny zachodzi następna. Żeby się tylko nie ześliznąć, żeby nie przelecieć przez dach! Belki i stropy mogły już dawno przegnić. I żeby komuś na dole nie przyszło na myśl patrzeć w górę.
Po dachu do samej dzwonnicy. Tam jest już się czego chwycić. Ceglane występy, wysokie strzeliste okna. Szyb nie ma, ale kraty pozostały. Dalej w górę, jak po szczeblach, na sam szczyt. Tam, gdzie widnieje wielka dziura po pocisku artyleryjskim. To na pewno salwa Czerwonych z drugiego brzegu Wołgi. Nie było już do kogo walić, to przynajmniej w dzwonnicę.
Otwór nie jest duży. Człowiek normalnie zbudowany nie ma szans. Nastia przymierza się na różne sposoby. Powinna dać sobie radę. Na krawędziach otworu cegły nie trzymają się mocno. Trzeba będzie wyjąć z dziesięć sztuk i się przeciśnie.
Tylko co z cegłami. Wyrwiesz jedną, drugą — i co? W dół zrzucać, żeby gruchotały po dachu?
Nastia bierze ekwipunek jak na trening: czarny obcisły kombinezon, maska, angielskie buty na grubej podeszwie, plecak, dwie linki spadochronowe, latarka, nóż, pistolet, komplet wytrychów, manierka z wodą, suchy prowiant. Na podwórku znalazła kawałek żelastwa, coś jakby łom do podważania cegieł. Też do plecaka. Co jeszcze? Jeszcze rękawice. I niespodzianki dla piesków.
Wychodzi z głównego budynku.
Z przeciwka zbliża się Boczarow. Miły i łagodny. Nastia wie, że do tej pory Boczarow miał w zwyczaju spędzać parę dni w tygodniu w centralnym gmachu NKWD w Kujbyszewie, a resztę czasu w sektorze specjalnym. Ale ostatnio nie rusza się stąd na krok. Mówi, że dużo egzekucji, że inne zajęcia. Jakby bez niego nie potrafili strzelać.
Coś złagodniał Boczarow. Może wyczuł godnego siebie przeciwnika? Uśmiechnął się do Nasti. Kremlowska instrukcja zabrania zadawania pytań, dlatego rzuca ogólnie:
— No, jak?
— W porządku — uśmiecha się Nastia. — Ćwiczę się w szpiegowaniu.
ROZDZIAŁ 15
Zahuczały dziarsko bębny, zaśpiewały skrzypce:
Młoda kobieta w długiej sukni tańczy lekko, posuwiście. W głowie jej się nie kołuje. Pewnie też spadochroniarka. Kręci się w miejscu jak fryga. A wydaje się, że nogami w ogóle nie rusza. Długa spódnica wydyma się jak czasza spadochronu. A może raczej dmuchawiec. Wiruje i unosi się, odsłaniając szczupłe, smukłe nogi w czarnych pończochach. Kobieta obraca się bez przerwy, z zagadkowym uśmiechem na ustach. Właściwie nie tańczy w rytm muzyki, lecz muzyka dostosowuje się do jej tańca.